[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W sejfie w sypialni.Wiêcej naniego nie spojrza³a.S¹czy³a koniak i patrzy³a w pustkê nad g³ow¹, jakbykr¹¿y³o tam setki odpowiedzi, których nie mog³a w pe³ni zrozumieæ.Smith nie odrywa³ od niej wzroku.Czy to podstêp? Chce zwabiæ go na górê, ¿ebyw wpad³ w pu³apkê?Niewa¿ne.Musia³ zdobyæ ten dokument.Gra toczy³a siê o zbyt wysok¹ stawkê.Omiataj¹c luf¹ pistoletu salon i ciemny hol, powoli siê stamt¹d wycofa³.W domuwci¹¿ panowa³a grobowa cisza.Wszed³ schodami na pó³piêtro, gdzie nie by³o okien i gdzie zalega³ gêst­szycieñ.Nie wyczu³ zapachu prochu, nie zobaczy³ ¿adnych zw³ok.Jedy­ne dŸwiêki -brzêk kieliszka - dochodzi³y z do³u, z rozbrzmiewaj¹cego echem salonu, gdziepogr¹¿ona w smutku kobieta op³akiwa³a mê¿a.Sypialnia mieœci³a siê na koñcu korytarza.Wielkoœci dwóch normal­nych sypialñ,by³a urz¹dzona ca³kowicie po chiñsku.Sta³o w niej wielkie ³o¿e z baldachimem zkoñca dynastii Ming, dwie sofy, te¿ z dynastii Ming, szafa, toaletka, krzes³a iniskie stoliki z ró¿nych epok.Wszystkie meble by³y bogato rzeŸbione.Ze œciani baldachimu zwisa³y p³achty jedwabiu i brokatu, w k¹tach sta³y parawany.Sejf by³ ukryty za obrazem przedstawiaj¹cym bitwê z czasów chana Kubilaja.Jonwyj¹³ wytrychy, u³o¿y³ je na szafce pod obrazem i obejrza³ zamek.Chwyci³ za pokrêt³o - drzwiczki drgnê³y.Pe³en z³ych przeczuæ poci¹g­n¹³mocniej i w chwili gdy drzwiczki otworzy³y siê na oœcie¿, przed do­mem rykn¹³silnik samochodu.Smith podbieg³ do okna wychodz¹cego na gara¿ i zd¹¿y³ jeszcze zoba­czyæ tylneœwiat³a jaguara znikaj¹ce w mroku na d³ugim podjeŸdzie, któ­ry bieg³ w stronêulicy.Niech to szlag.Wypad³ z sypialni i pokonuj¹c po dwa stopnie naraz, zbieg³ do salonu.Butelka ikieliszek wci¹¿ sta³y na stoliku, lecz kobiety ju¿ tam nie by³o.Wrobili go?Wci¹gnêli w zasadzkê? Gorzka opowieœæ o samobójstwie mê¿a mia³a gozdekoncentrowaæ?Wytê¿y³ s³uch, ale nie, od ulicy nie nadje¿d¿a³ ¿aden samochód.Popêdzi³ z powrotem na górê, wbieg³ do jednego z pokojów od frontu - do pokojujakiegoœ ch³opca - dopad³ do okna.Ponad ogrodem i drzewami spoj­rza³ w stronêmuru.Nie, na ulicy wci¹¿ panowa³ spokój, w ogrodzie te¿.Mo¿e siê jednak myli³.Mo¿e naprawdê by³a zrozpaczona i na wpó³ pijana, uciek³aod koszmaru, ¿eby poszukaæ jakiegoœ schronienia.Albo pójœæ za mê¿em.Nie móg³ ryzykowaæ.Wbieg³ do sypialni Yu Yongfu i opró¿ni³ sejf, rzucaj¹czawartoœæ na sofê.Bi¿uteria, listy, dokumenty.Ani pieniêdzy, ani manifestu.Rozczarowany, gniewnie potrz¹sn¹³ g³ow¹.Kln¹c w du­chu, dwa razy przejrza³wszystkie papiery.Nie, manifestu na pewno wœród nich nie by³o.Jego uwagê przyku³ list na firmowym papierze belgijskiej firmy o na­zwie Donk &LaPierre S.A.z siedzibami w Amsterdamie i Hongkongu.By³ napisany na maszynie,po francusku, i zaadresowany do Yu Yongfu z Lataj¹cego Smoka.Zapewniano w nim,¿e towar zostanie dostarczony do Szanghaju dwudziestego czwartego sierpnia, tak¿e „Cesarzowa" na pewno zd¹¿y.Jan Donk, którego podpis figurowa³ pod spodemwraz z nu­merem telefonu w Hongkongu, wyra¿a³ te¿ nadziejê, ¿e ich „wspólneprzedsiêwziêcie" zostanie uwieñczone sukcesem.Ucieszony, ¿e nareszcie znalaz³ coœ konkretnego, Jon schowa³ list do plecaka iwybieg³ z sypialni.By³ na szczycie schodów, gdy smugê ksiê­¿ycowego œwiat³a,wpadaj¹cego przez okna po obu stronach drzwi, prze­ci¹³, jakiœ cieñ.Smithznieruchomia³ i z mocno bij¹cym sercem wytê¿y³ s³uch.Doszed³ go odg³osszybkich kroków.Tam, w mroku przed domem.Jak po zastrzyku adrenaliny popêdzi³ z powrotem do sypialni i wyjrza³ przezokno na ogród.Nikogo tam nie zobaczy³, lecz w pobli¿u nie ros³o ani jednodrzewo, wiêc