[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Sting-er - powiedzia³a cicho, g³osem ochryp³ym od krzyku.- Stinger? Co za Stinger?!Twarz ma³ej odzwierciedla³a wewnêtrzn¹ rozterkê.Usi³owa³a znaleŸæ odpowiedniepojêcia i wyraziæ je za pomoc¹ okreœleñ zapamiêtanych ze s³ownika i tezaurusa,ale by³o to trudne.Te stoj¹ce nad ni¹ formy ¿ycia mia³y tak ograniczony zasóbs³Ã³w i tak nisko rozwiniêt¹ technikê, ¿e porozumienie siê z nimi by³opraktycznie niemo¿liwe.Ob³êdna by³a równie¿ ich architektura; ju¿ samo to, conazywali œcianami - te p³aszczyzny o prostych liniach i strasznych, rozleg³ychpowierzchniach - wystarczy³o, by popchn¹æ cywilizowan¹ istotê do samobójstwa.Wszystko to przewija³o siê przez umys³ Daufin w jêzyku melodyjnym jak dŸwiêkwiatrowych kurantów i nieuchwytnym jak dym.Niektóre pojêcia nie przek³ada³ysiê w ogóle na warkliwe dŸwiêki dobywaj¹ce siê z gard³a formy ¿ycia, w którejsiê schroni³a, i w³aœnie takim nieprzek³adalnym pojêciem by³o zdarzenie,którego wyjaœnienia od niej oczekiwano.- Proszê - powiedzia³a - zabraæ mnie st¹d.Proszê.Bardzo da-leko st¹d.- Czego siê boisz? - spyta³a Jessie.- Tego? - Pokaza³a na obiekt stoj¹cy naterenie autoserwisu.- Tak - odpar³a Daufin.- Bojê bardzo.Sting-er ¿ycie krzywdzi.Sk³adnia by³a niepoprawna, ale przes³anie jasne.To coœ, co wyl¹dowa³o przedchwil¹ za rzek¹, nape³nia³o Daufin œmiertelnym przera¿eniem.- Muszê siê temu przyjrzeæ z bliska - oznajmi³ Rhodes.-Bo¿e.to chyba drugiPPZ! - Ogarn¹³ wzrokiem niebo.Gun-niston widzia³ pewnie upadek tego obiektu ipowinien przylecieæ tu zaraz helikopterem.- Musieli to zauwa¿yæ na radarach wWebb.Chyba ¿e przeœlizgnê³o siê jakoœ przez martwe punkty - myœla³ g³oœno.-Kurcze, ju¿ widzê, co siê tam teraz wyprawia! Dwa UFO jednego dnia! Waszyngton³by im pourywa!- Ray - przerwa³ mu Tom.- Gdzie Ray?!Pobiegli z Jessie do pokoju Raya.Tom zapuka³.Cisza.Zdawali sobie obojesprawê, ¿e ¿adne s³uchawki, choæby dŸwiêk by³ nastawiony na pe³ny regulator,nie zdo³a³yby zag³uszyæ huku towarzysz¹cego upadkowi ognistego obiektu.Tomotworzy³ drzwi, zobaczy³ puste ³Ã³¿ko i podszed³ prosto do okna.Pod butamichrzêœci³o rozbite szk³o.Dotkn¹³ zwolnionego zatrzasku.Kipia³ gniewem, leczjednoczeœnie odczuwa³ paniczny lêk, ¿e Ray móg³ siê znaleŸæ w polu ra¿enia,kiedy.Do diab³a - pomyœla³, spogl¹daj¹c na ogieñ i dym za rzek¹.Tu wszêdzie jestjedno wielkie pole ra¿enia.- ChodŸmy go poszukaæ - rzuci³.Na Celeste Street zahamowa³ z piskiem opon jasnoczerwony samochód terenowy.- Rusz dupê, Yance! - krzykn¹³ mê¿czyzna, który wyskoczy³ z ³azika.