[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Martwi³o go to, aczkolwiek nie przyzna³by siê do tegonawet przed samym sob¹.By³ pewny, ¿e jego brutalna si³a ochroni go.By³ pewny,¿e na ca³ym œwiecie nie ma nikogo, kto móg³by siê z nim zmierzyæ.Wiedzieli o tym.I to go w³aœnie niepokoi³o.Nie mieli szans w walce z nim, amimo to nêkali go i kierowali nim w sposób, który wskazywa³ na pewnoœæ siebie.Jakby wierzyli, ¿e s¹ w stanie tego dokonaæ.A to znaczy³o, ¿e gdzieœ czeka naniego straszliwa pu³apka.U¿ywali tak ma³o czarów, ¿e przesta³ ich wypatrywaæ.Sam zadawa³ zawszemia¿d¿¹ce ciosy, tote¿ subtelnoœæ dzia³añ by³a ostatni¹ rzecz¹, jakiejspodziewa³by siê po innych.Dopiero kiedy po raz czwarty mija³ to samo bezkszta³tne drzewo, zda³ sobiesprawê, ¿e widzi je nie po raz pierwszy i ¿e jego niezmordowany bieg odbywa³siê po kole o œrednicy piêædziesiêciu mil.Przez setki mil œciga³ w³asnycieñ.Kolejna cholerna pu³apka!Powstrzyma³ wœciek³oœæ i przerwa³ b³êdne ko³o.Potem zatrzyma³ siê, abyprzyjrzeæ siê sobie i swojemu otoczeniu.Znajdowa³ siê trochê na pó³noc od Wie¿y.Czu³ jej obecnoœæ.Drwi³a, wzywa³a go,niemal nawo³ywa³a, aby znowu siê z ni¹ zmierzy³.By³a obelg¹.Wygl¹da³o na to, ¿e nic tak bardzo nie cieszy jego wrogów, jak to, ¿e traciczas, wal¹c g³ow¹ w niezdobyty mur fortecy.Zwalczy³ wiêc pokusê.Rozprawi siêz Wie¿¹, kiedy zdobêdzie srebrny grot i uczyni z niego talizman, który da muw³adzê nad œwiatem.Ruszy³ na pó³noc w kierunku Wios³a.Bieg³ lekko i ¿wawo.Zachichota³.Ju¿ wkrótce.Wkrótce œwiat sp³aci swojed³ugi.LVIIIPies Zabójca Ropuch podbieg³ susami bli¿ej Wie¿y, sam nie wiedz¹c, dlaczegokusi los.Wyczu³ Kulawca biegaj¹cego w kó³ko na pó³noc od niego.Rozbawi³o goto.Nowi w³adcy imperium nie byli tak straszni jak poprzedni, ale byli od nichsprytniejsi.Z wyj¹tkiem Pani i jej siostry.By³ zadowolony, ¿e w³adza przesz³aw odpowiednie rêce.S³ysza³ kiedyœ, jak pewien m¹dry cz³owiek mówi³ o trzech etapach rozwojuimperium, trzech pokoleniach.Najpierw przychodz¹ zdobywcy niepowstrzymani wwalce.Potem nadchodzi etap administratorów, którzy ³¹cz¹ wszystko, buduj¹codporny na wstrz¹sy, nieœmiertelny gmach.Nastêpnie pojawiaj¹ siê marnotrawcy,którym obca jest odpowiedzialnoœæ.Trwoni¹ oni trzon swego dziedzictwa,folguj¹c najdzikszym kaprysom i rozpuœcie.PóŸniej zostaj¹ pokonani przezkolejnych zdobywców.Imperium przechodzi w³aœnie przemianê z wieku zdobywców w erê administratorów.Pozosta³ ju¿ tylko jeden osobnik z dawnych czasów — Kulawiec.Spadkobiercyimperium pragnêli, aby zakoñczy³a siê era zdobywców.Byli oni zbytnieprzewidywalni i sk³onni do awantur, aby znalaz³o siê dla nich miejsce wuporz¹dkowanym cesarstwie.Pies Zabójca Ropuch powinien rozwa¿yæ, jakie bêdzie jego miejsce w przysz³oœcipozbawionej elementów chaosu.Truchtem oddali³ siê na bezpieczn¹ odleg³oœæ od Wie¿y.Usiad³ i czeka³.Niemal w tej samej chwili ktoœ wyszed³ z fortecy.Ktoœ, kto w swej wizjiprzysz³oœci przewidywa³ miejsce dla takiego starego straszyd³a, jakim by³ PiesZabójca Ropuch.Zawarli przymierze.LIXSmeds odrzuci³ koc na bok, odwróci³ siê i jêkn¹³.By³ ca³y w siniakach.Bola³go ka¿dy staw i miêsieñ.Sen na twardej ziemi nie poprawi³ jego stanu.Po raz trzeci ju¿ budzi³ siê w tym namiocie razem z czterdziestoma innymimê¿czyznami.Nie wyczekiwa³ z utêsknieniem kolejnego dnia w policji.— Dobrze siê czujesz, Ken? — zapyta³ towarzysz z namiotu.Smeds u¿ywa³ terazimienia Kenton Anitya.— Sztywny i obola³y.S¹dzê jednak, ¿e do wieczora bêdê mia³ okazjê trochê siêrozruszaæ.— Czemu ci¹gle z nimi walczysz? Nie wygrasz.Ktoœ wyjrza³ na zewn¹trz.— Hej, napada³o œniegu na cal.Posypa³y siê drwiny i sarkastyczne uwagi na temat ich szczêœcia.— Od dziecka ludzie mówi¹ mi, co mam robiæ.Nie zamierzam d³u¿ej tego znosiæ.Na ka¿dy kopniak odpowiem kopniakiem i bêdê kopa³ tak d³ugo, a¿ pomyœl¹, ¿elepiej zostawiæ mnie w spokoju — odpowiedzia³ Smeds.Czterokrotnie wda³ siê ju¿ w bójkê z Szarymi prowadz¹cymi szkolenie w plutonie.— Masz racjê.Ale twoja taktyka nie jest rewelacyjna — odezwa³ siê innys¹siad.— Musisz u¿ywaæ do tego g³owy.Nazywa³ siê Cy Green.Zd¹¿y³ ju¿ zostaæ przywódc¹ namiotu.Wszyscy uwa¿ali, ¿eGreen nie jest jego prawdziwym nazwiskiem.Nie pasowa³o do niego.Wszyscy te¿s¹dzili, ¿e by³ ju¿ kiedyœ w wojsku.Znosi³ ¿o³nierskie pieskie ¿ycie, jakbysiê do niego urodzi³.Zawsze te¿ mówi³, jak mo¿na je sobie u³atwiæ, jeœli ktoœchcia³ s³uchaæ.Ludzie lubili go i przewa¿nie s³uchali jego rad.Smeds zachowywa³ ostro¿noœæ.Facet czu³ siê tu zbyt swobodnie.Móg³ byæszpiegiem.Albo dezerterem, którego Szarzy przypadkowo przechwycili.Smedss¹dzi³, ¿e przynajmniej tutaj, w Wioœle, dezerter z wojskow¹ przesz³oœci¹prawdopodobnie wspó³pracowa³ ze Stra¿nikami Krainy Kurhanów.— Jestem otwarty na propozycje, Cy, ale nie zamierzam siê poddaæ.— Spójrz, jak to wygl¹da, Ken.Pocz¹tkowo wziêli ciê w obroty dlatego, ¿ebypokazaæ nam, co mo¿e siê staæ, jeœli bêdziemy niegrzeczni.Ale tak ³atwo dajeszsiê podpuszczaæ, ¿e nie mog¹ przestaæ.— Koñca nie bêdzie.Prawdopodobnie dziœ bêdzie to samo.Ja te¿ nie przestanê.— Uspokój siê.Masz racjê.Nie chodzi tu o sens.Ale za ka¿dym razem, kiedy siêwœciekasz, rzucasz siê na kaprala Royala.— A to dlatego, ¿e nie mogê dopaœæ sier¿anta.— Ale sier¿ant i kapral s¹ akurat ca³kiem przyzwoitymi facetami, którzy próbuj¹jedynie wykonywaæ swoj¹ robotê, mimo ¿e nie widz¹ w niej wiêkszego sensu.Twoimprawdziwym problemem jest Caddy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]