[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Takiego go pozostawiła wbiegając na rozległe schody.Jej cień pełzł z wolna za nią w miarę jak zbliżała się do potężnych wrót.Wreszcie zakołatała w nie cicho i nieśmiało, potem silniej, już agresywnie, jakby warujące u jej stóp miasto czerpało z niej siły dla swego istnienia zamienione w przyczajonego potwora.Niebawem zaszemrały czyjeś kroki i z nagła uchylone podwoje ukazały wewnątrz melancholijne oblicze.Jednak na widok zmierzwionej czupryny, jasnych oczu, w których czaiły się jeszcze nie wypłakane łzy, twarz zakonnika wypogodziła się.Zmarszczył ją po chwili subtelny grymas, który w szczególnym świetle mógłby uchodzić za uśmiech.- Rat.- zdołała wyszeptać zanim przytulił ją do siebie.- Uspokój się - wyrzekł chroniąc jej załzawioną twarz w szorstkim materiale kombinezonu.- Najgorsze za nami.Jesteś młoda, dzielna.- próbował tchnąć w nią siłę, ale ona dotknięta tonem współczucia jęknęła tylko przeciągle w spazmie żalu.Tłumiony od szeregu dni ból, rozpacz, samotność i żal próbowały z niej się wytoczyć w dreszczach i szlochu, lecz nie dał im na to czasu.- Kto tam siedzi na ławce? - zapytał udając poruszenie, chociaż z daleka rozpoznawał zarysy twarzy i charakterystyczną, zgarbioną sylwetkę.- To przecież Jervis - wydarła z siebie westchnienie, jakby było to oczywiste.W jej oczach cierpienie ustąpiło miejsca trosce.- Siła obłędu zajęła jego umysł.On wkrótce będzie stracony, jeśli mu nie pomożesz.Rat?- Pomogę mu - mówił spokojnie, - to powinność i najgłębszy sens sług kościoła Ratenonu - jego dłoń czule pogładziła jej rozgrzane plecy.- Zaufaj mi, ocalimy go.oboje.Spojrzała na niego spod wilgotnych powiek, uśmiech żalił się jeszcze na jej ustach, ale to było już tylko epitafium dla tamtego smutku.Wziął ją pod ramię i ruszyli w dół schodów.Po chwili wrócili z Jervisem.Rat złożył masywne skrzydła drzwi cierpkim zgrzytem zasuw.Jego wzrok z wolna spoczął na Arpys, błękitnej w świetle witraży.Uśmiechnął się, schwycił jej dłoń i zaprowadził ich do niewielkiego loszku.Tutaj z wprawą uruchomił ukryty mechanizm i w podłodze ukazał się otwór.Zeszli.Jak się okazało po chwili panował tu delikatny półmrok.Arpys stanęła bezradnie.- R-aaat?- Nie obawiaj się.Ja znam się na Spowiedzi.Często byłem przy niej obecny.Asystowałem swego czasu nawet wielebnemu Krochowi.- Ja go bardzo kocham, Rat.- Wiem o tym - rzucił pośpiesznie, bo zmieszały go te szczere oczy.- Znamy cię przecież od dzieciństwa.Twój ojciec woził mnie na kolanach, kiedy był jelcze pilotem kosmicznym.- Pamiętam - lekki uśmiech wywiodła z tych kilku odległych wspomnień.- Lataliśmy do bazy galaktycznych liniowców na Ortobacie - dodała beznamiętnie.Wyblakłą dłonią pogładziła zmierzwione włosy Jervisa.- Tak - zapalił się do wspomnień.- chodziłaś wtedy po raz pierwszy blisko mnie.Robiliśmy takie różne rzeczy.- Przestań Rat! - rzuciła gwałtownie.Przestraszyła się tego zapału, błyszczących oczu i chrypiących cicho głosek.Od lat bała się tego człowieka.Od czasu tamtej podróży.- Ja nie jestem szalony - posłał jej to przeciągłe spojrzenie jakiego unikała.Odgadywał jej najskrytsze myśli.Przypomniała sobie.Miała na sobie tę niebieską suknię i jego natarczywość nie miała granic.Zrobił wtedy coś, co ją przeraziło.Znalazł się w niej, tak dosłownie, z całym bagnem swego zapalczywego umysłu przeniósł się w głąb jej jestestwa.Nakłaniał ją by tego spróbowała, ale dopiero gdy krzyknęła, przestał.Obawiasz się mnie, chociaż na pewno nie wiesz nawet dlaczego.Musisz to stłumić w sobie jeśli mamy ze sobą żyć!Prawie krzyczy, pomyślała szybko.- Żyć? - zabrzmiało to jak jęk.- Tak, żyć - powiedział.- W obrębie kilku tysięcy kilometrów nie ma tu żywej duszy.Może całą planetę Slkhor objęła ta okropna zaraza.- Zaraza?- Objawy są zawsze podobne.Znasz poczwarki z Arrugath Thul?- Coś słyszałam.- Wylęgają się w umysłach ofiar, potem opuszczając je zabijają.- Ale oni już są martwi.Milczał, oczekując wybuchu.- To.- rzuciła prawie z płaczem, - to nie ma nic wspólnego z zarazą księżyca Arrugath Thul!- Chciałem, żebyś wiedziała o tym Arpys - stwierdził z ulgą.- Ale zawiadomiłem bazę na Ortobacie.Najdalej za miesiąc przybędzie tu kapitan Dromar - skłamał.- Za miesiąc.- jej głos rozpadł się na pojedyncze dźwięki.- Tak, Arpys.Przez ten miesiąc należymy więc do siebie - roześmiał się cicho, aż zadrżała.Przerażenie zajęło jej usta jak pożar.- Mhm.Przy tobie dokonam tej wielkiej rzeczy.- Jakiej rzeczy? - wyrzuciła pośpiesznie, ze łzami w oczach.- Ocalę twego brata.Twarz dziewczyny rozpogodziła się gwałtownie, jakby echo tamtych groźnych słów zaginęło gdzieś bezpowrotnie.- Może wtedy będziesz mi ufała.- To będziesz raczej trudne.- Ale gwarantuję, że przyjemne.Chodźmy.Nie rozumiała.Zimną dłonią pociągnął ją naprzód.Korytarz rozwidlał się.W upiornym blasku ścian dostrzegała jakieś groźne, figlarne błyski.Prawie biegli ciągnąc się nawzajem w niedorzecznej papce zmrożonego powietrza, sinych, czasami krwawych iskier.Wydawało się, że stają się bladzi, podobni do cieni, jakby przestawali być raptem istotami z krwi i kości.Skręcili, po czym zatrzymali się w niewielkiej sali.Usadowili Jervisa na krześle obok rozległego pulpitu.Rat krzątał się pośród splątanych ze sobą kabli.Uśmiechem pokrywał swoją nieudolność, zmęczenie dwóch bezsennych nocy, kiedy koncentrował swą moc po ucieczce z ekspedytora.- Czy będę mogła pójść z tobą?Przyjrzał się jej z uwagą.Zmarszczył brwi, twarz stężała mu w cichym skupieniu.- Hm.Korzyści z twojej tam obecności mogą być wymierne.Pamiętam, że w przypadkach szczególnie nie rokujących nadziei wielebny Kroch zabierał z sobą krewnych dotkniętego obłędem.- A czy to jest obłęd?- Twój brat przeszedł wstrząs.- podszedł do Jervisa.Stanął tak, aby zasłonić swój szybki i wprawny ruch.Przechylił głowę swego pacjenta.Rozsunął jego zwarte powieki.Źrenica, nienaturalnie powiększona, zajmowała niemal całe oko.Przebiegł palcami skórę.Twardniała, dostrzegł jej stalowo wiśniowy połysk.- Tak więc symptomy nieszkodliwego szaleństwa są w tym przypadku uzasadnione - rzucił za siebie, próbując jednocześnie kciukiem wyczuć tętno ofiary.Jak przypuszczał, uderzenia następowały co dwanaście sekund.- Uratujesz go Rat?- Będziemy o niego walczyli, Arpys.Odszedł w stronę pulpitu.Przełączył coś i wskazówki ruszyły w precyzyjr ne skale z przeciągłym buczeniem, zadrgały ekrany, rozbłysły kontrolne światła i zalał ich blask mdłej tęczy.Jervis siedział obojętny nawet wtedy, gdy Rat zakładał na jego głowę obciążony kiśćmi światłowodów hełm, oplatał ciało płaszczem mierników i aplikatorów substancji aktywujących.- Teraz chodźmy do kabiny ekspedycyjnej.Tam sprawdzę resztę.Odeszli w głąb pomieszczenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl