[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Postać kobiety omywał mleczny obłok nienaturalnego światła.Kobieta kołysała biodrami w rytm niesłyszalnej muzyki, a jej ramiona wiły się płynnymi, wężowymi ruchami.Czarne włosy omiatały twarz o podkreślonych henną oczach.Rozwiewał je niewyczuwalny przez Kocura i Fafhrda wiatr.Serce Fafhrda przeszył ból.Złapał się za pierś i rzucił ku niej jak zahipnotyzowany.– Vlano! – krzyknął.– Moja prawdziwa miłości! Kocur złapał go za skraj płaszcza i szarpnął.Z gardła Fafhrda dobył się charkot.Olbrzym zadławił się, niespodziewanie szarpnięty.Zatrzymał się i obrócił, jakby się nagle obudził.– Nie patrz na nią! – zawołał Kocur.Złapał Fafhrda za ramiona i potrząsnął nim.– Nie widzisz? Ona ma jedynie opóźnić nasz marsz.– Popatrzył Fafhrdowi w oczy.Nagle otworzył usta, zdając sobie z czegoś sprawę.Cofnął się i uderzył w czoło.– To po to nam się ukazują! – zawołał, ponownie potrząsając Fafhrdem.– Vlana i Ivrian grały na zwłokę i przeszkadzały w szukaniu Malygrisa!Fafhrd zamruczał, zerkając przez ramię na tańczącą Vlanę:– Myślałem, że jest jedną z iluzji Malygrisa – przyznał – ale wcale nie jestem tego pewien! – Podniósł drżący od emocji głos.– Kocurze, pozwoliłem jej umrzeć.Pozwoliłem, by szczury i ogień pożarły jej kremowe ciało, tak jak stało się to z Ivrian!– Ktoś okrutnie wykorzystuje nasze poczucie winy – odpowiedział Kocur zimnym głosem – by odwrócić naszą uwagę od prawdziwego zadania, czyli odnalezienia Malygrisa.– On również wpatrywał się z Fafhrdem w ulicę.Vlana stała teraz nieruchomo.Już nie tańczyła, a na bladej twarzy pojawił się oskarżycielski wyraz.Głos Kocura zmiękł nieco.– Fafhrdzie, ona jest tylko złudzeniem.Biegnij i ścigaj ją w nocy, jeśli musisz.Ale ja nie zboczę z drogi.Barbarzyńca zwiesił głowę i zacisnął mocno oczy, a potem wysunął się przed Kocura.Szurając stopami, poszedł kilka kroków, po czym zaczął już iść z determinacją.Kocur westchnął z ulgą i zrównał się z Fafhrdem.Ruszyli do Dzielnicy Uciech.Kocur nie mógł powstrzymać się przed ostatnim zerknięciem przez ramię.Vlana, czymkolwiek była, znikła.Kilka kwartałów dalej znajdował się skraj Dzielnicy Uciech.Na ulicach powinni wciąż tłoczyć się biesiadnicy, kupcy i artyści, ale, ku ich zdziwieniu, arterie były ciche i niemalże wymarłe.Twarze kilku napotkanych pieszych znaczył znajomy przyjaciołom strach.Sklepy zamknięto, kramy złożono.Karczmy były otwarte, ale najbardziej okupowana z nich gościła jedynie szwadron żołnierzy na przepustce.Nawet płynący z niej hałas zdawał się być stłumiony i nerwowy.Magia, która zeszłej nocy przyniosła ze sobą szaleństwo, teraz sprawiła, że obywatele stali się podejrzliwi i niepewni.Wielu pozostało w domach, a inni opuścili wcześniej miasto, by powrócić do gospodarstw i wsi.Nagle zza beczki na deszczówkę wyskoczył mężczyzna.W szeroko otwartych oczach na wychudzonej twarzy gościło szaleństwo.Jego rozwichrzone włosy sterczały we wszystkie strony, a niegdyś bogate szaty wisiały w strzępach.– Zacni panowie, nie idźcie ani kroku dalej – dobiegło ich syczenie.Mężczyzna przerwał i rzucił wystraszone spojrzenie przez kościste ramiona, a potem obrócił się z powrotem do Fafhrda i Kocura.– W tej dzielnicy panuje zaraza! Zaraza! – Ponownie się zawahał i wyciągnął przed siebie dłoń.Nadal ściszonym głosem dodał: – Ostrzeżenie kosztuje tika.– Wiemy – odpowiedział Fafhrd.Podniósł delikatnie rękę do ust i zakaszlał ostro raz, a potem drugi.Żebrak jeszcze szerzej otworzył oczy.Kolana się pod nim ugięły.Kiedy Fafhrd zakaszlał po raz trzeci, obrócił się i uciekł, znikając za rogiem.– To wcale nie brzmiało jak prawdziwy kaszel – skomentował Kocur.– Nie chciałem się rozstawać z tym tikiem – odparł Fafhrd, mrugając szelmowsko i wzruszając ramionami.Przecięli skraj Ogrodu Mrocznych Uciech i wkroczyli w aleję Oblicza Księżyca.Kocur prowadził Fafhrda po wybrukowanej ścieżce.Mijali wspaniałe rzeźby na trawniku.Wspięli się po marmurowych schodkach.Na brązowych kołkach po obu stronach drzwi wisiały lampki oliwne.Płomienie osłaniały szklane klosze.– Stań tutaj – rzekł Kocur, ustawiając Fafhrda przy ścianie, gdzie miał zniknąć z oczu za otworzonymi drzwiami.– Kiedy ja wyciągnę rybkę, ty ją złapiesz w podbierak.Kocur ujął blaszaną kołatkę i dwakroć uderzył.Odsunął kaptur i uśmiechnął się do potężnie umięśnionego łysego wojownika, który służył w tym domu jako strażnik i odźwierny.– Dobry wieczór, przerośnięta dupo wołowa.Pamiętasz mnie?Odźwierny warknął:– Tak, kurduplu.Wczoraj wywaliłem cię pijanego za drzwi.Wyciągnął ku Kocurowi wielką, rękę.Kiedy Kocur cofnął się o krok, odźwierny wyszedł za nim.Fafhrd klepnął go w ramię, a gdy mężczyzna się obrócił, walnął go wielką pięścią w szczękę.Oczy odźwiernego zaszły mgłą, lecz zdołał się słabo uśmiechnąć.– Dziękuję, panie.Można jeszcze raz? – Niemrawo uniósł pięść, by oddać cios, ale Fafhrd był skuteczniejszy.Kocur opadł na czworaki przed odźwiernym, a olbrzym pchnął mężczyznę.Odźwierny przetoczył się w krzaki za marmurowymi schodami.– Sam nie zadałbym mocniejszego ciosu! – rzekł Kocur i otrzepał ręce.– A teraz do Ivrian po odpowiedzi.Ale zanim zdążyli wejść do domu, usłyszeli zdziwione westchnienie i obrócili się.Przy wejściu na marmurową ścieżkę stała nieruchomo Ivrian, otulona płaszczem.Wpatrywała się w nich, zdumiona, w bezruchu niczym jeleń, po czym pomknęła z powrotem na ulicę.Fafhrd i Szary Kocur skoczyli po schodach, goniąc dziewczynę.Dotarli na ulicę i ujrzeli, jak wpada do Ogrodu Mrocznych Uciech.Pognali za nią.Błysk obcasa zawiódł ich w cienie.Szelest płaszcza wciągnął ich w głąb parku.Nagle Fafhrd złapał za ramię Kocura i zatrzymał go.– Wiesz, że z natury jestem niezbyt ostrożny – szepnął i rozejrzał się wokół – ale ta sytuacja, mówiąc słowami moich kuzynów z północy, śmierdzi.Zza pleców dobiegł ich znajomy głos:– Jedynym źródłem smrodu tutaj jesteście wy! Fafhrd okręcił się, jednym zwinnym ruchem dobywając wielkiego Graywanda z pochwy.Kocur uniósł dłoń.– Kapitanie! – zawołał powitalnie, obracając się.– Właśnie piłem sobie w karczmie – rzekł Nuulpha.Blade światło księżyca odbijało się od hełmu kaprala, kiedy ten odsunął kaptur.– Wydało mi się, że przemykasz obok mnie, więc poszedłem za tobą.– Jak się miewa twoja tłusta, rozrzutna żona? – zapytał Fafhrd, ponownie chowając ostrze.– Nie za dobrze – odpowiedział Nuulpha o ton niższym głosem.– Choć czasem mówię o niej niepochlebnie, to z jej powodu służę Dempthcie Negatarthowi.Mam nadzieję, że znajdzie lekarstwo.Ona też padła ofiarą klątwy Malygrisa.– Wybacz mi – rzekł szybko Fafhrd – nie chciałem być okrutny.Nuulpha wzruszył ramionami.Odpiął pasek pod brodą, zdjął hełm i przebiegł ręką po wilgotnych czarnych włosach.– Nieważne.– zaczął, ale po chwili krzyknął.Na ich oczach hełm zmienił się w prychającego czarnego kota.Zwierzę zatopiło kły w ręku Nuulphy i owinęło się wściekle wokół jego ramienia.Ostre jak brzytwy pazury rwały ciało na czerwone wstążki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl