[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle zaniepokoiła się.Zbytnio dbała dotąd o własny obraz: Ŝeby nie ujawnićpoŜądania, Ŝeby nie tracić nad sobą kontroli w przypadkowych przygodach.To głupio i bezsensu.Mogła przecieŜ mieć dziesięć razy więcej fizycznej rozkoszy z kaŜdym męŜczyzną.Rozkosz tkwiła w niej mocno i głęboko, podczas gdy męŜczyźni, których znała, przeŜywali topowierzchownie.Wszystko to działo się w ich wyobraźni, często czuli się rozczarowani.Seksnie był dla nich niczym więcej, niŜ pójściem do kina.Kobieta Ŝąda więcej.być moŜe zbytwiele.- Bardzo dziś jesteś zamyślona - rzekł Shaw.Pocałował ją w szyję, odsuwając burzęwłosów.- MoŜe w zimnym świetle poranka Ŝałujesz tego wszystkiego?- Raczej pogrąŜyłam się we wspomnieniach.- Kiedy odpływasz?- Pojutrze.„- Mamy więc dla siebie jeszcze trochę czasu.Potrząsnęła głową.- AŜ do odpłynięcia będę miała wachtę.Shaw podszedł do szklanych balkonowych drzwi i ogarnął wzrokiem ocean.Widoczność była tylko na kilkaset stóp.Brzegi Santa Barbara zasłaniał płaszcz mgły.- Przeklęta słuŜba - mruknął do siebie.- Moglibyśmy razem wiele zdziałać.Podeszła do niego i objęła go ramieniem.- Co masz na myśli? Kochać się w nocy, a w dzień prowadzić naukowe badania?Roześmiał się.- Typowo amerykański, bezpośredni humor.Rzeczywiście, moŜemy się doskonaleuzupełniać.Nad czym teraz pracujesz?- Nad doktoratem.Marynarka za czasów prezydenta Wilsona.- To chyba strasznie nudne.- To prawda.- Heidi nagle umilkła.Jej twarz przybrała napięty wyraz.- Czy słyszałeśkiedyś o Traktacie Północnoamerykańskim?O to mu właśnie chodziło.Bez umizgów, bez intryg, bez gróźb.Zwlekał przez chwilęz odpowiedzią, starannie dobierając słowa.- Tak, coś sobie przypominam.Heidi spojrzała na niego.Z ust otwartych do dalszych pytań nie padło jednak Ŝadnesłowo.- Masz dziwną minę.Wiesz coś więcej o tym traktacie? MoŜe są jakieś nowe prace naten temat?- Nic prawie nie wiem.Nie pamiętam nawet, o co w nimi chodziło.Wiem tylko, Ŝechyba nic z niego nie wynikło.MoŜesz| znaleźć jakieś materiały na ten temat w londyńskimarchiwum.Shaw spokojnie ćmił papierosa.Starał się utrzymać nonszalancki! ton.- Czy to jest część twojego tematu badawczego?- Nie - odpowiedziała Heidi.- Przypadkiem trafiłam na małą| wzmiankę o tym.Zainteresowało mnie to z czystej ciekawości, ale nie udało mi się znaleźć Ŝadnych dowodów,Ŝe traktat istniał naprawdę.- Spróbuję zrobić z niego kopię i przyślę ci.- Daj sobie spokój.Świadomość, Ŝe nie jest to twór mojej l wyobraźni, zupełnie miwystarczy.Zresztą wysłałam juŜ moje notatki| zaprzyjaźnionej osobie z Waszyngtonu.- W takim razie jej wyślę kopię.- Nie jej, lecz jemu.- Dobrze, niech będzie jemu - rzekł Shaw, starając się ukryć ] niecierpliwość w głosie.- MoŜesz mi podać jego nazwisko i adres?- Dirk Pitt.MoŜesz go znaleźć w Agencji Badań Morskich j i Podwodnych.Miał juŜ to, po co przyjechał.Agent doskonały wysłałby teraz 1 Heidi z powrotem naokręt, a sam pierwszym samolotem poleciałby] do Waszyngtonu.Ale Shaw wcale nie chciałbyć agentem doskonałym.] Czasami nie wychodziło mu to na dobre i to był właśnie jeden ztych'1 ! przypadków.Mocno pocałował Heidi w usta.- O badaniach naukowych juŜ wystarczy.Teraz wolałbym wrócić do łóŜka.I wrócili.Rozdział 29Od Atlantyku ciągnęła popołudniowa bryza.Zimny wiatr tysiącami j małych igiełekatakował skórę.Temperatura wynosiła co prawda trzy stopnie Celsjusza, ale smaganemuprzez wiatr Pittowi, stojącemu nad i brzegiem Rzeki Świętego Wawrzyńca, wydawało się, Ŝejest dziesięć stopni mrozu.Wdychał zapachy doków małej zatoczki oddalonej kilka mil od Rimouski.Czuł wnozdrzach smród smoły, rdzy i oleju silnikowego.Przeszedł po starych deskach w kierunku schodków, które wiodły do lodzi spokojniekołyszącej się na oleistej wodzie.Łódź była taka, jak trzeba: czterdzieści pięć stóp długości, duŜy pokład, podwójnaśruba i dieslowski silnik.Kadłub pomalowany na czarno, bez śladu połysku chromowanychczęści.Łudź funkcjonalna i doskonale utrzymana; idealna do połowów i wyprawpłetwonurków.Na pomoście ukazał się człowiek ubrany w wełnianą czapkę, którą na próŜno usiłowałprzykryć tłuste, czarne włosy.Twarz miał zniszczoną wiatrem, a powaŜne oczy bacznieprzyglądały się Pittowi, wstępującemu na tylny pokład.- Nazywam się Dirk Pitt.Szukam niejakiego Julesa Le Mat.Nastąpiła krótka pauza inagle silne białe zęby zajaśniały w uśmiechu.- Witam, panie” Pitt.Proszę na pokład.- Całkiem udana łódź.- MoŜe niepiękna, ale jak dobra Ŝona: twarda i niezawodna.- Uścisk dłoni był jak zŜelaza.- Wybrał pan piękny dzień.Sprzyja nam święty Wawrzyniec, Ŝadnej mgły i leciutkafala.Jeśli poda mi pan rękę i rzuci cumę, moŜemy ruszać w drogę.Le Mat wszedł pod pokład i uruchomił silnik, podczas gdy Pitt zdjął cumy zpachołków i rzucił je na pokład łodzi.Zielona woda zatoki prawie się nie poruszyła, kiedyczarny kadłub bezszelestnie włączył się w nurt rzeki.Oddalone o dwadzieścia osiem milwzgórza drugiego brzegu pokryte były śniegiem.Minęli kuter rybacki, wracający do portu ztygodniowym połowem; szyper pozdrowił Le Mata odpowiadając na syrenę jego łodzi.Zarufą, w marcowym słońcu, ostro rysowały się strzeliste wieŜe kościołów Rimouski.Opuścili bezpieczne sąsiedztwo lądu; lodowaty wiatr jeszcze się /aostrzył.Pitt dałnurka do mesy.- FiliŜankę herbaty? - spytał Le Mat.Thank you for evaluating PDF to ePub Converter
[ Pobierz całość w formacie PDF ]