[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Radziliœmy sobie ca³kiemnieŸle.Gra³em wszys­tko od „The Night They Drove Ole Dixie Down" po „Swing Lo'Sweet Chariot", poza tym znalaz³em pensjonat, w którym zgodzili siê przyj¹æmnie z Zuzi¹ a w dodatku podawali œniadania i kolacje.Któregoœ dnia idê z Zuzi¹ do parku kiedy znów zaczyna laæ.Zdaje siê, ¿e na tympolega urok Savannah — co drugi dzieñ leje tu jak pod rynn¹.Ale nic,przechodzimy ko³o wielkiego biurowca kiedy nagle widzê coœ znajomego.Na chodniku stoi facet w garniturze i trzyma parasol, a przed nim sterczy du¿aplastikowa torba na œmieci.Ktoœ siê pod ni¹ chowa od deszczu.No dobra,patrzê, a tu po chwili spod torby wysuwaj¹ siê rêce i pucuj¹ buty goœcia zparasolem.Przechodzê przez ulicê, ¿eby siê lepiej przyj­rzeæ, no i faktycznie:spod plastiku wystaje kawa³ek deskorolki.Tak siê ucieszy³em, ¿e chcia³o mi siêskakaæ z rado­œci, ale nie skaczê tylko podchodzê jeszcze bli¿ej, œci¹gam torbêi kogo widzê? Dana, który zarabia na ¿ycie jako czyœcibut!— Oddawaj mi torbê, je³opie — mówi Dan — bo zmok­nê do suchej nitki.— Naglewidzi Zuziê.— Co, jednak siê o¿eni³eœ?— Przecie¿ to samiec! — wo³am.— Opowiada³em ci jak polecieliœmy razem wkosmos.— Bêdziesz mi czyœci³ buty czy gada³? — pyta siê facet z parasolem.— Spadaj pan, zanim ci odgryzê zelówki — Dan na to.Wiec goœæ spad³.— Co tu robisz, Dan? — pytam go.— A jak ci siê zdaje? Zosta³em komunist¹.— Takim jak ci, z którymi walczyliœmy w Wietnamie?— To by³y ¿Ã³³tki, a nie prawdziwi komuniœci — wyjaœnia Dan.— Mnie interesujeMarks, Lenin, Trocki i ca³a ta ferajna.— To dlaczego czyœcisz buty? — pytam.— ¯eby zawstydziæ imperialistycznych pacho³ków — odpowiada.— Uwa¿am, ¿e ka¿dyfacet w wyglancowanych butach to dupek, który trafi do piek³a.Wiec czyszczê imbuty, ¿eby na pewno tam trafili.— Skoro tak mówisz.— mówiê.Dan cisn¹³ szmatê na ziemiê i wtoczy³ siê podarkady, ¿eby uciec od deszczu.— Cholera, Forrest, wcale nie jestem ¿adnym pieprzo­nym komunist¹ — powiada.—Nawet by nie przyjêli kogoœ takiego jak ja.— Na pewno by przyjêli, Dan.Zawsze mi mówi³eœ, ¿e mogê byæ kim chcê i robiæ cochcê, tylko muszê uwierzyæ w siebie.I ty te¿ mo¿esz!— Wci¹¿ wierzysz w te bzdury? — pyta siê mnie.— Widzia³em Raquel Welch go³¹ jak œwiêta turecka — nowie.— Serio? Jak wygl¹da³a?Odt¹d trzymaliœmy siê razem: Dan, Zuzia i ja.Dan nie chcia³ zamieszkaæ wpensjonacie, wiêc nocowa³ na dworze pod torb¹ na œmiecie.Mówi³, ¿e to„wzmacnia charakter".Opowiedzia³ mi te¿ co porabia³ od wyjazdu z Indianapolis.Najpierw straci³prawie ca³¹ forsê na wyœcigach psów, a re­sztê przepi³.Potem zacz¹³ pracowaæjako mechanik w war­sztacie samochodowym, bo na swojej deskorolce móg³ ³atwowje¿d¿aæ pod podwozia, ale w koñcu mu siê znudzi³o, bo ci¹gle chodzi³ upapranyw smarze.