[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cieszyliœmy siê przecie¿ wielkimpowa¿aniem i uroczystoœæ nie mog³a rozpocz¹æ siê bez nas, gdy¿ ojciec by³trzecim instruktorem stra¿y ogniowej.- Ojciec by³ jeszcze rzeœki? - spyta³ K.- Ojciec? - powtórzy³a Olga, jakby niezupe³nie zrozumia³a.- Trzy lata temu by³prawie m³odym cz³owiekiem; podczas po¿aru w gos­podzie dla oficjalistów naprzyk³ad biegiem wyniós³ na plecach pewnego urzêdnika znanego ze swej tuszy,Galatera.Sama by³am przy tym obecna, wprawdzie nie istnia³o wcaleniebezpieczeñstwo po¿aru, tylko suche drewno za piecem zaczê³o siê trochê tliæ,ale Galater przestraszy³ siê i wzywa³ przez okno pomocy.Stra¿ ogniowa przyby³ai mój ojciec musia³ go wynieœæ, chocia¿ ogieñ by³ ju¿ ugaszony.Otó¿ Galaterjest bardzo nieruchawym cz³owiekiem i musi w takich wypadkach byæ bardzoostro¿ny.Zaznaczam to tylko ze wzglêdu na mego ojca.Nie przesz³o od tegoczasu wiêcej ni¿ trzy lata i spójrz, jak on tam siedzi.K.dopiero teraz zauwa¿y³, ¿e Amalia by³a znów w izbie, ale daleko od nich przystole rodziców.Karmi³a tam matkê, której reumatyzm nie pozwala³ ruszaæ rêkami,i uspokaja³a ojca, by czeka³ cierpliwie na jedzenie, gdy¿ niebawem do niegoprzyjdzie, aby i jego nakarmiæ.Ale nic nie wskóra³a swoimi przestrogami,ojciec, ¿ar³ocznie spiesz¹c do swojej zupy, przezwyciê¿y³ fizyczne niedo³êstwo,i stara³ siê zupê ch³eptaæ b¹dŸ ³y¿k¹, b¹dŸ piæ z talerza, i mrucza³ gniewnie,kiedy ani jedno, ani drugie mu siê nie udawa³o.£y¿ka bowiem by³a ju¿ pusta,zanim doniós³ j¹ do ust, i tylko zwisaj¹ce w¹sy zanurza³y siê w zupie,rozlewaj¹c j¹ i rozpryskuj¹c na wszystkie strony, tak ¿e nic nie trafia³o doust.-i te trzy lata uczyni³y go takim? - spyta³ K., ale ci¹gle jeszcze nie potrafi³wzbudziæ w sobie litoœci dla starych rodziców i ca³ego tego k¹ta izby, gdziesta³ stó³ - a jednoczeœnie czu³ obrzydzenie.- Trzy lata - powiedzia³a Olga powoli - a w³aœciwie kilka godzin owego œwiêta.Uroczystoœæ odbywa³a siê na ³¹ce za wsi¹, nad strumykiem.By³a ju¿ wielkaci¿ba, kiedyœmy tam przybyli; równie¿ z s¹siednich wsi przyby³o wielu ludzi,tak ¿e ta wrzawa ca³kiem nas oszo³omi³a.Najpierw naturalnie ojciec zaprowadzi³nas do sikawki.Œmia³ siê z radoœci, kiedy na ni¹ patrzy³.Nowa sikawkauszczꜭliwia³a go wprost, zacz¹³ j¹ obmacywaæ i objaœniaæ nam jejkonstruk­cjê, nie toleruj¹c sprzeciwów lub obojêtnoœci ze strony widzów.Jeœliby³o coœ do obejrzenia pod spodem, musieliœmy siê wszyscy schylaæ i nieomalwpe³zaæ pod ni¹.Barnabas, który wzdraga³ siê, dosta³ w skórê.Tylko Amalia nieinteresowa³a siê wcale sikawk¹ i sta³a wyprostowana w swej piêknej sukni, tak¿e nikt nie wa¿y³ siê jej powiedzieæ s³owa.Podbiega³am do niej raz po raz ibra³am j¹ pod rêkê, ale milcza³a.Nie mogê sobie jeszcze dzisia³ wyt³umaczyæ,jak do tego dosz³o, ¿e choæ staliœmy d³ugo przed sikawk¹, dopiero kiedy ojciecodszed³, spostrzegliœmy Sortiniego, który widocznie ju¿ od d³u¿szego czasu sta³przy sikawce, oparty o jej dŸwigniê.Panowa³ wtedy wprawdzie okropny ha³as,inny ni¿ zazwyczaj przy tego rodzaju uroczystoœciach.Zamek ofiarowa³ bowiemstra¿y ogniowej jeszcze kilka tr¹b, specjalnych instrumentów, z którychnajmniej­szym wysi³kiem (nawet dziecko by potrafi³o) mo¿na by³o wydobyænajdziksze tony.Kiedy siê ich s³ucha³o, zdawa³o siê, ¿e jest to najazdturecki, i nie mo¿na siê by³o do tej muzyki przyzwyczaiæ, tak ¿e na dŸwiêk tr¹bka¿dy cz³owiek musia³ siê wzdrygn¹æ.Ale poniewa¿ tr¹by by³y nowe, wszyscychcieli je wypróbowaæ, a ¿e by³o to œwiêto ludowe, pozwalano na to.W³aœniewoko³o nas, mo¿e to Amalia ich tu zwabi³a, znalaz³o siê kilku trêbaczy.Wprosttrudno by³o siê skupiæ, a gdy na rozkaz ojca trzeba by³o uwa¿aæ jeszcze nasikawkê, by³ to ju¿ najwy¿szy wysi³ek i Sortini, któregoœmy przedtem wcale nieznali, móg³ w tych okolicznoœciach d³ugo pozostaæ nie zauwa¿ony przez nas.„Tamstoi Sortini” - szepn¹³ wreszcie (by³am przy tym) Lasemann do ojca.Ojciecz³o¿y³ niski uk³on i nam równie¿ da³ znak, abyœmy siê uk³onili.Nie znaj¹cSortiniego dotychczas osobiœcie, ojciec szanowa³ w nim od dawna fachowca wzakresie po¿arnictwa i czêsto o nim w domu wspomina³.Dlatego by³o te¿ dla nasniespodziank¹ i rzecz¹ bardzo wa¿n¹ ujrzeæ Sortiniego na w³asne oczy.Sortinijednak wcale siê o nas nie troszczy³ (nie by³o to zreszt¹ specjaln¹ cech¹Sortiniego, wiêkszoœæ urzêdników równie¿ na ze­braniach publicznych zachowywa³asiê obojêtnie), wygl¹da³ na zmêczonego, tylko obowi¹zek s³u¿bowy jeszcze go tuna dole zatrzymywa³.Urzêdnicy, którzy takie obowi¹zki reprezentacyjne uwa¿aj¹za specjalnie ciê¿kie, nie s¹ wcale najgorsi; inni urzêdnicy i funkcjonariusze,kiedy tu ju¿ byli, bratali siê z ludem; on jednak sta³ przy sikawce i wmilczeniu ogl¹da³ ka¿dego, kto z jak¹œ proœb¹ czy pochlebstwem stara³ siê doniego zbli¿yæ.Tote¿ zdarzy³o siê, ¿e zauwa¿y³ nas jeszcze póŸniej ni¿ my jego.Dopiero kiedy z uszanowa­niem uk³oniliœmy siê, ojciec zaœ stara³ siê nasusprawiedliwiæ, Sortini powiód³ po nas zmêczonym wzrokiem, od jednego dodrugiego.Wydawa³o siê, ¿e wzdycha³, i¿ jest nas tyle, a¿ zatrzyma³ wzrok naAmalii, na któr¹ musia³ patrzeæ, podnosz¹c oczy do góry, gdy¿ by³a wy¿sza odniego.Zdumia³ siê i przeskoczy³ przez dyszel sikawki, aby siê do Amaliiprzybli¿yæ, ale myœmy go z pocz¹tku nie zrozumieli i chcieliœmy wszyscy podprzewodem ojca do niego podejœæ.Sortini jednak zatrzyma³ nas podniesieniemrêki i da³ znak, abyœmy sobie odeszli.To by³o wszystko [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl