[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale czy orientuje siê pan ju¿ w znaczeniu tego protokó³u,pana sekretarza oraz registratury wiejskiej? Wie pan, co to znaczy, ¿e pansekretarz pana przes³uchuje? Mo¿e - to nawet prawdopodobne - on sam tego niewie, siedzi sobie tu i wykonuje swoje obowi¹zki dla porz¹dku, jak sam powiada.Proszê jednak zwa¿yæ, ¿e Klamm mianowa³ go na to stanowisko, ¿e pracuje on wimieniu Klamma i ¿e to, co czyni, choæby nigdy nie mia³o dotrzeæ do Klamma, zgóry cieszy siê jego aprobat¹.A czy¿ mog³oby coœ mieæ aprobatê Klamma, gdybynie by³o w jego duchu? Daleka jestem od tego, aby w ten prostacki sposób chcieæpochlebiæ panu sekretarzowi.On sam by nawet do tego pewno nie dopuœci³, lecznie mówiê o jego osobie jako takiej, ale o tym, czym jest, kiedy ma aprobatêKlamma, jak w³aœnie w tym wypadku: wtedy jest on tylko narzêdziem w rêku Klammai biada temu, kto go nie us³ucha.GróŸb ober¿ystki K.nie przestraszy³ siê, a nadzieje, którymi stara³a siê gousidliæ, znudzi³y go.Klamm by³ daleko.Pewnego razu ober¿ystka porówna³a go door³a i wtedy wyda³o siê to K.œmieszne, teraz jednak ju¿ go nie œmieszy³o;myœla³ o odleg³oœci dziel¹cej go od Klamma, o jego niedostêpnym mieszkaniu orazo jego ci¹g³ym milczeniu, przerywanym chyba tylko krzykami, jakich K.nigdyjeszcze nie s³ysza³.Myœla³ o spojrzeniu, którym patrzy³ na wszystko z góry iktórego nie mo¿na by³o nigdy ani uchwyciæ, ani odeprzeæ, oraz o tym, ¿e móg³byæ widoczny tylko na krótk¹ chwilê z nizin, gdzie znajdowa³ siê K., wniedosiê¿nych krêgach, które zatacza³ tam w górze wed³ug niezrozumia³ych praw.Wszystko to by³o wspólne zarówno dla Klamma jak i dla or³a.Na pewno jednak niemia³ z tym nic wspólnego protokó³, nad którym Momus, popijaj¹c piwo, ³ama³ wtej chwili solony obwarzanek, tak ¿e sól i kminek sypa³y siê na wszystkiepapiery.- Dobranoc! - rzek³ K.- Mam awersjê do wszelkich przes³uchiwañ- i rzeczywiœcie skierowa³ siê ku drzwiom.- A wiêc jednak wychodzi - rzek³ Momus do ober¿ystki niemal z przestrachem.- Nie odwa¿y siê - odpar³a ober¿ystka.K.nic wiêcej nie us³ysza³, gdy¿ znalaz³ siê ju¿ w sieni.By³o zimno i wia³mocny wicher.Z przeciwleg³ych drzwi wyszed³ zarz¹dca gospody, który jak siêwydawa³o, siedzia³ przy okienku w drzwiach i obserwowa³, co siê w sieni dzieje.Musia³ owin¹æ woko³o brzucha po³y swego surduta, gdy¿ wiatr nawet tu w sieni muje podrywa³.- Ju¿ pan odchodzi, panie geometro? - spyta³.- Pan siê temu dziwi? - odpowiedzia³ pytaniem K.- Tak - rzek³ zarz¹dca.- Czy nie bêdzie pan przes³uchiwany?- Nie - odpar³ K.- nie pozwoli³em na to.- Dlaczego? - spyta³ zarz¹dca.- Sam nie wiem - odpowiedzia³ K.- Dlaczego mia³bym pozwoliæ, by mnieprzes³uchiwano, i dlaczego mia³bym staæ siê przedmiotem ¿artów czy te¿ dogadzaæbiurokratycznym kaprysom.Mo¿e innym razem przysta³bym na to w³aœnie dla ¿artulub kaprysu, ale dziœ - nie.- No tak, zapewne - zgodzi³ siê zarz¹dca.By³a to jednak zgoda raczej zuprzejmoœci ni¿ z przekonania.- Muszê teraz wpuœciæ s³u¿bê do izby zszynkwasem - doda³ zarz¹dca.- Ju¿ dawno pora na to.Nie chcia³em tylkoprzeszkadzaæ w przes³uchaniu.- Pan uwa¿a³ to za takie wa¿ne? - spyta³ K.- O tak - rzek³ zarz¹dca.- A wiêc nie powinienem by³ odmówiæ? - spyta³ K.- Nie - odpar³ zarz¹dca.- Nie wolno by³o tego panu robiæ.- Poniewa¿ zaœ K.milcza³, zarz¹dca doda³ - czy po to, by go pocieszyæ, czy te¿by prêdzej go siê pozbyæ: - Tak, tak, ale nie ma chyba powodu, by zarazprzewidywaæ burzê z piorunami.- Nie - rzek³ K.- Wcale siê na to nie zanosi.- I rozeszli siê uœmiechniêci.Rozdzia³ 10D¹³ szalony wicher, kiedy K.stan¹³ na ganku i utkwi³ wzrok w ciemnoœæ.Z³a,bardzo z³a pogoda.Jakoœ w zwi¹zku z tym przypomnia³o mu siê, jak bardzoober¿ystka stara³a siê, by zgodzi³ siê na spisanie protokó³u, i jak on jednakpostawi³ na swoim.Usi³owania jej nie by³y oczywiœcie jawne, potajemnieodpycha³a go równoczeœnie od protokó³u; w koñcu nie by³o wiadomo, czy postawi³na swoim, czy te¿ uleg³.Co za intrygancka natura, pozornie dzia³aj¹cabezwolnie, jak ten wiatr, wed³ug dalekiego obcego nakazu, którego nie da siênigdy odgadn¹æ.Ledwie zd¹¿y³ zrobiæ kilka kroków goœciñcem, gdy nagle ujrza³ dwa migocz¹ce woddali œwiat³a; ten znak ¿ycia ucieszy³ go, tote¿ poœpieszy³ w kierunkuœwiate³, podczas gdy one zbli¿a³y siê do niego.Sam nie wiedzia³, dlaczegopoczu³ siê tak rozczarowany, gdy pozna³, ¿e byli to pomocnicy.Szli, wys³anizapewne przez Friedê na jego spotkanie, a latarnie, które wyzwoli³y go zciemnoœci, w jakich szala³a wichura, by³y prawdopodobnie jego w³asnoœci¹.Mimoto poczu³ siê rozczarowany, gdy¿ oczekiwa³ obcych ludzi, a nie tych starychznajomych, którzy mu ju¿ obrzydli.Nie byli to jednak sami tylko pomocnicy, zciemnoœci wy³oni³ siê miêdzy nimi równie¿ Barnabas.- Barnabasie! - zawo³a³ K.i wyci¹gn¹³ do niego rêkê.- Czy przychodzisz domnie? - Niespodzianoœæ tego spotkania kaza³a K.zapomnieæ na razie o przykrymuczuciu, jakie Barnabas kiedyœ w nim wywo³a³.- Do ciebie - odrzek³ Barnabas z tak¹ jak ongiœ uprzejmoœci¹.- Z listem odKlamma.- List od Klamma! - powtórzy³ K.podnosz¹c g³owê do góry i wzi¹³ szybko list zrêki Barnabasa.- Poœwieæcie! - rozkaza³ pomocnikom, którzy z prawa i z lewaciasno do niego przywarli, podnosz¹c latarnie.By móc czytaæ, K.musia³ z³o¿yænajpierw wielki arkusz papieru listowego w harmonijkê, by go uchroniæ przedwiatrem, dopiero potem zacz¹³:Do pana geometry w ober¿y „Pod Mostem”Pomiary, jakie pan dotychczas wykona³, zas³uguj¹ na moje uznanie.Równie¿ pracapañskich pomocników godna jest pochwa³y.Umie pan ich do pracy nak³aniaæ.Proszê nie ustawaæ w pilnoœci! Niech pan doprowadzi polecon¹ panu pracê a¿ dopomyœlnego zakoñczenia.Przerwa w pracy bardzo by mnie martwi³a.Poza tym niechpan bêdzie spokojny: sprawa pañskiego wynagrodzenia bêdzie w najbli¿szymczasie za³atwiona.Nie spuszczam pana z oka.K.oderwa³ wzrok od listu dopiero wtedy, gdy o wiele wolniej od niego czytaj¹cypomocnicy dla uczczenia dobrej nowiny zawo³ali trzy razy „hura!” i zaczêlimachaæ latarniami.- Uspokójcie siê - rzek³ K.i zwróci³ siê do Barnabasa: - To chybanieporozumienie.- Barnabas nie zrozumia³.- To nieporozumienie - powtórzy³ K.i uczucie zmêczenia, które drêczy³o go od po³udnia, znowu wróci³o, droga dobudynku szkolnego wyda³a mu siê jeszcze d³u¿sza, za Barnabasem ukaza³a siê ca³ajego rodzina, pomocnicy zaœ jeszcze ci¹gle przytulali siê do niego tak, ¿emusia³ ich odpychaæ ³okciami; jak¿e Frieda mog³a wys³aæ ich na jego spotkanie,kiedy przecie wyraŸnie rozkaza³, by pozostali u niej.Drogê do domu znalaz³bysam, i to nawet ³atwiej ni¿ w tym towarzystwie.Na dodatek jeden z pomocnikówmia³ woko³o szyi okrêcon¹ chustkê, której koñce trzepota³y na wietrze i kilkarazy uderzy³y K.w twarz.Wprawdzie drugi pomocnik swymi d³ugimi, spiczastymi iruchliwymi palcami niezw³ocznie odsuwa³ chustkê z twarzy K., ale nic to niepomaga³o.Obaj pomocnicy wydawali siê nawet znajdowaæ przyjemnoœæ w tejzabawie, w ogóle zachwyca³ ich wiatr i niepokój tej nocy.- Precz! - wrzasn¹³ K.- Kiedyœcie ju¿ przyszli na moje spotkanie, to czemu nieprzynieœliœcie mi mojej laski, ¿ebym móg³ wygnaæ was z powrotem do domu?Pomocnicy ukryli siê za Barnabasem, ale nie byli znowu tak bardzo przera¿eni,by nie chcia³o siê im postawiæ swych latarñ na obu ramionach obroñcy.Tenjednak zaraz strz¹sn¹³ je na ziemiê.- Barnabasie - rzek³ K
[ Pobierz całość w formacie PDF ]