[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Informacje te (najwyraźniej niespodziewane) usatysfakcjonowały delegację; minister obrony uzupełnił je pokazem osobistego poparcia i przyjaźni dla CENTCOM-u.Początek maja.W odpowiedzi na indyjskie próby jądrowe Pakistan wyznaczył termin własnych testów broni atomowej, co doprowadziłoby do drastycznej eskalacji napięcia w regionie – i na świecie.Żeby przekonać Pakistańczyków do rezygnacji z prób, Departament Stanu postanowił wysłać zastępcę sekretarza stanu Strobe’a Talbota i asystenta sekretarza na ten region Ricka Inderfera, żeby spotkali się z premierem Szarifem i naczelnymi władzami Pakistanu.Ja miałem im towarzyszyć.Misja zapowiadała się na niełatwą.Stosunki między Pakistanem i Stanami Zjednoczonymi już były napięte.Pakistańczycy poparli nasze wysiłki w Afganistanie podczas tamtejszej rebelii przeciw Sowietom; w rezultacie na ich zachodniej granicy zebrała się duża liczba uchodźców, przez co zapanował tam chaos, a my – w ich oczach – zostawiliśmy ich samych z tym problemem.Ich rozgoryczenie spotęgowały jeszcze sankcje, jakie nałożyliśmy na ich program broni masowego rażenia.Konkretnie odmówiliśmy dostarczenia im F-16, które kupili i za które zapłacili, czy choćby zwrotu pieniędzy, a potem odjęliśmy od wpłaconych przez nich sum opłatę magazynową.Nic dziwnego, że byli wściekli.(Ich gniew pogłębił się jeszcze, kiedy stracili wielu pilotów latających na starszych maszynach, do czego by nie doszło, gdyby mieli F-16).Nasze traktowanie Pakistanu działało wbrew naszym interesom.Kraj znajdował się na krawędzi; rząd był chwiejny i skorumpowany, a ludność podburzali wpływowi politycznie islamiści.Gdyby Pakistan upadł albo zamienił się w teokrację w stylu irańskim czy afgańskim, mielibyśmy poważne kłopoty w regionie… i poza nim.Niepotrzebni nam byli islamscy radykałowie z bronią jądrową.Ani wtedy, ani teraz.Delegacja przyleciała doTampy, skąd oczekiwał nas 22-godzinny lot do Islamabadu.Kiedy przygotowywaliśmy się do wejścia na pokład CENTCOM-owego 707, dotarła do nas wiadomość, że pakistański rząd postanowił nie zgodzić się na naszą wizytę.Natychmiast rozpoczął się gorączkowy maraton dyplomatycznych telefonów z poczekalni naszej bazy… ponaglanych jeszcze przez zbliżanie się ostatecznego terminu startu.Gdybyśmy nie wzbili się w powietrze w przeciągu dwóch godzin, skończyłby się czas załogi.Telefony wciąż nie przynosiły pozytywnych rezultatów, postanowiłem więc zaproponować sekretarzowi Talbotowi mniej oficjalne podejście.Pomyślałem, że gdybym zadzwonił do generała Dżehangira Karamata, pakistańskiego szefa sztabu generalnego, zgodziłby się na naszą wizytę.Karamat był człowiekiem wielkiego honoru i godności, do tego moim przyjacielem.Nasze stosunki z Pakistanem zawisły na włosku osobistych relacji, które generał Karamat i ja zgodziliśmy się utrzymywać.–Niech pan dzwoni – powiedział mi sekretarz, choć wyraz twarzy miał sceptyczny.Kiedy jednak zadzwoniłem do generała Karamata, ten obiecał zająć się tym problemem, i kilka minut później byliśmy już w powietrzu… Był to kolejny dowód, o ile sekretarz go potrzebował, że związki między naszymi siłami zbrojnymi pozostawały silne, pomimo napiętych stosunków gdzie indziej.Chociaż Waszyngton poważnie ograniczył kontakty wojskowe, które mogłem nawiązać, upierałem się przy podtrzymywaniu stosunków osobistych z generałem Karamatem.W Pakistanie spotkaliśmy się kilka razy z premierem Szarifem i jego ministrami, ale nie udało się nam odwieść ich od prób jądrowych.Presja krajowej opinii publicznej, by odpowiedzieć na indyjskie testy, była zbyt wielka.Zanim wyjechaliśmy, spędziłem kilka chwil z generałem Karamatem, który podzielił się ze mną swoją frustracją z powodu korupcji w rządzie.Przywódcy wojskowi Pakistanu nieraz odbierali władzę wybranym rządom.Chociaż różni wysocy stopniem oficerowie nakłaniali generała, by zastosował się do tej tradycji, ten zapewnił mnie, że nigdy nie mógłby tego zrobić.Dotrzymał słowa, nie powstrzymało to jednak wojskowego przewrotu, który miał miejsce w tym samym roku.W połowie maja strzelaniny w Badime, spornym obszarze granicznym między Etiopią i Erytreą, sprowokowały Erytrejczyków do zbrojnego ataku i zajęcia tych terenów.Etiopczycy szykowali się do kontrataku.Osiemnastego maja zadzwoniłem do generała Tsadkana, żeby poznać jego ocenę sytuacji.Według mojego etiopskiego przyjaciela jego stary znajomy generał Szebat odwiedził go na przyjęciu z okazji spóźnionej obrony pracy dyplomowej przez żonę Tsadkana (rzuciła studia wiele lat wcześniej, by poświęcić się walce politycznej, teraz zaś wróciła na uczelnię, by je ukończyć).Według Tsadkana Szebat niespodziewanie opuścił przyjęcie, następnego dnia zaś miał miejsce atak.To był cios w plecy.Generał słusznie był oburzony.Nie trzeba chyba nadmieniać, że kiedy 20 maja zadzwoniłem do generała Szebata, ten przedstawił mi zupełnie inną wersję wydarzeń.Twierdził, że atak był odpowiedzią na serię brutalnych incydentów sprowokowanych przez Etiopczyków.Jakkolwiek wyglądała prawda, było tragedią, że ci dwaj starzy przyjaciele, którzy tak wiele razem przeszli, nie potrafili rozwiązać sporu w sposób pokojowy.Napięcie rosło; Susan Rice, asystentka sekretarza Departamentu Stanu do spraw Afryki, poprosiła mnie o interwencję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]