[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Toteż patrzyłem na nią jak na skarb droższy od złota, aczkolwiek dostępniejszy — wiadomo bowiem, że złota nigdzie nie ma pod dostatkiem, my zaś posiadaliśmy zapas chininy zupełnie wystarczający na nasze potrzeby.Poszedłem do apteki z zamiarem przygotowania dawek dla moich chorych.Ruchem człowieka, który sięga po niezawodne panaceum, wyciągnąłem rękę po nowy, nie napoczęty słój, gdy nagle, rozwijając go z papieru, dostrzegłem, że papierowa osłonka nie jest zaklejona…Nie będę opisywał przebiegu straszliwego odkrycia.Miałem oto w ręku słój wypełniony białym proszkiem, ale proszek ten wcale nie był chininą! Wystarczyło jedno spojrzenie, aby się o tym przekonać.Przypominam sobie, że zanim nawet zdążyłem rozerwać osłonkę, już sama waga przedmiotu trzymanego w ręku tknęła mnie złym przeczuciem.Chinina jest lekka jak puch — a moje nerwy wskutek ciągłego podniecenia stały się nadmiernie wrażliwe.Słój wysunął mi się z rąk i rozprysnął na drobne kawałki.Tajemnicza jego zawartość zazgrzytała jak piasek pod podeszwą mego buta.Chwyciłem drugi słój, potem trzeci, czwarty.Sam ciężar tych słojów był wystarczającym świadectwem.Padały, krusząc się na podłogę, jeden po drugim, choć nie rzucałem ich rozmyślnie.Wyślizgiwały mi się po prostu z rąk, jak gdyby fatalne odkrycie odjęło mi nagle resztę sił.Faktem jest, że przy wielkich wstrząśnieniach moralnych sama gwałtowność wstrząśnienia dopomaga do zniesienia ciosu, wywołując chwilowe znieczulenie.Wyszedłem z kabiny tak ogłuszony, jak by mi jakiś ciężki przedmiot spadł na głowę.Wtargnąłem do salonu.Ransome, który stał ze ścierką od kurzu po przeciwnej stronie stołu, otworzył usta na mój widok.Nie przypuszczam, abym robił wrażenie wariata, musiałem raczej wyglądać na człowieka, który dokądś dąży w szalonym pośpiechu.Rzeczywiście, spieszyłem się na pokład.Wiadomo, że gdy statek znajduje się na morzu, cała załoga w razie alarmu lub niebezpieczeństwa instynktownie wybiega na pokład.Mój odruch był więc potwierdzeniem zasady, że długoletnie nawyknienie przeradza się w instynkt; we mnie zaś instynkt wziął górę nad zastanowieniem, co mogło być dowodem, że na chwilę postradałem zmysły.Tylko chwilową utratą równowagi mogę wytłumaczyć odruch, który kazał mi zawrócić ze schodni i wpaść do kabiny Burnsa.To, co tu ujrzałem, było tak przerażające, że wytrzeźwiło mnie natychmiast.Chory siedział w swej koi z głową lekko przechyloną i zastygłą w nienaturalnym bezruchu.Postać jego wydała mi się dziwnie wydłużona, w drżącej, przeraźliwie chudej ręce dzierżył błyszczące nożyce, którymi najwyraźniej godził we własną szyję.Doznałem na ten widok okropnego wstrząsu, jednakże przestrach nie był widocznie dominującym uczuciem w tym momencie, nie zdobyłem się bowiem na żaden okrzyk zgrozy, na żadne: „Stój!”, „Co robisz?!”, „Na Boga!”To, co czynił pan Burns, było w rzeczywistości rzeczą dosyć zwykłą.Przeceniając ledwo odzyskane siły próbował oto w sposób bardzo niezgrabny usunąć bujny zarost swej ognistej brody.Na jego kolanach leżał wielki ręcznik, na który za każdym cięciem nożyczek opadały kłaczki twardych włosów, przypominających cienkie zwoje miedzianego drutu.Zdumione oblicze, które zwrócił w moją stronę, przechodziło w swej cudaczności najdziksze fantasmagorie chorej wyobraźni.Na jednym z policzków jeżyła się bujna, płomienista szczecina, podczas gdy na drugim, oczyszczonym już z włosów i przeraźliwie zapadniętym, sterczał nie tknięty przez nożyce, długi i samotny wąs.Chory wpatrywał się we mnie zdumionymi oczyma, ja zaś z całym okrucieństwem oznajmiłem mu swoje odkrycie, w kilku słowach bez komentarza.Rozdział piątyUsłyszałem tylko brzęk nożyczek osuwających się na podłogę i zdążyłem zauważyć ryzykowny ruch chorego, który wychylił się z łóżka do połowy ciała w poszukiwaniu upuszczonego narzędzia.Pozostawiając go losowi wybiegłem na pokład.W pierwszej chwili poraził mnie blask roziskrzonego morza.Leżało przede mną wspaniałe i złowrogie, monotonne i beznadziejne, pod pustą kopułą niebios.Żagle zwisły tak bezwładnie, że ich nieruchome fałdy czyniły wrażenie wykutych w granicie.Marynarz siedzący przy sterze drgnął z lekka na mój widok.Nad naszymi głowami zaskrzypiał z niewytłumaczonej przyczyny jakiś blok; zabrzmiało to wśród ciszy jak przeciągły gwizd ptaka.Cóż, u licha, mogło go poruszyć? Długo, bardzo długo wpatrywałem się w pustkę, pochłonięty przez bezmiar milczenia, podczas gdy słońce z czyjegoś tajemniczego nakazu prażyło nas zabójczym żarem.Za mną odezwał się głos stewarda:— Położyłem pana Burnsa z powrotem do łóżka, panie kapitanie.— Czy tak?— Pan porucznik dźwignął się o własnych siłach, ale wychyliwszy się z koi stracił równowagę i upadł.Mimo to zdaje się być przytomny.— Pewnie — odburknąłem ponuro, nie odwracając nawet głowy.Ransome milczał przez chwilę, po czym,, jak by bojąc się mnie urazić rozpoczął ostrożnie:— Nie powinniśmy marnować tego lekarstwa.Ja je zbiorę do najmniejszej okruszyny, panie kapitanie.Można też będzie przesiać to, co zostało w potłuczonych słojach.Zaraz się tym zajmę.Opóźni to śniadanie najwyżej o dziesięć minut.— A niech tam! — odrzekłem z goryczą.— Zbierzcie to paskudztwo do ostatniego źdźbła i wyrzućcie przez burtę!Zapadło znowu milczenie, a gdym odwrócił głowę, przekonałem się, że Ransome, mądry i pogodny mój przyjaciel, ulotnił się z pokładu.Straszliwa samotność wiejąca od morza działała zabójczo na mój chory mózg.Zwróciłem oczy na statek — i oto nagle, jak w przelotnej wizji, ujrzałem ten mój statek przemieniony w pływający cmentarz.Któż nie słyszał o okręgach z wymarłą załogą, unoszonych przez kapryśne fale? Uczułem potrzebę przemówienia do kogokolwiek bądź i odruchowo podszedłem do marynarza siedzącego przy sterze.Jak by odgadując mój zamiar, przybrał postawę wyczekującą, ja jednak rozmyśliłem się i odszedłem w głąb statku, by przez chwilę jeszcze pozostać sam na sam z ciężarem mojej troski.Przeszkodził mi w tym oczywiście Burns.Dostrzegłszy mnie przez otwarte drzwi, zagadnął posępnie:— No, cóż tam, kapitanie?— Nic dobrego — odparłem wchodząc do kabiny.Ułożony z powrotem w pościeli, rekonwalescent osłaniał sobie dłonią nie ogolony policzek.— To przeklęte bydlę zabrało mi nożyce — oznajmił po chwili milczenia.W stanie napięcia nerwów, w jakim się znajdowałem, pocieszna skarga Burnsa sprawiła mi rodzaj ulgi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]