— Mo¿e i jestem kalek¹, w³Ã³czêg¹ i pijakiem — powie­dzia³ — ale lubiê byæczysty.Potem wróci³ do Waszyngtonu gdzie akurat szykowali siê do ods³ony pomnika kuczci tych co zginêli w Wietnamie.Kiedy organizatorzy dowiedzieli siê kim Danjest, koniecz­nie chcieli, ¿eby wyg³osi³ przedmowê.Zgodzi³ siê.Ale przedods³on¹ upi³ siê na jakimœ bankiecie i zapomnia³ co ma powiedzieæ.Wiêc zwêdzi³Bibliê z pokoju hotelowego i kiedy nadesz³a jego kolej odczyta³ ca³¹ KsiêgêUrodzaju.Zabiera³ siê do odczytania kilku kawa³ków z Ksiêgi Liczb kiedywy³¹czyli mikrofon i œci¹gli go si³¹ z mównicy.Potem przez jakiœ czas ¿ebra³,ale szybko zrezygnowa³ z tej roboty, bo by³a „poni¿ej jego godnoœci".Z kolei ja opowiedzia³em mu o tym jak gra³em w szachy z panem Tribble, jakrozkrêci³em interes z krewetkami i jak startowa³em na senatora, ale Danainteresowa³a tylko Raquel Welch.— Myœlisz, ¿e te jej cycki s¹ prawdziwe? — spyta³.Od przyjazdu do Savannah min¹³ chyba z miesi¹c, no i sz³o nam ca³kiem nieŸle.Ja robi³em za jednoosobow¹ orkiestrê, Zuzia zbiera³ pieni¹dze, a Dan czyœci³s³uchaczom buty.Pewnego dnia zjawi³ siê dziennikarz z miejscowej gazety iporobi³ nam zdjêcia.Umieœcili je na pierszej stronie.W£ÓCZÊDZY ZAK£ÓCAJ¥ SPOKÓJ W PARKU — pisa³o w nag³Ã³wku.Któregoœ popo³udnia siedzê i gram i dumam sobie, ¿e mo¿e powinniœmy wyjechaæ doCharleston kiedy jakiœ ch³opczyk staje przed moimi bêbnami i gapi siê na mnie.Gra³em akurat „Ridin' on the City of New Orleans".Dzieciak gapi siê i gapi,ani siê nie uœmiecha ani nic, ale jego oczy b³yszcz¹ jakoœ tak znajomo.Podnoszê wzrok i rozgl¹dam siê po t³umie i nagle, jak bum-cyk-cyk, do­strzegamw tym t³umie pewn¹ kobietê i o ma³o nie mdlejê z wra¿enia.Bo to Jenny Curran.Ma w³osy zakrêcone na lokówkach i wygl¹da trochê starzej i bardziej zmêczono,ale nie ulega w¹tpliwoœci, ¿e to ona.Tak siê zdumia³em jej widokiem, ¿ezrobi³em kiksa na harmonijce, ale nic, dokoñczy³em melodiê, a wtedy Jennypodesz³a i wziê³a ch³opczyka za rêkê.Oczy jej b³yszcz¹ jak szalone.— Och, Forrest — mówi mi — jak tylko us³ysza³am harmonijkê, wiedzia³am, ¿e tomusisz byæ ty.Nikt na niej tak piêknie nie gra.— Co tu robisz? — pytam siê jej.— Mieszkamy w Savannah — mówi.— Od trzech lat.Donald jest zastêpc¹ kierownikaw firmie produkuj¹cej dachówki.Przesta³em graæ, wiêc ludzie siê rozeszli i Jenny usiad³a obok mnie na ³awce.Ch³opczyk podbieg³ do Zuzi, który z miejsca zacz¹³ fikaæ kozio³ki, ¿eby gorozœmieszyæ.— Jak to siê sta³o, ¿e zosta³eœ jednoosobow¹ orkiestr¹? — pyta siê Jenny.— Bomama mi pisa³a, ¿e za³o¿y³eœ wielk¹ hodowlê krewetek w Bayou La Batre, ¿ewspaniale ci idzie i jesteœ milionerem.— To d³uga historia — mówiê.— Znów wpad³eœ w tarapaty?— Nie, nie tym razem — mówiê.— A co u ciebie? Jak ci siê uk³ada?— Och, chyba dobrze.Chyba mam to, co chcia³am.— To twój synek? — pytam siê.— Tak.Fajny, nie?— Fajny.Jak siê nazywa?— Forrest.— Forrest? Da³aœ mu moje imiê?— Nic dziwnego — mówi cicho Jenny.— W koñcu w po³owie jest twój.— W po³owie jest co?— Twój.To twój syn, Forrest.— Mój co?!— Twój syn.Ma³y Forrest.Spojrza³em na niego.Sta³ obok, chichota³ i z radoœci klaska³ w ³apki, bo Zuziaw³aœnie popisywa³ siê staniem na rêkach.— Pewnie powinnam ciê by³a jakoœ o tym zawiado­miæ — mówi Jenny.— Widzisz,kiedy wyje¿d¿a³am z In­dianapolis, by³am w ci¹¿y.Nie wiem dlaczego, ale niebar­dzo chcia³am ci o tym mówiæ.Mo¿e dlatego, ¿e by³eœ wtedy zadowolony zsiebie jako Osio³ i trochê siê martwi³am, no wiesz, jakie bêdzie naszedziecko.— Znaczy siê czy nie bêdzie idiota?— Tak jakby.Ale nie jest.Umys³ ma jak brzytwa [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl