[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znając charakter Edmunda, możemy przypuszczać, że nie było środka, któregoby się nie chwycił: sumienie dawało mu pozwolenie na najgorsze.— Miał jednak jeszcze czas, ślub miał się odbyć w styczniu następnego roku; ale niemniej potrzeba pieniędzy czuć się dawała, czego najlepszym dowodem obecność Jankiela.Ogłoszenie w gazetach, podziałało na dość wytarte jego czoło; bał się śmiechu opinii, dla tego zafrasował się na prawdę.— Cóż więc robić, Jankiel ? radź przecie, ty byłeś zawsze taki genialny w pomysłach.— Ny, wiem ja co robić? Ja robię swoje.—Edmund znowu otworzył książkę od niechcenia.Nagle trójkątne oczy jego zaświeciły się jakąś wesołą myślą, usta rozciągnęły się do śmiechu; od nosa ku ustom duże zmarszczki wyrzeźbiły się w twarzy.— Czekaj Jankiel, mam myśl jednę, jeżeli mi się uda, to za parę dni dług zapłacę.— No, niech wielmożny pan da tymczasem coś procentu.— Zkądże ci durniu wezmę, kiedym sam goły.— No, choć co z starych rzeczy.— Edmund wyjął dwie sztuki ubrania, które leżały pomięte w szafeczce przy łóżku, i rzucił żydowi, aby go się pozbyć.Po jego odejściu wstał, i niezupełnie ubrany usiadł przy komodzie, otworzył szufladę i przerzucał rupiecie, które ją zapełniały.Były tam rękawiczki, stare krawatki, wstążeczki, różne kosmetyki toaletowe, peruki z maskarady, wąsy, lornetki i różne drobiazgi.Edmund coś szukał między temi drobiazgami, niektóre odkładał na stolik, a inne rzucał napowrót do szuflady.Wśród tej roboty, oczy jego zwężone miały w sobie coś przerażającego i chytrego, coś z wyrazu trucicielów.Tego dnia, wieczorem stary baron stroił się przed zwierciadłem na wieczór do księcia Ireneusza, gdzie go czekało słodkie spojrzenie młodej narzeczonej.Stary lubieżnik uśmiechał się do siebie, obglądał się od stóp do głowy i był zadowolniony.— A co Mateuszu, odmłodniałem, prawda? — Stary, wychudły a długi lokaj, z krótko przyciętemi wąsami, długą szyją, krótko ostrzyżoną głową i odstającemi uszami, stojący za nim — uśmiechnął się na te słowa, jak automat, i rzekł:— Odmłodniał wielmożny pan.—— Przejdź mi po świeże rękawiczki — rzekł baron, dobywając z pugilaresu pieniędzy — tylko się targuj.—Służący wyszedł — baron usiadł przed zwierciadłem.Nie wiedzieć czemu przeląkł się, gdy w zwierciadle, na ciemnem tle pokoju, zobaczył swoją twarz, oświeconą od świec, stojących na stoliku obok lustra.Jakieś przykre, trwożne uczucie go owładnęło, samotność przestraszała go, choć nie wierzył w strachy, w nieśmiertelność, w Boga.— Zimny dreszcz go przeszedł, odwrócił się od zwierciadła, bał się drugi raz zobaczyć twarz swoją; w pokoju wydawało mu się za ciemno, i cienie, jakie meble rzucały na posadzkę, nieprzyjemne mu były.Wstał więc, zapalił jeszcze parę świec, otulił się w płaszcz czarny aksamitny i usiadł w krześle.Uspokoił się nieco, zamyślił się i wśród myśli zdrzemnął się.Nagle obudził go ze snu łoskot otwieranych drzwi; był pewny że Mateusz, wyciągnął więc rękę po rękawiczki i otworzył oczy — spojrzał, wstrząsnął się cały.Przed nim stał jakiś obcy człowiek, ruchy jego niespokojne, wzrok trwożliwy, zdradzały złe zamiary, zielone okulary, czarne brwi i gęsty zarost zasłaniały resztę twarzy i czyniły go strasznym.Baron zerwał się na nogi.— Co to? co to?— List do pana barona od księcia Ireneusza.To barona uspokoiło nieco, wziął list i poszedł ku świecy.Oderwał pieczątkę, na której nie było żadnego znaku, rozwinął kartkę pomiętą i i przeczytał te słowa:„Jestem potrzebujący, rozpacz zrobiła mnie zbrodniarzem — jeżeli nie dostanę natychmiast 5000 reńskich, będę zmuszony cię zabić."Równocześnie, gdy czytał baron tę kartkę, usłyszał zgrzyt klucza w zamku, odwrócił się, zobaczył czarną lufę pistoletu, wymierzoną przeciw sobie.Zbrodniarz stał spokojny, pewny pomyślnego skutku.Tu stała się rzecz niespodziewana; zawiędły i bezsilny starzec, skąpiec, w tej chwili trwogi o swoje pieniądze i o swoje życie zdobył się na szaloną, rozpaczną odwagę i siłę; w jednej chwili skoczył jak pantera na napastnika, chwycił za gardło i wytrącił mu z rąk pistolet.Zbrodniarz nie spodziewał się tego, schwycony tak nagle, stracił równowagę i upadł — starzec trzymał jego gardło w kościstych swych rękach i dusił, napastnik nie krzyczał, tylko wił się, wyprężał ręce i nogi, i usiłował wydostać się na wierzch.Twarz odwracał od światła w ciemną stronę pokoju; stary baron chciał wołać o pomoc, ale głos zasechł mu w gardle, walka więc odbywała się bez hałasu: w pokoju słychać było łoskot ciał szamoczących się po podłodze i ciche, syczące charczenia.Wśród pasowania się, nieznajomemu spadły okulary i przyprawna broda, baron chwycił go za włosy — zbrodniarz przypadkowo, wśród pasowania zwrócił twarz w stronę światła.— Edm.reszty słów już nie mógł dokończyć starzec, krew uderzyła mu na mózg; puścił zbrodniarza i stoczył się z niego sztywny na ziemię.Okropność zbrodni synowskiej go zabiła.Edmund podniósł się z ziemi poszarpany, zakurzony, odrapany — spojrzał na ojca charczącego, wyraz jego twarzy był okropny.Spieszny ratunek mógł jeszcze może ocalić barona; Edmund się nie spieszył, jemu chodziło teraz o to, by zatrzeć ślad swego postępku — poprawił więc na sobie ubranie, schował do kieszeni pistolet, wąsy i perukę i rozglądał się po pokoju, czy nie zostawił jeszcze czego, coby go zdradzić mogło.Nie było już nic, tylko ciało ojca z twarzą podobną do stygnącego żelaza.Edmund poprawił i na nim ubranie, ręce mu dygotały, wargi drżały konwulsyjnie, a twarz miał przerażająco bladą.Na schodach słyszeć się dał stęp.Edmund się zerwał, poskoczył do drzwi, odemknął je cicho i z krzykiem wybiegł do sieni.— Co się stało ? — spytał wracający Mateusz.—Edmund nie miał bezczelności spojrzeć słudze w oczy.— Idź Mateuszu, ratuj, mój ojciec zachorował, spieszę po doktora.—I wybiegł, a raczej uciekł.Mateusz wszedł do pokoju z białemi rękawiczkami, uklęknął i dotknął się ciała, było już zziębłe, popatrzył na twarz trupa i zamyślił się — podejrzenie poczęło mu się jakieś nasuwać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]