[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na chwilê nawetprzerwa³ pracê zastanawiaj¹c siê, czy cza­sem naprawdê nie zakoñczy³ ¿ycia, samo tym nie wiedz¹c.Nadszed³ wreszcie dzieñ, kiedy Poniewczasie dobieg³o koñ­ca.Agent wynajmuj¹cejfirmy zjawi³ siê po odbiór maszyny i zasiad³ na ³Ã³¿ku, czekaj¹c, a¿ Martinwystuka ostatnie strony koñcowego rozdzia³u.Skoñczywszy, Martin napisa³wielkimi literami u do³u „Finis" i odczu³, ¿e naprawdê doszed³ do ja­kiegoœkresu.Ze szczer¹ ulg¹ ujrza³, jak wyniesiono maszynê z pokoju, po czympodszed³ do ³Ã³¿ka i wyci¹gn¹³ siê na nim.Z g³odu bliski by³ omdlenia.Odtrzydziestu szeœciu godzin nie mia³ nic w ustach, ale nie myœla³ o tym wcale.Le¿a³ na wznak z zamkniêtymi oczyma i nie myœla³ o niczym, a fala dziwnegoodrêtwienia czy otumanienia zalewa³a mu zwolna œwiadomoœæ.Na pó³ przytomniezacz¹³ powtarzaæ na g³os s³owa jakiegoœ nieznanego poety, które lubi³przytaczaæ Brissenden.Mariê, z niepokojem pods³uchuj¹c¹ za drzwiami,zatrwo¿y³a ta mono­tonna recytacja.S³owa jako takie nie mia³y dla niejznacze­nia, ale sam fakt ich wypowiadania przejmowa³ j¹ bardzo.Wyraz„skoñczy³em" stanowi³ oœ poematu.Skoñczy³em —Odstawiam lutniê.Pieœñ i œpiew mój wkrótce min¹, Jak ten cieñ, co wstêg¹sin¹ Dr¿y nad kraœn¹ koniczyn¹.Skoñczy³em —Odstawiam lutniê.Dawniej, niby kos w czas œwitu W krzewach lœni¹cych ros¹lit¹,Œpiewa³em —Dziœ milczê smutnie.Jak ptaszkowie zab³¹kani Czujê siê.G³os wiêŸnie wkrtani.Pieœñ m¹ wyœpiewa³em raniej.Skoñczy³em —Odstawiam lutniê.Maria d³u¿ej nie mog³a wytrzymaæ i pobieg³a do kuchni, gdzie nape³ni³a zup¹wielk¹ miskê, wrzucaj¹c do niej wiêksz¹ czêœæ miêsa i jarzyn, jakie warz¹chewzdo³a³a zebraæ z dna garnka.Martin podniós³ siê, usiad³ i zacz¹³ jeœæ,upewniaj¹c Mariê miêdzy jednym ³ykiem a drugim, ¿e wcale nie bredzi³ przez seni bynajmniej nie ma gor¹czki.Kiedy odesz³a, siedzia³ dalej na brzegu ³Ã³¿ka, zgnêbiony, zgarbiony,rozgl¹daj¹c siê dooko³a pozbawionymi blasku i niewiele widz¹cymi oczami, a¿wreszcie obraz rozerwanego opakowania jakiegoœ czasopisma, które nadesz³oporann¹ poczt¹ i le¿a³o dot¹d nie czytane, rzuci³ promieñ œwiat³a do jegozam¹conego mózgu.To z „Partenonu" — pomyœla³ — sierpniowy numer tego pisma, zawieraj¹cy pewnieEtemerydê.Gdyby¿ Brissenden móg³ to widzieæ.Zacz¹³ odwracaæ kartki miesiêcznika i nagle zatrzyma³ siê.Efemerydêzaszczycono wspania³ym nag³Ã³wkiem i ozdobio­no na marginesach winietami w styluBeardsleya.Po jednej stronie nag³Ã³wka widnia³a fotografia Brissendena, podrugiej umieszczona by³a podobizna sir Johna Value, ambasadora WielkiejBrytanii.Wstêpna uwaga od redakcji przypomina³a, ¿e wedle twierdzeniaangielskiego dyplomaty w Ameryce nie ma wcale poetów, Efemeryda zaœ stanowiodpowiedŸ „Parte­nonu" na ten zarzut."I co pan na to powie, ekscelencjo?"Cartwright Bruce przedstawiony zosta³ jako najwiêkszy krytyk StanówZjednoczonych, przy czym przytoczono jego zdanie uznaj¹ce Efemerydê zanajwybitniejszy poemat, jaki kiedykol­wiek w Ameryce napisano.Redakcyjne s³owowstêpne koñ­czy³o siê, jak nastêpuje:.Dotychczas nie zdo³aliœmy jeszcze oceniæw ca³ej pe³ni zalet Efemerydy; nigdy, byæ mo¿e, nie po­trafimy tego uczyniæ.Odczytuj¹c jednak ten utwór wielokrot­nie, podziwialiœmy wci¹¿ na nowo dobór iuk³ad s³Ã³w, zacho­dz¹c w g³owê, sk¹d pan Brissenden móg³ je czerpaæ i jakimsposobem uda³o mu siê tak cudownie je powi¹zaæ".Dalej na­stêpowa³ sam poemat.— Dobrzeœ wiedzia³, Briss, kiedy umrzeæ — szepn¹³ Martin pozwalaj¹cmiesiêcznikowi zsun¹æ siê z kolan na pod³ogê.Pospolitoœæ i gminna niewybrednoœæ ujêcia ca³ej sprawy przyprawia³y o md³oœci,lecz Martin zauwa¿y³ apatycznie, ¿e nawet tego obrzydzenia nie odczuwa zbytsilnie.Pragn¹³ szcze­rze wzbudziæ w sobie gniew, ale nie móg³ zebraæ doœæenergii.Zanadto zobojêtnia³ na wszystko.Krew widocznie w nim za­krzep³a i niemog³a ju¿ o¿ywiæ siê na tyle, by wpaœæ w wartki pr¹d oburzenia [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl