[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Słucham? - rzucił Pike.- To pańska żona? - wtrąciła staruszka.Pike wyczuł wagę jej pytania i postanowił odłożyć seks na półkę.- Siostra.- Aha - mruknął starzec.W twarzy staruszki było coś, co mówiło, że mu nie uwierzyła i że zastanawia się nad odpowiedzią.W końcu podjęła decyzję i machnęła ręką w stronę ulicy.- Pojechała z tymi tam.- Z Armeńczykami - dodał jej mąż.Staruszka kiwnęła głową, jakby to wszystko wyjaśniało.- Stali przy tym swoim samochodzie, bo oni zawsze tam stoją, i pojechała.Z nimi.- Kiedy to było? - spytał Pike.- Nie tak dawno.Nie więcej jak godzinę temu.Godzinę temu.Nie więcej jak godzinę temu.- Ci Armeńczycy, gdzie mieszkają?Staruszka dźgnęła papierosem w bok.- Tam, po sąsiedzku.Sami bracia i kuzyni, tak mówią.Oni wszyscy mówią, że są kuzynami, ale z nimi nigdy nic nie wiadomo.- Armeńczycy - mruknął jej mąż.W domu, który wskazała, nie paliło się światło, a na ulicy nie było bmw.Staruszka jakby czytała w jego myślach.- Nikogo nie ma - dodała.- Wszyscy pojechali.- Mówili dokąd? Słyszała pani?Staruszka odchyliła się z fotelem do tyłu i wyciągnęła szyję w stronę otwartego okna.- Rolo! Rolo, chodź no tu!Zza drzwi z siatką wychynął chłopak w bluzie Lakersów.Wysoki i chudy mógł mieć czternaście, piętnaście lat.- Tak, babciu?- Ci Armeńczycy, gdzie oni jeżdżą?- Nie wiem.Poirytowany starzec gniewnie machnął ręką, jakby mówił: przestań się zgrywać.- Armeńczycy.Ten klub, gdzie nie wolno ci chodzić.Staruszka uniosła brew i spojrzała na Pike’a.- On wie.Gada z nimi.Z tym młodym.Mają swój klub.Zawstydzony Rolo opisał coś, co wyglądało na dansing w pobliskim Los Feliz.Nie pamiętał nazwy, ale dobrze go opisał: stary budynek o świeżo pobielonych ścianach na północ od bulwaru, taki z jednym wyrazem na szyldzie.Wyraz zaczynał się chyba na „Y”, chociaż Rolo nie był tego pewny.Pike znalazł ten lokal już dwadzieścia minut później, mały klub wciśnięty między armeńską księgarnię i wietnamsko-francuską piekarnię.Duży napis na dachu głosił, że mieści się tam Club Yerevan.Obite czerwoną skórą drzwi były otwarte.Pod drzwiami, rozmawiając i paląc, stało trzech osiłków, dwóch w koszuli z krótkimi rękawami, jeden w błyszczącej skórzanej marynarce.Nad drzwiami też był napis, tyle że mniejszy: PARKOWAĆ Z TYŁU.Pike skręcił za róg.Uliczka prowadziła na parking, którego pilnował cięć w maleńkiej budce.Cięć siedział w budce, a parkingowy parkował i chociaż było wcześnie, zaczynało już brakować miejsca.Pod drzwiami od zaplecza stała grupka ludzi.Pike nie tracił czasu na parkowanie czy szukanie bmw.Larkin była tam albo nie i gdyby jej nie było, zamierzał natychmiast jechać dalej.Stanął za piekarnią i wysiadł.Z budki wybiegł cięć, wymachując rękami.- Tu się nie parkuje, tu nie wolno.Pike nie zwracał na niego uwagi.Przebił się do drzwi.Tamten wciąż krzyczał i zawodził, ale on miał to gdzieś.Minął młodą kobietę sprzedającą brązowe papierosy i kilku uśmiechniętych mężczyzn, którzy nie odrywali od niej oczu.Wszedł do kiszkowatego korytarza, gdzie pod ścianami stało jeszcze więcej ludzi krzyczących coś do siebie wśród rytmicznego hip-hopu, upiornej składanki, która nie zagłuszała jednak histerycznego skowytu ciecia.Pchnął drzwi męskiej toalety, zajrzał do środka, otworzył drzwi sąsiedniej, damskiej.Ludzie gapili się na niego albo się śmiali, ale on na to nie zważał.Korytarz skręcił, przeszedł w drugi, potem trzeci.Na końcu trzeciego było najgęściej i najgłośniej, bo w rytm dudniącego tam basu ryczał tłum.Ludzie szaleli, krzyczeli i wrzeszczeli, przepychali się, popychali, klaskali nad głową w dłonie i skandowali:- Dawaj, mała! Dawaj, mała! Dawaj, mała!Pike przebił się przez mur spoconych ciał, wlewających się do głównej sali, i wtedy ją zobaczył.Rozebrana do stanika stała na ladzie, kręcąc tyłkiem jak zawodowa striptizerka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]