[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie jestem pruderyjna, ale…Szatynka była gładko uczesana i przypominała Wiaczikowi subtelne panienki, jakie widywał na akwarelach z epoki Puszkina.Słowo „amok” zupełnie się z nią nie kojarzyło.— Słuchasz mnie? — zapytała matka.— Nie zapomniałaś klucza? Może się przecież zdarzyć, że będę na konferencji, kiedy będziesz wracał.To ostatnie zdanie powiedziane było zbyt głośno i obliczone na szersze audytorium.Audytorium nie zwróciło na nie najmniejszej uwagi.2Luda pracowała w bibliotece, była młodsza od Wiaczika o trzynaście lat i na początku wycieczki krępowały ją nieśmiałe hołdy składane u jej stóp przez starszego ekonomistę.Może zresztą nie same hołdy, lecz ironia, z jaką traktowało je otoczenie.To skrępowanie sprawiało, że Luda traktowała Wiaczika sucho i oficjalnie do chwili, kiedy pewnego razu w autobusie doszło do dyskusji o książce Marqueza i Wiaczik okazał się sojusznikiem Ludy w tym sporze.A wkrótce Wiaczik ujawnił dwie cechy stojące na najwyższych stopniach hierarchii moralnej Ludy: był dobry i oczytany.Luda przestała się na niego boczyć.A Wiaczika opanowała niesłychana jak na niego gadatliwość.Zapragnął, aby Luda wiedziała o nim wszystko, poczynając od najwcześniejszego dzieciństwa.Nie od razu zorientował się, że stało się tak dlatego, że Luda była idealną słuchaczką, zaangażowaną i przychylną.I nic nie zapowiadało (tak przynajmniej wydawało się Ludzie) żadnych zmian w tych spokojnych stosunkach.Któregoś wieczoru stali oboje nad brzegiem Tamizy.W plecy patrzyli im smutni obywatele miasta Calais z jednym wielkim kluczem do bram miasta dla wszystkich — dzieło wielkiego rzeźbiarza Rodina.Tamiza była niezbyt szeroka, innej zresztą się nie spodziewali, a na przeciwległym brzegu widniały gmachy z widokówki kupionej przez Wiaczika już na lotnisku.— Pani nie jest zamężna? — zapytał Wiaczik nieoczekiwanie dla samego siebie.— Rozmyśliłam się — odpowiedziała Luda.— To dobry człowiek, ale mamy całkowicie odmienne zainteresowania.Wiaczik pomyślał ze smutkiem, że Luda jest jeszcze bardzo młoda i dlatego może tak kategorycznie wyrokować i tak szybko podejmować decyzje.Wraz z upływem lat życie się komplikuje.— Chyba nie powinien pan zadawać tego pytania — powiedziała Luda.— Dlaczego?— Bo to jest ingerencja w moje życie osobiste.— Luda uśmiechnęła się nagle i dodała: — Proszę spojrzeć, jaki śmieszny stateczek! Okropnie staroświecki.Ja przecież nie pytałam, dlaczego pan się nie ożenił.— Nie ma w tym żadnej tajemnicy — odparł Wiaczik, patrząc z zachwytem na jej czysty, surowy profil.— Po prostu przywykłem mieszkać z matką.Luda obróciła się ku niemu, a jej cienkie brwi uniosły się ze zdziwienia.— Rozumie pani, mama nie wyobraża sobie innego życia.Dawno już rozstała się z ojcem, a ja jestem jej jedynym synem, jedynym prawdziwie bliskim człowiekiem.— A co dalej? — wyrwało się niechcący Ludzie.Nie miała zamiaru przesłuchiwać Wiaczika.— Dalej? — Wiaczik wzruszył ramionami.— Nie wiem.— Wie pan, co mi się wydaje? — powiedziała Luda po chwili.— Pan chyba jeszcze nigdy naprawdę się nie zakochał.Kiedy to się stanie, pańska mamusia będzie musiała się z tym pogodzić.— Wątpię — powiedział Wiaczik.— Mama nigdy się z czymś podobnym nie pogodzi.W swą ostatnią londyńską noc Wiaczik zaczął pisać wiersze.Żeby nie obudzić Zawadowskiego, który mieszkał z nim w jednym pokoju hotelowym, Wiaczik zaszył się w łazience, gdzie siedział na brzegu wanny i łowił rymy oparty plecami o gorącą rurę.Jak na złość Zawadowski obudził się w środku nocy i rozespany wtoczył się do łazienki.Wiaczik siedział w rozpiętej piżamie, ukazując krągły brzuszek i pierś, gładko przechodzącą w krągłe ramiona.Nie od razu oprzytomniał.Jego grube palce, niczym skrzydełka sikorki osłaniającej pisklęta przed pazurami jastrzębia, trzepotały nad stroniczką notesu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]