[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie powierzono jej nawet skórzanej sakiewki, któr¹ Friedanosi³a zawsze przy pasku.Tote¿ jej rzekome niezadowolenie ze stanowiska by³otylko zarozumialstwem.A jednak mimo swej dzieciêcej naiwnoœci i onaprawdopodobnie mia³a powi¹zanie z zamkiem, by³a przecie, jeœli to nie zwyk³ek³amstwo, pokojówk¹ i nic nie wiedz¹c o tym swoim cennym przywileju,przesypia³a tu ca³e dnie.Wziêcie w ramiona tego drobnego, pulchnego i trochêprzygarbionego cia³a nie mog³o jej tego przywileju odebraæ, a jemu mog³o todotkniêcie dodaæ otuchy do dalszej ciê¿kiej drogi.A wiêc mo¿e by³o to nieinaczej ni¿ w wypadku Friedy? Ale¿ nie, zupe³nie inaczej.Wystarczy³o pomyœleæo spojrzeniu Friedy, by to zrozumieæ.K.przenigdy nie dotkn¹³by Pepi.Aleteraz musia³ na krótk¹ chwilê przymkn¹æ oczy, gdy¿ zbyt po¿¹dliwie na ni¹patrzy³y.- Œwiat³o jest niepotrzebne - powiedzia³a Pepi i wy³¹czy³a elektrycznoœæ -zapali³am tylko dlatego, ¿e pan mnie tak bardzo przestraszy³.Czego pan tuchce? Czy Frieda coœ tu zostawi³a?- Tak - odpar³ K.i wskaza³ na drzwi - tu, w tym pokoju obok, bia³¹ serwetkêszyde³kow¹ na stó³.- Istotnie, tu by³a jej serweta - powiedzia³a Pepi.- Przypominam sobie, bardzopiêkna robota, nawet ja przy niej pomaga³am, ale w tamtym pokoju jej chyba niema.- Frieda s¹dzi, ¿e jest.Kto tam mieszka? - spyta³ K.- Nikt - odpowiedzia³a Pepi.- To pokój dla panów z zamku, jedz¹ tam i pij¹, toznaczy, ¿e pokój jest na to przeznaczony, ale panowie przewa¿nie zostaj¹ nagórze w swoich pokojach.- Gdybym wiedzia³ - rzek³ K.- ¿e teraz w pokoju obok nikogo nie ma, chêtniebym tam wszed³ i poszuka³ serwety.Ale nigdy nic nie wiadomo.Klamm na przyk³adczêsto tam przesiaduje.- Klamma tam teraz na pewno nie ma - powiedzia³a Pepi - gdy¿ w³aœnie maodjechaæ, sanie czekaj¹ ju¿ na podwórzu.Momentalnie, bez s³owa wyt³umaczenia, K.opuœci³ szynkowniê.W sieni zamiast dowyjœcia skierowa³ siê w stronê wewnêtrznego podwórza i po kilku krokach ju¿ tamby³.Jak¿e¿ zdawa³o siê tu cicho i piêknie! Podwórze by³o czworobokiem, ztrzech stron otoczonym budynkami, od ulicy zaœ, w³aœciwie zau³ka, murem zwielk¹, ciê¿k¹, teraz w³aœnie otwart¹ bram¹.Od strony podwórza gospodawydawa³a siê wy¿sza ni¿ od frontu, przynajmniej pierwsze piêtro by³o tukompletnie wykoñczone i mia³o okazalszy wygl¹d, gdy¿ by³o okolone drewnian¹galeryjk¹, szczelnie oszalowan¹, z w¹sk¹ szpark¹ na wysokoœci oczu.Na ukos odK., jeszcze w centralnym budynku, ale ju¿ w samym rogu, gdzie przeciwleg³eskrzyd³o z nim siê ³¹czy³o, by³o wejœcie do gospody, otwarte, bez drzwi.Przedwejœciem tym sta³y czarne kryte sanie, zaprzêgniête w parê koni.Opróczfurmana, którego obecnoœæ K.na odleg³oœæ i po ciemku raczej wyczuwa³, ni¿ móg³stwierdziæ, nie by³o nikogo.W³o¿ywszy rêce do kieszeni i ogl¹daj¹c siê ostro¿nie K.obszed³ tu¿ przy murzedwie strony podwórza, a¿ dobrn¹³ do sañ.Furman, jeden z tych ch³opów, którzyostatnio byli przy szynkwasie, patrzy³ na niego, otulony w ko¿uch, z tak¹obojêtnoœci¹ jak patrzy siê na przyk³ad na przemykaj¹cego kota.Równie¿ kiedyK.sta³ ju¿ przy nim i pozdrowi³ go, a nawet kiedy konie trochê siê sp³oszy³y zpowodu wynurzaj¹cego siê nagle z ciemnoœci cz³owieka, furman wcale niezareagowa³.By³o to dla K.bardzo po¿¹dane.Opar³szy siê o mur, rozwin¹³ paczkêzjedzeniem i pomyœlawszy z wdziêcznoœci¹ o Friedzie, która go tak obficiezaopatrzy³a, j¹³ myszkowaæ wzrokiem wewn¹trz sieni.Za³amane pod k¹tem prostymschody prowadzi³y na piêtro, na dole zaœ wychodzi³y na niski, ale widocznied³ugi korytarz.Wszystko by³o czyste, œwie¿o wybielone, o wyraŸnych i ostrychkonturach.Czekanie trwa³o d³u¿ej, ni¿ K.siê tego spodziewa³.Od dawna ju¿ skoñczy³ jeœæ,zimno by³o dotkliwe, a zmierzch przemieni³ siê ju¿ w zupe³n¹ ciemnoœæ, Klammzaœ ci¹gle jeszcze nie wychodzi³.- To mo¿e jeszcze bardzo d³ugo potrwaæ - odezwa³ siê nagle szorstki g³os takblisko, ¿e K.a¿ drgn¹³.By³ to furman, który, jakby dopiero co obudzony,przeci¹gn¹³ siê i g³oœno ziewa³.- Co mo¿e d³ugo potrwaæ? - spyta³ K.raczej wdziêczny za przerwanied³ugotrwa³ej ciszy i napiêcia, które by³y ju¿ nie do wytrzymania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]