[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Marsz jeszcze trudniejszy ni¿ poprzedniej nocy.Wyczerpanie,rany i brak po¿ywienia dawa³y siê we znaki.Po godzinie trz¹s³ u i chwia³ jakosiemdziesiêciolatek i zrozumia³, ¿e daleko nie zajdzie.Upad³ bez tchu naziemiê, zwalniaj¹c przycisk, który wrzuci³ mu medpakiet w d³oñ.- Oszczêdza³em ciê na czarn¹ godzinê i, jeœli siê nie mylê, w³aœnie s³yszêostatni dzwonek.Chichocz¹c s³abo z kiepskiego dowcipu, ustawi³ tarczê sterowania w pozycji,,Stymulatory.Normalna dawka", Przycisn¹³ urz¹dzenie do wewnêtrznej stronynadgarstka.Poczu³ ostre uk³ucie igie³.Dzia³a³o.Po szeœædziesiêciu sekundachstwierdzi³, ¿e zmêczenie zaczê³o ustêpowaæ.Wsta³.Czul jeszcze tylko mrowieniew koñczynach.- W drogê - krzykn¹³, szukaj¹c obranej konstelacji.Wsun¹³ medpakiet na swojemiejsce.Ta noc nie by³a ani d³uga, ani krótka - po prostu minê³a w przyjemnymoszo³omieniu.Pod wp³ywem narkotyków jego umys³ dobrze pracowa³.Stara³ siê nie myœleæ, jak¹ cenê za to zap³aci.Minê³o go kilka grupwojowników; wszystkie nadci¹ga³y od strony statku.Za ka¿dym razem kry³ siê,chocia¿ wiêkszoœæ z nich by³a daleko.Zastanawia³ siê.czy stoczyli jak¹œ bitwêi czy zostali pobici.Za ka¿dym razem zmienia³ te¿ nieco kierunek, zbli¿aj¹csiê do ich szlaku, ¿eby siê nie zgubiæ.Gdzieœ oko³o trzeciej stwierdzi³, ¿e czêsto siê potyka, a w pewnym momencieszed³ prawie na kolanach.Tym razem ustawi³ medpakiet na ,,Stymulatory.Dawkadodatkowa".Zastrzyki podzia³a³y i ruszy³ dalej stanowczym, równym krokiem.By³ prawie œwit, kiedy poczu³ sw¹d.Niebo na wschodzie zaczê³o szarzeæ, a zapach zrobi³ siê za intensywny.Jasonzastanawia³ siê, co to mo¿e ¿yæ.Nie zatrzyma³ siê, lecz jak poprzedniegoranka, spieszy³ kroku.To by³ ju¿ ostatni dzieñ, jaki mu zosta³.Musia³ dotrzeædo statku, zanim wyczerpi¹ siê akumulatory.Nie móg³ byæ daleko.By³ du¿omniejszy ni¿ moropy i ich jeŸdŸcy, wiêc przy odrobienie szczêœcia powiniendostrzec ich pierwszy.Kiedy wszed³ na obszar sczernia³ej trawy, pocz¹tkowo nie wierzy³ w³asnym oczom.Zaprószony przypadkiem -jak pocz¹tkowo s¹dzi³ - ogieñ wypali³ regularne ko³o.Dopiero kiedy rozpozna³ pogiête, zardzewia³e szcz¹tki urz¹dzeñ górniczych,zrozumia³."Jestem na miejscu.To tu wyl¹dowaliœmy" - kr¹¿y³ jak pijany zataczaj¹c siê i zob³êdem w oczach patrzy³ na rozci¹gaj¹c¹ siê wokó³ pustkê.- To tutaj! - krzycza³.- Tu by³ statek."Waleczny" wyl¹dowa³ tu¿ obokpoprzedniego obozu.Wszystko siê zgadza, tylko gdzie jest statek?.Odlecieli.Odlecieli beze mnie!.Opuœci³ rêce w niemej rozpaczy i sta³, chwiej¹c siê, bez si³.Statek,przyjaciele - wszystko przepad³o.Gdzieœ niedaleko zagrzmia³ tupot ciê¿kich kroków.Zza wzgórza pêdzi³o piêæmoropów.JeŸdŸcy krzyczeli coœ dziko, zni¿aj¹c lance, by go zabiæ.Rêka Jasona wykona³a bezwiednie ruch ku kaburze, oczywiœcie bezcelowy.Broñskonfiskowa³ mu przecie¿ wódz tych rzezimieszków.- No to powalczymy nieco staromodnie - krzykn¹³, krêc¹c m³ynka ¿elazn¹ maczug¹.Nie mia³ ¿adnych szans, ale nim go po³o¿¹, niech zobacz¹, jak walczy.Pêdzili zwart¹ grup¹, przepychaj¹c siê wzajemnie.Ka¿dy z wyci¹gniêt¹ lanc¹,ka¿dy chcia³ pierwszy dopaœæ ofiarê.Jason sta³ na rozstawionych nogach, gotowy do walki.Czeka³ spokojnie doostatniej chwili.JeŸdŸcy byli ju¿ na skraju wypalonej ziemi.Nagle rozleg³a siê st³umiona eksplozja i prawie natychmiast w górê wzbi³ siêob³ok sk³êbionej pary, przes³aniaj¹c jeŸdŸców.Kiedy smugi dymu skrêci³y wstronê Jasona, ten opuœci³ maczugê i cofn¹³ siê.Tylko jeden morop si³¹ rozpêdu przedar³ siê przez szar¹ chmurê i hamuj¹c, run¹³na ziemiê z g³uchym ³oskotem.Zrzucony z siod³a jeŸdziec czo³ga³ siê przezchwilê w stron? Jasona, a¿ w koñcu twarz wykrzywiona nienawiœci¹znieruchomia³a.Rozdzia³ VIGdy smu¿ka rzedn¹cego dymu dosiêgnê³a Jasona, ten poci¹gn¹wszy nosem, zacz¹³szybko uciekaæ.Narcogaz.Dzia³a³ bezb³êdnie i natychmiastowo na wszystkieoddychaj¹ce tlenem organizmy, powoduj¹c parali¿ i utratê przytomnoœci na oko³opiêæ godzin.Po tym czasie ofiara odzyskiwa³a ca³kowicie zdrowie, a jedynymprzykrym skutkiem by³ roz³upuj¹cy czaszkê ból g³owy.Co siê sta³o? Statku z pewnoœci¹ nie by³o, niczego innego równie¿ nie by³owidaæ.Zmêczenie zaczyna³o pokonywaæ stymulatory.M¹ci³o mu siê w g³owie.Odd³u¿szego czasu s³ysza³ warkotliwy dŸwiêk, ale dopiero teraz uda³o mu siêustaliæ jego Ÿród³o.To by³ ³adownik "Walecznego".Oœlepiony jasnoœci¹porannego nieba Jason ujrza³ smugê kondensacyjn¹, zmierzaj¹c¹ w jego kierunku.Ros³a z ka¿d¹ sekund¹.Rakieta w pierwszej chwili by³a ma³¹ kropeczk¹, potemnabra³a kszta³tów, by w koñcu staæ siê metalowym cylindrem, który wyl¹dowa³ ws³upie ognia nie dalej ni¿ sto metrów od niego.W³az otworzy³ siê i Metazeskoczy³a na ziemiê, jeszcze zanim amortyzatory st³umi³y impet l¹dowania.- Nic ci nie jest? - zawo³a³a biegn¹c szybko do niego i mierz¹c z pistoletu doewentualnych wrogów.- Nigdy nie czu³em siê lepiej - odpowiedzia³, wspieraj¹c siê na metalowejpa³ce, by nie upaœæ.- Co ciê zatrzyma³o? Myœla³em, ¿e wszyscy wynieœliœcie siêst¹d i zapomnieliœcie o mnie.- Wiesz, ¿e nigdy byœmy tego nie zrobili.- Jej d³onie przebiega³y po jegociele, ramionach, jakby szuka³y po³amanych koœci lub po prostu upewnia³y j¹, ¿eJason wci¹¿ ¿yje.- Nie mogliœmy zapobiec twemu porwaniu, chocia¿ próbowaliœmy.Kilku z nichzginê³o.W tym samym czasie przypuœcili atak na statek.Jason dobrze rozumia³, co kry³o siê za tymi suchymi s³owami.To musia³o byæstraszne.- ChodŸmy do rakiety.- Zarzuci³a na swoje barki jego ramiê, by móg³ siê naniej wesprzeæ.Nie zaprotestowa³.- Byli ukryci, a posi³ki wci¹¿ przybywa³y.Dobrze walcz¹.Nie daj¹ im szansy.Kerk szybko siê zorientowa³, ¿e w ten sposóbbitwa nigdy siê nie skoñczy i ¿e stoj¹c tam, w niczym ci nie pomo¿emy.Jeœliuda³oby ci siê uciec - czego by³ pewien- i tak nie móg³byœ dostaæ siê do statku.Tak wiêc zamontowaliœmy tu kilkakamer szpiegowskich i mikrofonów oraz niez³y zapas min ziemnych i zdalniesterowanych bomb gazowych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]