[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedzia³em, ¿e zosta³em z³apany na haczyk, bo na widok mojego wahania odwróci³siê, wzruszaj¹c ramionami, jakby mówi³: przegapi³eœ szansê.- Gdzie ona jest? - spyta³em, chwytaj¹c go za cienkie ramiê.Wskaza³ g³ow¹ w dó³ ulicy i poszed³em za nim og³upia³y.Gdy szliœmy, robi³o siê coraz puœciej.Przygas³y czerwone latarnie.Wiele razypyta³em go, dok¹d idziemy, wola³ nie odpowiadaæ, nim nie znaleŸliœmy siê przedw¹skimi drzwiami w w¹skim domu przy bardzo w¹skiej ulicy.- Jesteœmy na miejscu - oznajmi³, jakby ta buda by³a pa³acem w Wersalu.Poza pokojem na drugim piêtrze dom by³ pusty.Pchn¹³ mnie na nie, by³yzamkniête.- Patrz - rozkaza³ - jest w œrodku.- Zamkniête - odpar³em.Serce bi³o mi szaleñczo, by³a blisko, na pewno,wiedzia³em o tym.- Patrz - powtórzy³ i wskaza³ na ma³y otwór w drzwiach.Widz¹c w nim œwiat³o,przy³o¿y³em oko do dziury.W nêdznym wnêtrzu dostrzeg³em tylko materac i Jac¹ueline.Le¿a³a rozci¹gniêtana nim, przywi¹zana za przeguby nóg i r¹k do palików osadzonych w pod³odze.- Kto to zrobi³? - rzuci³em, nie odrywaj¹c oka od jej nagoœci.- Prosi³a o to - odpar³.- Sama tego chcia³a.Prosi³a.Us³ysza³a mój g³os, zpewnym trudem odwróci³a g³owê i spojrza³a prosto na drzwi.- Oliver - powiedzia³a.- Jacqueline - wymówi³em jej imiê, sk³adaj¹c usta jak do poca³unku.Jej cia³okipia³o, ogolone ³ono otwiera³o siê i zamyka³o jak wspania³y purpurowo-ró¿owykwiat.- Wpuœæ mnie - zwróci³em siê do Koosa.- Nie prze¿yjesz nocy z ni¹.- Wpuœæ mnie.- Jest droga - ostrzeg³.- Ile chcesz?- Wszystko co masz.Koszulê z grzbietu, pieni¹dze, bi¿uteriê; jeœli dasz,bêdzie twoja.Chcia³em wy³amaæ drzwi lub tak d³ugo rozgniataæ jego poplamione nikotyn¹ palce,a¿ da mi klucz.Wiedzia³, o czym myœlê.- Klucz jest schowany - powiedzia³ - a drzwi mocne.Musi pan zap³aciæ, panieVassi.Musi pan zap³aciæ.Mówi³ prawdê.Chcia³em zap³aciæ.- Chcesz mi daæ wszystko, co kiedykolwiek mia³eœ, wszystko, czym by³eœ.Chceszpójœæ do niej.Wiem o tym.Wszyscy tego chc¹.- Wszyscy? Wielu ich jest?- Jest nienasycona.- Nie przechwala³ siê, s³ysza³em wyraŸnie ból w jegos³owach.- Ci¹gle szukam dla niej nowych, a potem ich grzebiê.Grzebiê.To chyba by³o, zadaniem Kossa, pozbywanie siê trupów.Po dzisiejszej nocychwyci mnie d³oñmi o polakierowanych paznokciach, zabierze ze sob¹ i znajdziejak¹œ dziurê, kana³, piec, by mnie tam porzuciæ.Nie by³a to zbyt poci¹gaj¹cawizja.Mimo to jestem tu ze wszystkimi pieniêdzmi, jakie zdo³a³em zdobyæ ze sprzeda¿ykilku pozosta³ych mi rzeczy.Bez godnoœci, bez nadziei na jutro czekam narajfura i klucz.Jest ju¿ ca³kiem ciemno, spóŸnia siê.Myœlê jednak, ¿e przyjdzie.Nie dlapieniêdzy, prawdopodobnie niewiele potrzebuje, jedynie na heroinê i tusz dorzês.Przyjdzie ubiæ ze mn¹ interes, bo ona tego ¿¹da, a on jest jejniewolnikiem do szpiku koœci, tak jak i ja.Och, przyjdzie.Oczywiœcie, ¿eprzyjdzie.Có¿, chyba wystarczy.To mój testament.Nie mam czasu przeczytaæ go od pocz¹tku.S³yszê kroki naschodach i muszê iœæ.Zostawiam te kartki dla tych, którzy je znajd¹, mog¹ jewykorzystaæ, jak zechc¹.Rano bêdê martwy i szczêœliwy.W to wierzê."Mój Bo¿e - pomyœla³a - Koos mnie oszuka³".Vassi by³ za drzwiami, czu³a umys³em jego cia³o, obejmowa³a je.Ale Koos gonie wpuœci³, wbrew wyraŸnym poleceniom.Spoœród wszystkich ludzi tylko Vassimóg³ wejœæ za darmo, Koos o tym wiedzia³.Oszuka³ j¹ jednak, tak jak oszukiwalij¹ wszyscy z wyj¹tkiem Vassiego.Tylko on, byæ mo¿e, wiedzia³, co to jestmi³oœæ.Ca³¹ noc le¿a³a na ³Ã³¿ku, nie œpi¹c.Rzadko kiedy spa³a d³u¿ej ni¿ kilka minut,tylko wtedy, gdy Koos jej pilnowa³.Mog³aby we œnie zrobiæ sobie krzywdê,okaleczyæ nieœwiadomie.Znów jest ciemno, domyœla³a siê tego, lecz nie by³a pewna.W tym pokoju zawszepanowa³ dzieñ dla jej cia³a, noc dla duszy.Spoczywa³a ws³uchana w odleg³eodg³osy ulicy, czasem drzemi¹c przez chwilê, czasem jedz¹c z rêki Koosa, myta,oporz¹dzana, u¿ywana.Klucz obróci³ siê w zamku.Unios³a siê znad materaca, by zobaczyæ, kto to.Drzwi siê otwieraj¹.otwieraj¹.otwieraj¹.Vassi.O Bo¿e, to nareszcie Vassi, widzi, jak idzie ku niej, ku swojej zgubie."Oby nie by³o to nastêpne wspomnienie - modli³a siê - oby tym razem to by³ on,prawdziwy i realny".- Jacqueline.Wymówi³ imiê jej cia³a, ca³e imiê.- Jacqueline.Z ty³u Koos wpatrywa³ siê w miejsce pomiêdzy jej nogami, zafascynowany tañcemwarg.- Koo.- spróbowa³a siê uœmiechn¹æ.- Przyprowadzi³em go.- Wyszczerzy³ zêby, nie odwracaj¹c przy tym oczu od jej³ona.- Dzieñ - szepnê³a.- Czeka³am dzieñ, Koos.Zmusi³eœ mnie doczekania.- Có¿ dla ciebie znaczy dzieñ? - zapyta³, uœmiechaj¹c siê ci¹gle.Ju¿ nie potrzebowa³a rajfura, choæ on o tym nie wiedzia³.W swojej naiwnoœcis¹dzi³, ¿e Vassi to kolejny mê¿czyzna, którego skusi³a, by wyssaæ i porzuciæ.Koos wierzy³, ¿e bêdzie jutro potrzebny, dlatego tak szczerze gra³ swoj¹ rolê.- Zamknij drzwi - poleci³a mu.- Jeœli chcesz, mo¿esz zostaæ.- Zostaæ? - zapyta³ po¿¹dliwie.- Móg³bym popatrzeæ?I tak podgl¹da³.Wiedzia³a, ¿e patrzy przez dziurê wywiercon¹ w drzwiach,niekiedy s³ysza³a, jak dyszy.Tym razem pozwoli mu jednak zostaæ na zawsze.Uwa¿nie wyj¹³ klucz z zewnêtrznej strony drzwi, zamkn¹³ je, w³o¿y³ kluczponownie i przekrêci³.W tej samej chwili zabi³a go, nim zdo³a³ siê odwróciæ ispojrzeæ na ni¹ znowu.Egzekucja nie by³a wymyœlna, po prostu siêgnê³a w jegogo³êbi¹ pierœ i œcisnê³a p³uca.Opar³ siê o drzwi i osun¹³, szoruj¹c twarz¹ podrewnie.Vassi nie odwróci³ siê, by to zobaczyæ; chcia³ patrzeæ tylko na ni¹.Podszed³ do materaca, przyklêkn¹³ i zacz¹³ odwi¹zywaæ Jacqueline.Nogi mia³a poranione, sznur przesi¹k³ star¹ krwi¹.Vassi cierpliwie rozpl¹tywa³wêz³y, znajduj¹c w sobie spokój, który uwa¿a³ za utracony, odczuwa³ prostezadowolenie, ¿e wreszcie tu jest, ¿e nie mo¿e zawróciæ.Wiedzia³, i¿ jegodalszy los zale¿y od niej.Uwolniwszy kostki nóg, zabra³ siê do nadgarstków, zas³aniaj¹c jej sob¹ sufit.Spyta³ ³agodnie:- Czemu pozwoli³aœ mu na to?- Ba³am siê.- Czego?- Ruchu; nawet ¿ycia.Ka¿dy dzieñ to agonia.Dobrze rozumia³ ow¹ ca³kowit¹ niezdolnoœæ do istnienia.Poczu³a obok siebiejego nagie cia³o, a potem gor¹ce poca³unki na swojej popêkanej, ch³odnejskórze.Le¿a³ przy niej i jego dotyk nie by³ nieprzyjemny.Dotyka³ jej g³owy.Mia³a zesztywnia³e stawy, ka¿dy ruch sprawia³ jej ból, leczpragnê³a przyci¹gn¹æ jego twarz do swojej.Zobaczy³a jego uœmiech."Mój Bo¿e - pomyœla³a - jesteœmy razem".Na tê myœl jej wola sta³a siê cia³em.Pod jego ustami topnia³y rysy jej twarzy,sta³a siê czerwonym morzem, o którym œni³a i które zala³o j¹ wod¹ powsta³¹ zmyœli i koœci.Spiczaste piersi k³u³y go jak strza³y, odwzajemni³ siê jednym pchniêciemwzwiedzionego cz³onka, wyostrzonego jej myœl¹.Zanurzeni w potopie mi³oœcipomyœleli, ¿e w nim uton¹, i tak siê sta³o.Tam, na zewn¹trz, by³ inny œwiat.Mamrotanie kupuj¹cych i sprzedaj¹cych trwa³oca³¹ noc.W koñcu obojêtnoœæ i zmêczenie zmog³o nawet najzagorzalszychhandlarzy.Wszêdzie zapanowa³o koj¹ce milczenie.SKÓRY OJCÓWSamochód zazgrzyta³, prychn¹³ i stan¹³
[ Pobierz całość w formacie PDF ]