[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dotarł, co prawda, aż do włazu nieprzyjacielskiej maszyny, ale sam jeden i w chwili, gdy npl zastosował osłonę dymną, znalazł się w jej zasięgu, tracąc łączność z odziałem.Trzecim błędem było użycie przez pułkownika rakietnicy w momencie, gdy otoczył go dym.Dał tym sygnał otwarcia ognia artyleryjskiego na rejon działań bojowych.Ten właśnie ogień spowodował bardzo poważne straty w naszych oddziałach.Maszyny latającej, niestety, nie udało się zniszczyć.Niemniej nieprzyjaciel musiał się wycofać, odlatując w niewiadomym kierunku.Zwłok pułkownika nie znaleziono.Istnieją podejrzenia, iż został on uprowadzony przez npla.Ja, Mat Ryl, nędzny zdrajca, kłamca i prowokator, uświadomiwszy sobie swą nicość, pragnę wyznać publicznie jakże ciężkie me winy, aby zbrodnia była sprawiedliwie i surowo ukarana.Służyłem przez długie lata zajadłym wrogom rybaków Ocardii i ich umiłowanego, najszlachetniejszego Nauczyciela.Za judaszowe srebrniki, zaślepiony nienawiścią do wszystkiego, co dobre, mądre i piękne, prowadziłem krecią robotę, zmierzającą do siania zamętu na naszej wyspie.Z inspiracji też moich ukrytych zleceniodawców wylągł się w moim zatęchłym mózgu jakże niedorzeczny, acz perfidny pomysł spreparowania podłej, pseudonaukowej bajeczki o odwiedzinach z kosmosu, jak gdyby gdzieś mogły istnieć istoty wiedzące więcej o wszechświecie niż my, a zwłaszcza nasz genialny Nauczyciel.Próbowałem też nieudolnie maskować bezsens tego kłamstwa przeinaczonymi świętokradczo okruchami wiedzy, za którą przecież powinienem być wdzięczny tym, których oszukiwałem podstępnie.Chcę tu podkreślić, bynajmniej nie po to, aby się usprawiedliwiać i umniejszać ogrom mojej winy - że działałem od samego początku ręka w rękę z podstępnym szczurem Mod Minhem.Przez długie lata usiłował on wmawiać rzeszom rybackim, że jest najwierniejszym i najbliższym przyjacielem ich wielkiego Nauczyciela, a jednocześnie spiskował z ludźmi takiego pokroju jak Mat Ryl! Nie jest prawdą, jak głosił ten judasz, że prowadząc naszych młodych rybaków do ataku na wytworzone przeze mnie podstępnie, rzekomo dla ochrony przybyszów z kosmosu, pola siłowe (wykorzystałem tu dla złej sprawy młodzieńczy pomysł naszego Nauczyciela) - chodziło mu o to, aby odsłonić pustkę, jaką za tym polem skrywałem przed wnikliwym wzrokiem obywateli naszej wyspy.W rzeczywistości prawdą jest, iż chciał on - wykorzystując zapał i gniew łatwowiernych młodzików - uzasadnić swą obecność w pobliżu pola siłowego, aby w odpowiednim momencie przedostać się do jego wnętrza, gdzie czekał już na niego skradziony grawitolot.Wiedząc bowiem, że jego zdrada została odkryta, postanowił uciec do wrogów Ocardii - co, jak wiadomo, zakończyło się fiaskiem.Podaje się do wiadomości, iż wobec wyczerpania puli spotkań międzycywilizacyjnych na rok 3593, lądowania na Ziemi ekspedycji z planety 13 Beta Draconis nie przewiduje się.Jedynym reprezentantem Układu Słonecznego upoważnionym do udzielania przybyłym niezbędnych informacji jest M-9748321.Jednocześnie zawiadamia się, że za samowolną próbę wysyłania zaproszeń poza planem udziela się R-53721 ostrej nagany z ostrzeżeniem o przewidzianych prawem sankcjach, aż do wymazania pamięci submolekularnej włącznie.WŁÓKNO CLAPERIUSAKonrad Fiałkowski- Czas już na mnie - powiedziała Anna.Siedzieli przy niskim stoliku w pokoju Karola.Był półmrok, bo Karol nie zapalił górnego światła i tylko mała lampka na bibliotece oświetlała książki i stół kreślarski zajmujący róg pokoju.Nie zaciągnął również zasłon i zanim Anna to powiedziała, patrzył na księżyc świecący pełnią poprzez anteny telewizyjne na dachu sąsiedniego domu.- Posiedź jeszcze - powiedział i pomyślał, że jest zbyt wcześnie, by zostać samemu w ten sobotni, majowy wieczór.- Jutro też jest dzień - Anna wstała.- Nawet niedziela.Powiedz lepiej, dokąd jedziemy?- W niedzielę?- W niedzielę.Dlaczego się dziwisz?- Nie, nie dziwię się.Oczywiście, że pojedziemy.Gdzieś nad wodę.Tam gdzie nie ma ludzi - zebrała filiżanki po kawie i zaniosła je do kuchni.- Znasz jeszcze takie miejsce w dzisiejszych czasach, Anno? - Nie narzekaj.To są piękne czasy.Na przykład wasze miasto.Ulice z szerokimi chodnikami, jezdnie pełne samochodów i te tramwaje.Suną tak wolno, jak.jak.- „Wasze miasto” - to coś nowego.Znowu zaczynasz dziwaczyć, Anno.Czasami mówisz takie dziwne rzeczy.- Wydaje ci się.Po prostu taka już jestem.Tramwaje.A konne tramwaje pamiętasz?- Śmieszna jesteś.Skąd mogę pamiętać konne tramwaje.Ty ich przecież też nie pamiętasz.- Karol wstał, włączył górne światło i starannie zasunął zasłony.- Oczywiście, że nie pamiętam, widziałam tylko na rysunkach.Miały takie śmieszne dzwonki ze sznurkiem.- Słyszał, jak myje filiżanki pod kranem.- Nie wiem, jakie dzwonki miały konne tramwaje, i szczerze mówiąc, nie bardzo mnie to obchodzi.- Był zły, bo wiedział, że za chwilę zostanie sam, teraz gdy w kinach kończyły się ostatnie seanse, a przed nadejściem godzin nocnej taryfy taksówkarze zajeżdżali na kawę do kawiarenki naprzeciwko.- Nie gniewaj się, Karolu.Nie będę dziwaczyć.Koniec! Ale iść już muszę.- Anna wyjęła z torebki grzebień i przeczesała włosy.- Znowu zostawiasz mnie samego na cały wieczór? powiedział to zupełnie spokojnie, ale Anna spojrzała na niego uważnie.- Tak czasem bywa - powiedziała.- No, do zobaczenia.Nie odpowiedział.Nie patrzył na nią.Stała chwilę bez ruchu, a potem trzasnęły drzwi.Wyszła! Poderwał się z fotela, chwilę mocował się z zamkiem, który się znowu zaciął, kiedy otworzył drzwi - nie zobaczył już Anny.- Anno - krzyknął - o której cię zobaczę jutro?! Słyszysz?! Nasłuchiwał jeszcze chwilę, a potem pobiegł schodami w dół, przeskakując po dwa stopnie naraz, tak jak kiedyś się tego nauczył, gdy był jeszcze chłopcem.W bramie stał dozorca domu i palił krótką, małą fajeczkę.- Nogi pan kiedyś połamie.- zauważył.- W którą stronę poszła? Słyszy pan?- Kto? - dozorca przyjrzał mu się uważnie.- Kobieta.Wychodziła przed chwilą.- Nikt, panie Topolak, stąd nie wychodził.Stoję w bramie, już będzie dobre pięć minut.- Ależ przed chwilą.Nie widział pan?- Nie to, żebym miał nie widzieć.Tędy nikt nie wychodził.Karol minął go i pobiegł w stronę przystanku tramwajowego.Na ulicy był tłok.Sobotnie pary wolno spacerowały.Karol przepychał się między nimi, tuż koło krawężnika, bo tam było luźniej.Nagle uderzył w kogoś.Usłyszał brzęk rozsypujących się drobiazgów.To była dziewczyna.- Przepraszam bardzo.Zaraz pomogę pani to zebrać.Patrzyła na niego przez chwilę, a potem schyliła się i bez pośpiechu zaczęła wkładać do torebki rozsypane drobiazgi.- Jest mi naprawdę bardzo przykro - pomagał jej i starał się to robić jak najszybciej.Nagle tuż za sobą usłyszał samochód.Odwrócił się.Obok przy krawężniku zatrzymała się niewielka furgonetka.Dziewczyna podeszła do tylnych drzwi samochodu i otworzyła je.Wchodziła już do środka, gdy Karol spostrzegł, że trzyma w ręce jej chusteczkę.- Halo, pani chusteczka! - zawołał i wskoczył za dziewczynz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]