- Co tu siêwyprawia, na zezowatego Judasza?!- Nie wiem - mrukn¹³ apatycznie Yance.- Coœ spad³o.- Tyle sam wiem! Pytam, co to by³o? - Twarz doktora Ear-ly'ego McNeila by³aniemal tak samo czerwona jak jego ³azik.Siwe w³osy opada³y mu na ramiona,wierzch g³owy mia³ ³ysy i upstrzony starczymi plamami, nosi³ siw¹ brodê, a jegoniebieskie oczy przeszywa³y teraz szeryfa niczym lasery.By³ brzuchatym,potê¿nym mê¿czyzn¹ i mia³ na sobie obszern¹, spran¹, zielon¹ koszulê i d¿insy z³atami na kolanach.- Tego, prawdê mówi¹c, te¿ nie wiem.- Yance patrzy³ na strumieñ wody opadaj¹cybezskutecznym ³ukiem w sam œrodek p³omieni.Z takim samym skutkiem moglibysiusiaæ - pomyœla³.Ludzie wylêgali z domów.M³odsi biegli przez park, starsi truchtali za niminajszybciej, jak mogli.Wiêkszoœæ Renegatów i Grzechotników otrz¹snê³a siê ju¿z pierwszego szoku; zapomnieli o bójce.Stali i patrzyli.Posiniaczone, spoconetwarze lœni³y w ³unie po¿aru.Cody podniós³ siê z klêczek.Umys³ mia³ wci¹¿ zamulony, jedno oko zapuchniête,ale drugim, zdrowym, widzia³ obiekt tak samo dobrze jak inni.Poœrodku autoserwisu Macka Cade'a sta³a czarna piramida.Cody ocenia³ jejwysokoœæ na czterdzieœci parê metrów.P³omienie odbija³y siê w niej, jednakpiramida nie wygl¹da³a na wykonan¹ z metalu; powierzchniê mia³a chropaw¹,³uskowat¹ - jak skóra wê¿a albo pancerz ze œciœle dopasowanych, zachodz¹cych nasiebie p³yt.Woda ze stra¿ackiego wê¿a, uderzaj¹c w tê powierzchniê, parowa³a zsykiem.Ktoœ dotkn¹³ jego ramienia.W obola³e miejsce.Cody skrzywi³ siê i obejrza³.Zanim sta³ Czo³g.Kask uchroni³ ch³opaka przed wiêkszoœci¹ razów, ale u nosa, naktórym wyl¹dowa³ jakiœ przypadkowy cios, dynda³y krzepn¹ce ju¿ kropelki krwi.- Ca³y jesteœ? - spyta³ Czo³g.- Tak - mrukn¹³ Cody.- Chyba.- Wygl¹dasz jak z krzy¿a zdjêty.- Wyobra¿am sobie.- Cody rozejrza³ siê i zobaczy³ Paskudê, Bobby'ego Claya,Davy'a Summersa.Wszyscy Renegaci trzymali siê na nogach, choæ niektórzywygl¹dali równie kiepsko jak on.Zdrowym okiem poszuka³ Ricka Jurado.Meksykanin sta³ niespe³na trzy metry od niego, zapatrzony w p³omienie.Wygl¹da³o na to, ¿e ten przeklêty Meksykaniec wyszed³ z walki bez draœniêcia.Aprzecie¿ znajdowa³ siê ze swoimi Grzechot-nikami na terenie Inferno po zmroku.W ka¿dych innych okolicznoœciach Cody bez namys³u by siê na niego rzuci³, aleteraz wyda³o mu siê nagle, ¿e by³oby to tak samo skuteczne jak walka z cieniem.Jurado obróci³ g³owê i spojrzenia ch³opców skrzy¿owa³y siê.Cody wci¹¿ œciska³ w rêku klucz.Patrzy³ bez zmru¿enia oka na Ricka Jurado.- To co robimy, Cody? - spyta³ Czo³g.