musia³by skakaæ.Przebieg³ na drug¹ stronê pokoju i wyjrza³ przez okno na podjazd i ga­ra¿.Ton¹cy w blasku ksiê¿yca starannie wypielêgnowany trawnik mia³ barwê miedzi.Tudrzewa ros³y, owszem, ale za daleko.By³a za to rynna biegn¹ca od krawêdzidachu do samej ziemi.Gdy siê jej przygl¹da³, zza domu wychynê³o dwóch ludzi.Id¹c tu¿ przy œcianie,sprawdzali ka¿de okno - chcieli wejœæ do œrodka.Jeœli nawet nie zastawiono na niego pu³apki przedtem, gdy tu przy­szed³, napewno próbowano zastawiæ j¹ teraz.Frontowe drzwi wci¹¿ by³y otwarte i je¿elijeszcze tego nie odkryli, za chwilê bez w¹tpienia odkryj¹.Mia³ najwy¿ejkilkadziesi¹t sekund, ¿eby wydostaæ siê z domu, zanim wejd¹ na górê i goznajd¹.Odczekawszy, a¿ znikn¹ za domem, otworzy³ okno, usiad³ na parapecie z nogami nazewn¹trz, przytrzyma³ siê blaszanej rynny, mocno przytwier­dzonej do œciany, iskoczy³.Rynna jêknê³a, lecz wytrzyma³a.Zszed³ na dó³ i gdy tylko stan¹³ naziemi, puœci³ siê pêdem przez zalany blaskiem ksiê¿yca trawnik w kierunku kêpydrzew, gdzie znalaz³ schronienie przed­tem.Z okien sypialni buchn¹³ gniewny krzyk.Tamci znaleŸli otwarty sejf.Wiedzieliju¿, ¿e przyszli za póŸno.Jon wpad³ miêdzy drzewa i zanurkowa³ w ciemnoœæ, omijaj¹c krzewy i ¿ywop³oty.Wci¹¿ s³ysza³ krzyki, które raptownie ucich³y, gdy rozleg³ siê g³êboki,chrapliwy szept cz³owieka wydaj¹cego rozkazy niczym sier¿ant próbuj¹cy uspokoiæspanikowanych ¿o³nierzy.Jon zna³ ten g³os, s³ysza³ go ju¿ wczeœniej.By³ tog³os przywódcy napastników, którzy zaatakowali ich na Liuchiu.G³os ros³egoChiñczyka o rudo-siwych w³osach.Skarb­nik Lataj¹cego Smoka powiedzia³, ¿e tencz³owiek nazywa siê Feng Dun.Nagle zapad³a z³owieszcza cisza.Smith domyœli³ siê, ¿e tamci siê roz­dzielili,¿eby dopaœæ go tu¿ przy bramie.Za bram¹, ju¿ na ulicy, na pew­no czekali inni.Wziêli go w kleszcze, tak samo jak na Liuchiu.Ludzie myœl¹cy po wojskowemu -jak choæby Stonewall Jackson, który kaza³ ¿o³nierzom maszerowaæ nocami, ¿ebypodejœæ i otoczyæ wroga - maj¹ swoje ulubione taktyki i z upodobaniem jestosuj¹.Jon skrêci³ i ruszy³ truchtem w stronê muru.Biegn¹c, wyj¹³ z kieszeniwalkie-talkie.Andy? Zg³oœ siê, Andy.Cholera jasna, nic panu nie jest?Widzia³eœ ich?Pewnie.Trzy gabloty.Od razu da³em nogê.Gdzie teraz jesteœ?Tutaj, na ulicy, tak jak pan kaza³.Ukry³em wóz i wróci³em.Stoj¹ tu ichsamochody.S¹ za blisko, cholera, za blisko.Zostawili tam kogoœ?No jasne.Ilu?Jak dla mnie za wielu.Trzech kierowców siedzi w samochodach.A przed chwil¹ zbramy wysz³o jeszcze piêciu.Pewnie chc¹ nas powitaæ, ale darujmy to sobie.Wróæ do samochodu, zrób kó³ko izaczekaj na mnie na rogu tej bocznej uliczki.Zrozumia³eœ?Tak, na rogu bocznej.No to pêdŸ.Jon schowa³ nadajnik.Bieg³ dalej.Ju¿ myœla³, ¿e ich przechytrzy³, gdy wtemus³ysza³ coœ, co mog³o oznaczaæ niebezpieczeñstwo.Odwróci³ siê i przypad³ doziemi z pistoletem w rêku.Znowu - odg³os metalu uderza­j¹cego w drewno.Iciche, przyt³umione przekleñstwo.Wytê¿y³ wzrok.W rosn¹cym tu lasku zapad³a cisza i dochodzi³ go je­dynieszelest liœci i szum lekkiego wiatru w ga³êziach drzew.Po prawej stronie, tu¿ przy murze, dostrzeg³ kêpê gêstych krzewów.Zwyostrzonymi zmys³ami, centymetr po centymetrze doczo³ga³ siê do nich, wpe³zn¹³miêdzy dwa najwy¿sze i zamar³, próbuj¹c oddychaæ jak najwolniej, jak najp³ycej.Czeka³.Zobaczy³ go tylko dlatego, ¿e powiew wiatru poruszy³ leciutko liœcia­stymbaldachimem, pod którym le¿a³.Ma³y otwór, œwiat³o ksiê¿yca, a w œwietle tymnisko pochylony mê¿czyzna z ka³asznikowem w rêkach.Min¹³ go i znikn¹³.Jon zwymyœla³ siebie w duchu.Wiedzia³ ju¿, ¿e pope³ni³ b³¹d [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl