[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pacjentka miała około trzydziestu pięciu lat ipowinna być drobną, szczupłą blondynką.Rysy twarzy miała jednak zmienione otyłością ialkoholem, a farbowane włosy straszyły odrostami.Jej cera była nie tyle jasna, ile trupioblada,kredowa i tak zniszczona, że nie pomagała żadna ilość makijażu.Tylko sposób wysławiania sięzdradzał, że pacjentka nie pochodzi z przeraźliwych nizin.Historia, w którą układały się kolejnesłowa, pochodziła sprzed trzech lat, a słuchając jej miało się wrażenie, że umysł pacjentkirozszczepił się na część należącą do ofiary i drugą część, tę należącą do chłodnej obserwatorki,która dziwi się tylko wydarzeniom i nie ma w nich żadnego udziału.— Proszę zrozumieć, wiemy, kim jest ten człowiek, poza tym pracowałam u niego inawet, nawet go lubiłam… — Głos pacjentki załamał się po raz kolejny.Kobieta przełknęła ślinęi umilkła, a potem zaczęła: — Lubiłam, nawet podziwiałam, za to wszystko, czego dokonał, zapoglądy…Najdziwniejsze było to, że oczy pacjentki były idealnie suche i odbijały światło jakcelofan.Gładka powierzchnia, bez jednego śladu łez.— Zawsze był taki serdeczny, taki ludzki …— Pani Barbaro, spokojnie … — Terapeutka była wytrawnym psychologiem i chociażsiłą się powstrzymywała, by nie objąć pacjentki w geście współczucia i żalu, wiedziała, że nietędy droga.Trzeba zachować dystans i ukryć własny gniew, choćby się nie wiem jak żałowałokrzywdy doznanej przez pacjentkę, osobę tak inteligentną i silną… Krzywdę zadał pacjentcektoś, kto swoją pozycję i sprawowaną władzę wykorzystywał w tym celu nader często i zwabiałku sobie kobiety jak lampa zwabia ćmy.Kolejne zaślepione okazy zaczynały krążyć coraz bliżej igorzko tego później żałowały.W Waszyngtonie tego typu mechanizm wydawał się wręcznaturalny.Od tamtej pory Barbara nie mogła się pozbierać.Zerwała kolejno z dwomamężczyznami, z którymi miałaby szansę na inne, normalne życie.Nie była głupia, skończyłastudia na University of Pennsylvania, miała magisterium z nauk politycznych i doktorat zzarządzania administracją publiczną.Tego typu historia mogła się prędzej przydarzyć naiwnejsekretarce albo młodziutkiej stażystce, lecz kto wie, czy wykształcenie i fakt, że ona takżepodejmowała decyzje, nie obróciły się przeciwko Barbarze.W takiej sytuacji dla kariery robi sięwiele.Czasem wręcz za wiele.— Bo wie pani, on nie musiał wcale tak postąpić.Ja sama bym chętnie … Gdyby tylko…— Barbara zdobyła się na brutalną szczerość.— A teraz obwinia pani samą siebie za tę gotowość? — zapytała doktor Clarice Golden.Barbara Linders tylko skinęła głową.Doktor Golden stłumiła westchnienie.— I wyobraża sobiepani, że to pani dała mu znak, sygnał?— O, niejeden.Właśnie.Sam mi to powiedział: „Dałaś mi przecież do zrozumienia, żechcesz”.Tak mówił, więc pewnie miał rację.— Wcale nie miał racji, pani Barbaro.Nie dawała mu pani takich znaków.Ale idźmydalej.— Tamtego dnia zupełnie nie miałam na to ochoty, to fakt.Kiedy indziej, kto wie, możeby mnie namówił, ale wtedy akurat źle się czułam.Rano, owszem, czułam się normalnie, alewidocznie zaczynała mnie rozbierać jakaś grypa czy coś podobnego.Wyszłam coś zjeść i zarazpoczułam skurcze żołądka, więc pomyślałam, że wyjdę z biura wcześniej.Tyle, że nie mogłam,bo cały dzień pracowaliśmy nad poprawką o prawach obywatelskich.Poprawkę poddawał podobrady Senatu właśnie on, mój szef, więc mieliśmy masę pracy.Cóż było robić, wzięłam dwietabletki Tylenolu, żeby zbić gorączkę, i siedziałam do późna.Koło dziewiątej w biurzezostaliśmy tylko my dwoje, ja i on.Byłam u niego najlepszą specjalistką od praw obywatelskich.Siedziałam w jego gabinecie na kanapie, a on nic, tylko chodził dookoła pokoju i monologował.Zawsze tak robił, kiedy się nad czymś zastanawiał.Przystanął za moimi plecami … Pamiętamjego głos, taki przyjazny, taki ciepły.Powiedział mi: „Barbaro, masz wspaniałe włosy…” Ot, tak,zupełnie znienacka.Wybąkałam coś, że miło mi, że tak myśli.Zapytał mnie, jak się czuję.Powiedziałam mu, że chyba się przeziębiłam, a wtedy zaproponował mi koniak.Najlepszelekarstwo, tak powiedział.Pacjentka mówiła coraz szybciej, na podobieństwo kogoś, kto przewija taśmęmagnetowidu w poszukiwaniu ważnej sceny.— Nie wiedziałam, że wsypał mi coś do kieliszka.Zawsze trzymał w biurku butelkęRemy Martin, ale musiał tam też mieć jakieś proszki, nie wiem.Wypiłam wszystko od razu.— Wypiłam, a on nadal stał tam gdzie przedtem.Nic już nie mówił, patrzył tylko namnie, jak gdyby wiedział, że nie będzie musiał długo czekać.Czułam, że… To trudno opisać.Wiedziałam, że coś jest nie tak, czułam się jak pijana, straciłam kontrolę nad tym, co się ze mnądziało.Pacjentka zamilkła na długich piętnaście sekund.Doktor Golden patrzyła bez słowa —kto wie, czy nie w ten sam sposób patrzył na swą ofiarę ten, kto był winien temu wszystkiemu.Sytuacja była niezręczna, ale trudno, taka już dola psychologa, poza tym bez obserwacji nie dasię nikomu pomóc.Pomoc zaś była konieczna, bo pacjentka jeszcze raz, od początku, przeżywałacałe wydarzenie.Po wyrazie jej oczu można było poznać, że w myślach przewija jej się taśma zzapisem tamtej chwili.Relacja Barbary Linders stanowiła tylko komentarz, ścieżkę dźwiękowądo strasznych obrazów, jakie miała przed sobą i które przesłoniły jej całą przeszłość.DoktorGolden przez dziesięć minut słuchała cierpliwie, nie zmieniając tematu i nie pomijając żadnego,najdrobniejszego choćby szczegółu.Pomagał jej w tym zwyczajny profesjonalizm, jej druganatura.Dopiero pod sam koniec opowiadania znowu zabrzmiała w nim nuta prawdziwegodramatu.— Nie musiał mnie gwałcić.Mógł przecież… Mógł poprosić, zapytać… Ja bym sięprzecież… Może nie w tamten dzień, ale kiedy indziej, nie w pracy… Wiedziałam, że jestżonaty, ale go lubiłam, naprawdę lubiłam, i …— Co z tego, pani Barbaro, kiedy on naprawdę panią zgwałcił.Znarkotyzował i zgwałcił.Tym razem doktor Golden dotknęła pacjentki uspokajającym gestem.Barbara Linderspowiedziała jej wszystko do końca, zapewne po raz pierwszy w życiu.Do tej pory dawała tylkodo zrozumienia, co jej się przytrafiło, czyniła mgliste aluzje, zwłaszcza co do najbardziejtragicznej części relacji.Teraz jednak pierwszy raz pacjentka opowiedziała wszystko po kolei, odpoczątku do końca, a wspomnienia, jakie w niej to obudziło, okazały się tak samo wstrząsające istraszne, jak samo zdarzenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]