[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ucieszyłem się, że czekając na telefon od Mackenziego, będę mógł zrobić cośkonstruktywnego.Obecność policjantów na ulicach Manham była trzeźwiącym przypomnieniem tego, co się stało.Widokich surowych mundurów ostro kontrastował z widokiem wesołych, kolorowych kwiatów na cmentarzu iskwerze, a w całym miasteczku wyczuwało się atmosferę przytłumionego, lecz nieomylnego podniecenia.Przynajmniej w szkole wszystko było normalnie.Chociaż do najbliższego ogólniaka dzieci musiałydojeżdżać osiem kilometrów, szkoła podstawowa była na miejscu.Mieściła się w dawnej kaplicy i miałaboisko, gwarne i kolorowe w jaskrawym słońcu.Zbliżały się długie letnie wakacje i świadomość tawprawiała dzieci w wesołą histerię.Mała dziewczynka odbiła się od moich nóg, uciekając przed koleżanką.Chichocząc, pobiegły dalej, tak zaabsorbowane pościgiem, że chyba mnie nawet nie zauważyły.Wszedłem do szkoły i ogarnęła mnie znajoma głucha cisza.Gdy zapukałem do otwartych drzwi, Berty,sekretarka, posłała mi szeroki uśmiech.- Witam pana doktora.Pan do Sama?Drobna i niezwykle serdeczna, mieszkała w Manham od urodzenia.Nie wyszła za mąż, mieszkała zbratem i traktowała uczniów jak swoją własną rozległą rodzinę.- Jak się czuje? Zmarszczyła nos.- Jest trochę zdenerwowany.Wysłałam go do gabinetu lekarskiego.Prosto przed siebie.„Gabinet lekarski" to określenie stanowczo zbyt szumne jak na ciasny pokoiczek z umywalką leżanką iapteczką pierwszej pomocy.Sam siedział na leżance ze zwieszoną głową, kiwając nogami.Był markotny imiał w oczach łzy.Obok niego siedziała młoda kobieta.Pokazywała mu jakąś książkę i przemawiała do niego cichym,kojącym głosem.Gdy wszedłem, urwała.Mój widok sprawił jej wyraźną ulgę.- Dzień dobry - rzuciłem.- David Hunter, Jestem lekarzem.- Uśmiechnąłem się do chłopca.- Jak się masz,Sam?- Jest trochę zmęczony - odpowiedziała za niego kobieta.- Miał zły sen.Tak, Sam?Mówiła spokojnie i rzeczowo, jak do dorosłego.Domyśliłem się, że jest nauczycielką, ale nie widziałemjej przedtem; sądząc po miękkim akcencie, na pewno nie pochodziła stąd.Sam jeszcze niżej zwiesił głowę.Przykucnąłem, żeby spojrzeć mu w oczy.- Zły sen? Co ci się śniło? - Widziałem zdjęcia i mogłem się tego domyślić.Chłopiec nie podniósł głowy.Milczał.- Dobrze, Chodź, opukam cię trochę i osłucham.Nie przypuszczałem, żeby doskwierała mu jakaś dolegliwość fizyczna i rzeczywiście nie doskwierała.Miał lekko podwyższoną temperaturę, to wszystko.Potargałem mu włosy i wstałem.- Jesteś silny jak byk.Chciałbym porozmawiać z twoją panią.Posiedzisz tu trochę?- Nie! - wykrzyknął ogarnięty paniką Sam.Uśmiechnąłem się do niego pocieszająco.- Spokojnie, nie zostawimy cię.Będziemy na korytarzu, tuż za drzwiami.A drzwi będą otwarte.I zaraz dociebie wrócę, dobrze?Nauczycielka podała mu książkę.Po chwili wahania wziął ją z nadąsaną miną i wyszliśmy na korytarz.Drzwi zostawiliśmy szeroko otwarte, tak jak obiecałem, ale stanęliśmy na tyle daleko, że nas nie słyszał.- Przepraszam, że pana wezwałam - powiedziała przyciszonym głosem.-Ale nie wiedziałam, co robić.Zaczął histeryzować.To zupełnie do niego niepodobne.Znowu przypomniały mi się zdjęcia.- Na pewno pani słyszała, co się stało.Aż się skrzywiła.- Cała szkoła słyszała.I to jest najgorsze.Musiał opowiadać o tym wszystkim kolegom.No i niewytrzymał.- Zawiadomiła pani jego rodziców?- Próbowałam.Nie mogę ich złapać pod żadnym numerem telefonu, który mamy w sekretariacie.-Przepraszająco wzruszyła ramionami.- Dlatego pomyślałam, że zadzwonię do pana.Bardzo się o niegomartwiłam.Widziałem, że nie udaje.Dawałem jej dwadzieścia osiem, najwyżej trzydzieści parę lat.Miała krótkoobcięte blond włosy - blond chyba naturalny -choć kilka odcieni jaśniejsze od jej ciemnych,zaniepokojonych oczu.Była lekko opalona i słońce wymalowało na jej twarzy dziesiątki delikatnych pie-gów.- Przeżył silny wstrząs.Chwilę potrwa, zanim dojdzie do siebie.- Biedny.I to na samym początku wakacji.- Zerknęła na otwarte drzwi.-Myśli pan, że będzie musiał pójśćdo psychologa?Ja też się nad tym zastanawiałem.I gdyby nie polepszyło mu się za parę dni, na pewno dałbym muskierowanie.Ale przeszedłem przez to sam i wiedziałem, że rozdrapane rany jeszcze bardziej krwawią.Może to pogląd niezbyt współczesny, ale wolałem dać chłopcu szansę, żeby spróbował uporać się z tymsam.- Zobaczymy.Ale do końca tygodnia powinien wydobrzeć.- Oby.- Myślę, że najlepiej by było, gdyby poszedł teraz do domu.Dzwoniliście do szkoły jego brata? Może oniwiedzą jak skontaktować się z rodzicami.- Nie.Nikt o tym nie pomyślał.- Chyba była na siebie zła.- Czy ktoś może tu z nim zaczekać?- Tak, ja.Wezmą za mnie zastępstwo.- Rozszerzyły jej się oczy.- Przepraszam, co za gapa ze mnie.Jestem jego nauczycielką!- Domyśliłem się— odparłem z uśmiechem.- Boże, nawet się nie przedstawiłam.- Zaczerwieniła się i zbrązowiały jej piegi.- Jenny.Jenny Hammond.Zakłopotana wyciągnęła do mnie rękę.Miała ciepłą i suchą dłoń.Słyszałem, że na początku roku przyjętodo szkoły nową nauczycielkę, ale widziałem ją pierwszy raz.Tak mi się przynajmniej wydawało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]