[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Andy był w szoku.Nie wiem, jakiej odpowiedzi się spodziewał, lecz na pewno nie takiej.– Jakim? – spytał bardziej jak gliniarz niż jak kochanek.– Musimy mieć własny dom.– Co takiego?!Znowu go zaskoczyła.– Jak podejrzewam, pewnie zawsze zakładałeś, że nawet po ślubie nadal będziesz mieszkał w domu rodzinnym, wraz z babcią i siostrą.Wasz dom jest wspaniały, a twoja babcia i Portia to cudowne kobiety.– To było taktowne.Brawo, Halleigh! – Ale widzisz, ja chciałabym mieć własny dom – zakończyła łagodnie, zyskując tym mój szczery podziw.Wtedy, niestety, musiałam naprawdę od nich odejść i zająć się gośćmi przy innych stolikach.Ale podczas napełniania kufli piwem, zbierania pustych talerzy i odnoszenia otrzymanych pieniędzy do kasy wciąż przepełniał mnie podziw dla odwagi Halleigh, ponieważ posiadłość Bellefleurów to najświetniejsza rezydencja w Bon Temps.Większość młodych kobiet dałaby sobie uciąć palec albo i dwa, żeby zamieszkać w tej posiadłości, szczególnie że duży, stary dom został niedawno w znacznym stopniu przeprojektowany i odnowiony dzięki funduszom otrzymanym od tajemniczego nieznajomego.Tym nieznajomym był w rzeczywistości Bill, który odkrył, że Bellefleurowie są jego potomkami.Wiedział, że nie przyjęliby pieniędzy od wampira, więc wymyślił „tajemniczy spadek”.Fortel udał się doskonale i Caroline Bellefleur wydawała rzekomą spuściznę z zapałem równym temu, z jakim Andy potrafi pochłonąć cheeseburgera.Bellefleur zjawił się obok kilka minut później.Zaczepił mnie, gdy zmierzałam do stolika Sida Matta Lancastera, więc stary prawnik musiał trochę poczekać na zamówionego hamburgera i frytki.– Sookie, muszę wiedzieć – syknął Andy nachalnie, choć bardzo cicho.– Co wiedzieć? – spytałam, spłoszona jego natarczywością.– Czy Halleigh mnie kocha?Czuł się poniżony, że mnie o to pyta.Andy jest człowiekiem dumnym, więc pragnął się upewnić, że Halleigh nie wychodzi za niego dla jego sławnego nazwiska czy rodzinnego domu, tak jak wcześniej bywało w przypadku innych kobiet, co ze smutkiem odkrywał.Cóż, teraz usłyszał, że Halleigh nie chce rezydencji.Jeśli naprawdę się kochają, zamieszkają we dwoje w małym, skromnym domku.Nikt nigdy nie zażądał ode mnie takiej informacji.Po wszystkich tych latach, podczas których pragnęłam, by ludzie mi uwierzyli i dobrze pojęli naturę mojej dziwacznej umiejętności, dowiedziałam się, że wreszcie ktoś traktuje mnie poważnie i.wcale mnie to nie cieszyło.Ale Andy czekał na odpowiedź, której nie mogłam mu odmówić.Bo Bellefleur należał do najbardziej upartych osób, jakie spotkałam w życiu.– Kocha cię tak bardzo jak ty ją – zapewniłam go, a wtedy puścił moje ramię.Ruszyłam do stolika Sida Matta.Kiedy zerknęłam za siebie, dostrzegłam, że Andy wciąż na mnie patrzy.Przetraw to sobie, Bellefleur, pomyślałam, a następnie trochę się zawstydziłam.Tyle że, gdyby nie chciał znać prawdy, nie powinien mnie pytać.***Coś kręciło się po lesie otaczającym mój dom.Od razu po przyjeździe z pracy byłam gotowa pójść do łóżka i włożyłam starą koszulę nocną.Bardzo lubię ten moment wieczoru.Koszula sięga mi do kolan, jest niebieska i na tyle ciepła, że nie muszę narzucać na nią szlafroka, więc chodzę w niej po domu.Właśnie myślałam, czyby nie zamknąć okna kuchennego, gdyż marcowe noce są jeszcze dość chłodne; myjąc naczynia, wsłuchiwałam się w odgłosy nocy, a powietrze wypełniały chóry żab i owadów.Nagle dźwięki, które sprawiają, że noc wydaje się równie przyjazna i ruchliwa jak dzień, ucichły.Przerwałam zmywanie i znieruchomiałam z dłońmi zanurzonymi w wodzie z płynem.Wyjrzałam w ciemność, lecz niczego nie zauważyłam, za to uprzytomniłam sobie, jak bardzo jestem widoczna, gdy tak stoję w oknie z rozsuniętymi firankami.Podwórze było oświetlone reflektorami, lecz za drzewami, które otaczały polanę, ciągnął się mroczny i nieruchomy las.Coś tam było! Zamknęłam oczy i próbowałam wyczuć intruza, i rzeczywiście odkryłam pewien rodzaj aktywności mózgowej.Ale myśli natręta nie były dla mnie całkowicie czytelne, toteż nie mogłam określić, z kim lub czym mam do czynienia.Przemknęło mi przez głowę, czyby nie zatelefonować do Billa, ale dzwoniłam już do niego kiedyś w podobnej sytuacji, czyli gdy martwiłam się o własne bezpieczeństwo, i nie mogłam pozwolić, by weszło mi to w nawyk.Hmm, a może po lesie krążył właśnie Bill? Czasami włóczył się po nocy, a od czasu do czasu przychodził sprawdzić, co u mnie słychać.Popatrzyłam tęsknie na aparat telefoniczny, który wisiał na ścianie na końcu kontuaru.(No cóż, to znaczy.tam, gdzie będzie kontuar, kiedy kuchnia zostanie ukończona).Mój nowy telefon był bezprzewodowy.Mogłabym chwycić go i wraz z nim wycofać się do sypialni, skąd zadzwoniłabym do Billa w sekundę, gdyż jego numer zarejestrowałam pod klawiszem szybkiego wybierania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]