[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W pierwszą niedzielę Curtsinger odciągnął Marty’ego na bok i podjął z nim wyrafinowaną rozmowę z zamiarem uwiedzenia go; zaczął od boksu, by przejść ku męsko-męskim przyjemnościom cielesnym i skończyć na bezpośredniej ofercie pieniężnej.„Tylko pół godziny; nic wyszukanego”.Marty odgadł, co wisi w powietrzu, zanim Curtsinger odsłonił karty, i zdążył przygotować sobie uprzejmą odmowę.Rozstali się we względnej zgodzie.Pomijając tego rodzaju rozrywki, był to raczej czas apatii.Rytm życia w rezydencji został zaburzony, a nie sposób było ustanowić żadnego nowego porządku.Jedynym sposobem Marty’ego na zachowanie zdrowych zmysłów stało się przebywanie na zewnątrz tak często, jak tylko mógł.Bardzo dużo teraz biegał, goniąc wokół posiadłości jak pies za własnym ogonem, aż zmęczenie oczyściło mu umysł i mógł udać się z powrotem do swojego pokoju, mijając po drodze tłum świetnie ubranych manekinów wałęsających się po korytarzach.Na piętrze z radością zamykał za sobą drzwi na klucz (raczej po to, by tamtym uniemożliwić wejście, niż po to, żeby samemu zamknąć się przed światem), brał prysznic i zasypiał na długie godziny głębokim, pozbawionym marzeń snem, jaki lubił najbardziej.Carys nie miała takiej swobody.Od nocy, kiedy psy wytropiły Mamouliana, uczepiła się myśli, by - gdy tylko nadarzy się okazja - zabawić się w szpiega.Dlaczego miałaby to robić, tego nie była pewna.Nigdy nie interesowała się zbytnio tym, co działo się w Sanktuarium.Co więcej, z zapałem unikała kontaktów z Lutherem, Curtsingerem i całą resztą kohorty jej ojca.Teraz jednak poczuła, jak dziwny przymus, bez najmniejszego ostrzeżenia, skłaniają do podejmowania różnych działań: by szła do biblioteki albo do kuchni, albo do ogrodu - i po prostu obserwowała.Nie czerpała z tego żadnej przyjemności.Wiele z rzeczy, które usłyszała, było dla niej niezrozumiałe; wiele było po prostu bezmyślnymi plotkami, powtarzanymi przez przekupki ze świata finansów.Mimo to potrafiła siedzieć wśród nich godzinami, aż zaspokoiła to bliżej nieokreślone pragnienie, a wówczas przenosiła się w inne miejsce, chyba tylko po to, by przysłuchiwać się kolejnej debacie.Niektórzy rozmówcy wiedzieli, kim ona jest; tym, którzy nie wiedzieli, przedstawiała się w najprostszy możliwy sposób.Gdy tylko tożsamość dziewczyny została ustalona, jej obecność przestawała kogokolwiek dziwić.Poszła też odwiedzić Lillian i psy w przygnębiających zabudowaniach na tyłach domu.Nie dlatego, że lubiła te zwierzęta; po prostu czuła, że musi je zobaczyć, dla samego spotkania z nimi, by popatrzeć na zamki, na wybiegi i na szczenięta bawiące się wokół matki.W myślach wyznaczała pozycje psich bud względem ogrodzenia i domu, odliczała kroki, na wypadek gdyby była zmuszona odnaleźć zabudowania w ciemności.Do czego miałaby kiedykolwiek przydać się jej ta wiedza, to akurat Carys umknęło.Podczas tych wypraw dokładała wszelkich starań, by nie zobaczył jej Marty ani Toy, a zwłaszcza ojciec.To była gra, ale dokładny cel rozgrywki pozostawał dla niej tajemnicą.Może tworzyła mapę posiadłości.Czy to dlatego spacerowała z jednego końca domu do drugiego po kilka razy, analizując jego topografię, obliczając długość korytarzy, zapamiętując, jak pokoje są położone względem siebie? Jakikolwiek był powód tego głupiego zajęcia, odpowiadało ono na jakąś niewypowiedzianą potrzebę, tkwiącą głęboko w niej, i kiedy zadanie zostało wykonane, dopiero wtedy czuła, że pragnienie zostało zaspokojone i że da jej na jakiś czas spokój.Do końca tygodnia znała dom jak własną kieszeń; odwiedziła wszystkie pokoje z wyjątkiem tego jednego, należącego do ojca, gdzie zakaz wstępu obowiązywał nawet ją.Sprawdziła wszystkie wejścia i wyjścia, klatki schodowe i korytarze, i zrobiła to ze złodziejską dokładnością.Dziwne dni; dziwne noce.Czy to obłęd? - zaczynała się zastanawiać.W drugą niedzielę - jedenastego dnia kryzysu - Marty został wezwany do biblioteki.Był tam Whitehead.Wyglądał może na nieco zmęczonego, ale zasadniczo nie zdawał się wystraszony olbrzymią presją, pod jaką się znajdował.Ubrany do wyjścia; miał na sobie ten sam płaszcz z futrzanym kołnierzem, który nosił pierwszego dnia, podczas tamtej symbolicznej wizyty w psiarni.- Nie wychodziłem z domu od kilku dni, Marty - oznajmił - i głowa mi zatęchła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]