- Kto gór¹?- Remis - oœwiadczy³ Cody.- Zostawmy to tak.- Odrzuci³ klucz i ten wyt³uk³resztê szk³a z rozbitej witryny salonu gier.Rick kiwn¹³ g³ow¹ i odwróci³ siê.Bitwa by³a skoñczona.- X Ray! - przypomnia³ sobie Cody.Ruszy³ w stronê salonu gier.Jego hondale¿a³a na ziemi, ale nic jej siê nie sta³o.Wkroczy³ w ruiny.Ray Hammondsiedzia³ oparty plecami o œcianê, usta mia³ opuchniête i purpurowe, koszulêzachlapan¹ krwi¹.- Bêdziesz ¿y³? - spyta³ Cody.- Mo¿e.- Ray ledwo móg³ mówiæ.Podczas bójki przygryz³ sobie jêzyk i terazodnosi³ wra¿enie, ¿e ma w ustach arbuz.-Co tam siê pali?- Cholera wie! Coœ spad³o na autoserwis Cade'a.No dawaj, spróbuj wstaæ.-Wyci¹gn¹³ rêkê i ma³olat uchwyci³ siê jej.Cody podci¹gn¹³ go w górê, lecz podRayem natychmiast ugiê³y siê nogi.- Tylko mnie nie obrzygaj - ostrzeg³ goCody.- Sam sobie piorê.Wy³onili siê ze zrujnowanego salonu gier.Jessie natychmiast dostrzeg³a syna inieomal zemdla³a.Stoj¹cy za ni¹ Tom z trudem prze³kn¹³ œlinê.Pu³kownik Rhodesprzepycha³ siê ju¿ przez t³umek gapiów ze wzrokiem wlepionym w czarn¹ piramidê,natomiast istota z buzi¹ Stevie zosta³a przy hondzie civic, któr¹ tuprzyjechali.- Ray! O Bo¿e! - krzyknê³a Jessie, podbiegaj¹c do syna.Waha³a siê przezchwilê, czy porwaæ go w objêcia, czy mu przylaæ, ale nie da³o siê ukryæ, ¿e wtym ostatnim ktoœ ju¿ j¹ solidnie wyrêczy³, zrobi³a wiêc to pierwsze.- Oj, mamo - zaprotestowa³, opêdzaj¹c siê od jej r¹k.- Nie rób mi obciachu.Tom zauwa¿y³ pokiereszowan¹ twarz Cody'ego, powiód³ wzrokiem po innychRenegatach i Grzechotnikach, i domyœli³ siê, co zasz³o.Gniew go opuœci³.Zdjêty groz¹, wlepia³ teraz oczy w ogromn¹, wyrastaj¹c¹ z morza p³omienipiramidê.- Nie, jednym wê¿em nie dadz¹ rady tego ugasiæ! - Opiniê tê wyg³osi³ DodgeCreech.By³ w ¿Ã³³tej kurtce w niebiesk¹ kratê, w spodniach koloru o tonciemniejszego ni¿ krata kurtki i w rozpiêtej pod szyj¹ per³owoszarej koszuli.Nie zd¹¿y³ dobraæ krawata ze swojej ogromnej kolekcji oczok³ujów.Falauderzeniowa targnê³a jego domem i wyrzuci³a go, jak równie¿ jego ¿onê, Ginger,z ³Ã³¿ek.Potrz¹sa³ z niedowierzaniem g³ow¹.- Jasny gwint, czeka mnie terazbity miesi¹c wiszenia na telefonie i uzgadniania z central¹ odszkodowañ za topobojowisko! Tom, co to, do jasnej ciasnej, jest?!- Chyba.statek kosmiczny - powiedzia³ z wahaniem Tom.Creech wytrzeszczy³oczy.- Przepraszam za wosk w uszach - spróbowa³ jeszcze raz.-Ale wydawa³o mi siê,¿e powiedzia³eœ- Dobrze ci siê wydawa³o.Statek kosmiczny.- ¯e co? - Stoj¹cy w pobli¿u Vance te¿ to us³ysza³ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl