[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciałam, żeby się dowiedział – żeby zrozumiał, w co wierzę.Przynajmniej tę cząstkę, która nie dotyczyła religii.Kiedy skończyłam, przystanęłam i czekałam.Wyglądało na to, że tato spodziewa się dalszych wynurzeń.Jakiś czas siedział bez słowa i tylko patrzył na mnie.Tym razem nie umiałam poznać po nim, co czuje.Inni ludzie nigdy nie wiedzieli, jeżeli tego nie chciał, ale mnie przeważnie się udawało.Wyczuwałam tylko, jak zamknął się przede mną i że nic na to nie mogę poradzić.Mogłam tylko czekać.Wreszcie westchnął, jak ktoś, kto długo wstrzymywał oddech.– Nigdy więcej o tym nie rozmawiaj – oznajmił tonem wykluczającym sprzeciw.Podniosłam na niego wzrok, nie chcąc składać obietnicy bez pokrycia.– Lauren.– Tato.– Chcę, abyś przyrzekła, że już nigdy nie będziesz o tym mówić.Co mam mu powiedzieć? Nie obiecam tego.Nie mogę.– Moglibyśmy spakować plecaki na wypadek trzęsienia ziemi – podsunęłam.– Podręczny ratunkowy ekwipunek do zabrania, w razie gdyby trzeba było w pośpiechu opuścić dom.Gdybyśmy powiedzieli ludziom, że to na wypadek trzęsienia ziemi, może by ich to tak bardzo nie zaniepokoiło.To zwyczajna rzecz, wszyscy boją się trzęsienia ziemi – wyrzuciłam z siebie gorączkowo.– Proszę dać mi słowo, córko.Jego słowa podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody.– Ale dlaczego? Przecież wiesz, że mam rację.Nawet taka pani Garfield musi zdawać sobie z tego sprawę.Więc czemu?Sądziłam, że zaraz zacznie krzyczeć albo mnie ukarze.Jego głos oscylował na granicy tego ostrzegawczego tonu, który moi bracia i ja nazwaliśmy grzechotaniem – od złowrogiego klekotu ogona grzechotnika.Gdy przekraczał tę granicę, wpadało się w niezły pasztet.A kiedy zwracał się do nas per „synu” lub „córko”, znaczyło to, że kłopoty są tuż-tuż.– Dlaczego? – dopytywałam się uparcie.– Dlatego że nie masz zielonego pojęcia, co robisz.Marszcząc brwi, przetarł dłonią czoło.Gdy znów się odezwał, jego ton wskazywał, że granica została przekroczona.– Mądrzej jest uczyć ludzi, niż ich straszyć, Lauren.Jeśli posiejesz w nich strach i nic się nie zdarzy, przestaną się bać, i przestaną też ciebie szanować, stracisz autorytet.Drugi raz już tak łatwo ich nie przestraszysz i trudniej będzie ich nauczać, trudniej odzyskać ich zaufanie.Dlatego najlepiej zacząć od nauki.Usta skrzywiły mu się w leciutkim uśmiechu.– Swoją drogą ciekawe, że postanowiłaś zacząć ją od lektury, którą pożyczyłaś Joanne.Przyszło ci kiedyś do głowy, że mogłabyś uczyć z tej książki?– Uczyć.moich przedszkolaków?– Czemuż by nie.Przynajmniej urabiałabyś ich od właściwej strony.Mogłabyś nawet zorganizować lekcje dla starszych dzieci i dla dorosłych.Tak jak zajęcia z rzeźbienia w drewnie, które prowadzi pan Ibarra, kurs ręcznych robótek pani Balter czy wykłady z astronomii młodego Roberta Hsu.Ludzie się nudzą.Teraz, kiedy nie mają już telewizji u Yannisów, jeszcze jedne nieobowiązkowe zajęcia pewnie nie wzbudzą w nich sprzeciwu.Jeżeli tylko będziesz potrafiła ich uczyć i bawić jednocześnie, masz szansę trafić ze swoją wiedzą pod strzechy.Niekoniecznie zmuszając ludzi do patrzenia w dół.– W dół.?– W przepaść, córko.Tym razem córka nie oznaczała już kłopotów.Burza przeszła.– Dopiero ją zauważyłaś – ciągnął dalej.– A dorośli w naszym sąsiedztwie żyją, balansując na jej krawędzi dłużej, niż chodzisz po tym świecie.Podniosłam się z łóżka, podeszłam i chwyciłam go za rękę.– Jest coraz gorzej, tato.– Wiem o tym.– Więc może przyszedł czas, żeby zajrzeć w tę przepaść i poszukać występów, jakichś punktów oparcia dla rąk i nóg, nim zostaniemy zepchnięci w otchłań.– Właśnie po to co tydzień ćwiczymy strzelanie do celu, po to mamy laserosiatkę i alarmowy dzwon.Twój pomysł plecaków ratunkowych jest dobry.Kilku sąsiadów już coś takiego przygotowało.Na wypadek trzęsienia ziemi.Inni spakują je, jeśli tylko im podpowiem.Oczywiście są tacy, co nie zrobią nic.Zawsze znajdą się ludzie, którzy nie kiwną palcem.– Podsuniesz im tę myśl?– Owszem.Na najbliższym zgromadzeniu sąsiedztwa.– Nie można zrobić czegoś więcej? Na te wszystkie pomysły potrzeba czasu.– Jednak zostaniemy przy nich.Wstał z krzesła, wysoki, potężny jak mur.– Czemu nie popytasz ludzi, może na przykład któryś z sąsiadów zna się co nieco na sztukach walki? Żeby naprawdę poradzić sobie w walce wręcz, nie wystarczy przerobić parę podręczników.– Nie ma sprawy – mrugnęłam do niego.– Radzę zacząć od starego pana Hsu i państwa Montoya.– Państwa? Obojga?– Tak sądzę.Tylko rozmawiaj z nimi o kółku zainteresowań, nie o Apokalipsie.Podniosłam wzrok – stał wyczekująco, bardziej niż kiedykolwiek podobny do muru, do opoki.Pozwolił mi na tyle – chyba na wszystko, co mogłabym sama zdziałać.– Okej, tato – westchnęłam.– Przyrzekam: nikogo już nie będę straszyć.Mam tylko nadzieję, że starczy nam czasu, żeby przeprowadzić wszystko tak, jak ty chcesz.Jak echo powtórzył po mnie westchnienie.– No wreszcie.Świetnie.Teraz chodź ze mną na dwór.Zakopałem na podwórzu kilka szczelnych pojemników z pożytecznymi rzeczami.Czas, żebyś dowiedziała się gdzie – na wszelki wypadek.NIEDZIELA, 9 MARCA 2025Na dzisiejszym kazaniu tato odczytał szósty rozdział z Księgi Rodzaju, ten o Noem i Arce:„A widząc Bóg, że wiele było złości ludzkiej na ziemi, a wszystka myśl serca była napięta ku ziemi po wszystek czas, żal mu było, że uczynił człowieka na ziemi.I ruszony serdeczną boleścią wewnątrz rzekł: Wygładzę człowieka, któregom stworzył, z oblicza ziemi, od człowieka aż do zwierząt, od ziemiopłazu aż do ptastwa powietrznego: bo mi żal, żem je uczynił.Noe zaś znalazł łaskę przed Panem”.Dalej, jak wszyscy wiedzą, Bóg mówi do Noego:„Uczyń sobie korab z drzewa Gofer; przegrody poczynisz w korabiu, i oblejesz go wewnątrz i zewnątrz smołą”.Tato podkreślił dwie nauki, płynące z tej przypowieści.Bóg postanawia zgładzić wszystkie stworzenia, zgadzając się oszczędzić Noego z rodziną i częścią żywego inwentarza.Ale jeśli Noe chce ocaleć, czeka go mnóstwo ciężkiej pracy.* * *Po nabożeństwie przyszła do mnie Joanne z przeprosinami za całą aferę.– Nie ma sprawy – skwitowałam.– Jesteśmy dalej przyjaciółkami? – spytała.– Na pewno nie wrogami – wykręciłam się dyplomatycznie.– Zwróć mi książkę.Tato jej potrzebuje.– Kiedy mama mi zabrała.Pojęcia nie miałam, że tak się przejmie.– To nie jest jej własność.Masz mi ją przynieść.Albo niech twój ojciec odda ją mojemu.Mnie nie zależy, ale tato chce ją z powrotem.– Dobrze.Patrzyłam za nią, jak wychodziła.Kiedy się na nią patrzy, wydaje się taka godna zaufania – wysoka, prosta, poważna i inteligentna – chyba wciąż jestem skłonna jej ufać.Ale nie mogę.Nie będę.Nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo mogła mnie skrzywdzić, gdybym tylko zwierzyła się jej jeszcze z paru rzeczy, które mogłaby wykorzystać przeciwko mnie.Nie sądzę, bym kiedykolwiek jeszcze odważyła się jej zaufać – tylko że wcale mi się to nie podoba.Była moją najlepszą przyjaciółką.Była.ŚRODA, 12 MARCA 2025Wczorajszej nocy do ogrodu wdarli się złodzieje.Ogołocili z owoców drzewka cytrusowe, które rosną na dziedzińcu państwa Hsu i u Talcottów.Przy okazji zadeptali ostatki zimowych warzywników i sporą część wiosennych sadzonek.Tato uważa, że trzeba zacząć wystawiać regularne warty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]