[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mamo?Łagodny i cichy głos sprawił, że niemal podskoczyła.To Caitlin, przyświecając sobie latarką, wolno posuwała się przez ogród.- Tu jestem, skarbie.Córka przyłączyła się do siedzącej w pergoli matki, siadając tuż obok na porozkładanych na drewnianych ławkach cienkich poduszeczkach.Caitlin wyłączyła latarkę, oszczędzając baterie.- Słońce zniknęło, jakby na sygnał - stwierdziła Maureen.- Och, wszystko przebiega zgodnie z zapowiedziami, jak w zegarku.Skądś dobiegły okrzyki wiwatowania połączone z dźwiękiem tłuczonego szkła.- Ktoś nieźle się bawi - zauważyła Maureen.- To w końcu trochę przypomina zaćmienie słońca - powiedziała Caitlin.- Tak jak wtedy w Kornwalii, pamiętasz? Niebo było zachmurzone i nie było widać ani odrobiny słońca.Ale dokładnie w chwili, w której niebo pociemniało, wszyscy bez wyjątku poczuli falę podekscytowania.Moim zdaniem to coś pierwotnego drzemiącego w człowieku.- Chcesz coś do picia? Mam tu termos z herbatą.Obawiam się jednak, że zapasy mleka już mi się wyczerpały.- Dziękuję, nie trzeba.- Wstałam dziś wcześnie i zdążyłam posadzić cebulki.Nie miałam jednak czasu na przycięcie klematisu.Jak mi się zdaje, przygotowałam do zimy niemal wszystko.- Cieszę się.- Wolę posiedzieć tu niż w domu.A ty?- Och, tak.Zdecydowanie.- Przeszło mi przez myśl, by przynieść tu kilka koców.Nie miałam jednak pewności, czy będzie zimno.- Niezbyt.Powietrze zachowa ciepło.Nie za bardzo będzie się miało kiedy wychłodzić.- Chciałam tu zamontować lampki elektryczne.Ale prądu i tak nie ma już od wielu dni.- Jakkolwiek by na to patrzeć, pochodnie są lepsze.Byłabym wcześniej, ale utknęłam w korku pod kościołem.Myślę, że wszystkie kościoły są w tej chwili wypełnione po brzegi.A później, kilka mil stąd, skończyła mi się benzyna.Jakoś w ostatnich tygodniach nigdzie nie można było zatankować samochodu.- Nie ma sprawy.Cieszę się, że w ogóle tu jesteś.Jakoś nie oczekiwałam, że się pojawisz.Zadzwoniłabym, ale.- Od kilku dni nie działały nawet linie telefoniczne, bo ludzie najzwyczajniej w świecie porzucili swe stanowiska i rozeszli się do domów.- Co u Billa i chłopców? - zapytała ostrożnie Maureen.- Zrobiliśmy sobie wczesne święta - odpowiedziała jej Caitlin.- Obaj stracą urodziny, lecz pozbawienie ich świąt uznaliśmy za wyjątkowo nie na miejscu.Tak więc wszystko urządziliśmy sobie dzisiejszego ranka.Choinkę, bombki i lampki, które specjalnie na tę okazję znieśliśmy ze strychu, a pod choinką znaleźli prezenty, no dosłownie wszystko było jak należy.A potem zasiedliśmy do wielkiej uczty.Nie udało mi się kupić indyka, ale specjalnie na tę okazję trzymałam kurczaka.Po posiłku dzieciaki poszły się zdrzemnąć.Bill rozpuścił im tabletki w lemoniadzie.Maureen dobrze wiedziała, jakie tabletki córka ma na myśli.Te małe, niebieskie, rozprowadzane przez Ministerstwo Zdrowia, które mogła otrzymać każda rodzina.- Bill położył się z nimi.Stwierdził, że poczeka, aż będzie miał absolutną pewność, że.no wiesz.Że się nie obudzą i zdenerwowani nie zaczną płakać.Później sam miał wziąć jedną z nich.Maureen chwyciła ją za dłonie.- Nie zostałaś z nimi?- Nie chciałam brać tej tabletki.- Maureen wyczuła gorycz w głosie córki.- Zawsze chciałam zobaczyć wszystko do samego końca.Myślę, że to drzemiący we mnie naukowiec odzywa się w ten sposób.Sprzeczaliśmy się o to.Można wręcz powiedzieć, że walczyliśmy.Wreszcie zdecydowaliśmy, że tak będzie najlepiej.Maureen uważała, że Caitlin nie dopuszcza do siebie w pełni myśli, iż jej dzieci nie żyją, inaczej nie byłaby w stanie tak funkcjonować.- Cóż, cieszę się, że jesteś tu ze mną.Mnie również jakoś nigdy nie przypadł do gustu pomysł łyknięcia tej tabletki.A tak w ogóle.czy to będzie bolało?- Zaledwie przelotnie.Kiedy już rozpadnie się pod nami skorupa ziemska.Będzie to wtedy przypominać siedzenie na szczycie wybuchającego wulkanu.- Miałaś już wcześniejsze święta Bożego Narodzenia, teraz czeka nas jeszcze wspólny Dzień Guya Fawkesa.- Na to wygląda.Zawsze chciałam na własne oczy zobaczyć koniec - powtórzyła Caitlin.- Jakkolwiek by patrzeć, tkwię w tym od samego początku.odkąd zaczęłam swe badania supernowych.- W żaden sposób nie powinnaś obwiniać się za to, co się dzieje.- A jednak trochę tak jest - wyznała Caitlin.- Głupie, no nie?- Lecz zdecydowałaś się mimo wszystko nie zamykać z innymi w tym schronie w Oksfordzie?- Naprawdę wolę być tutaj.Z tobą.Och, ale za to przyniosłam ze sobą coś takiego.- Pogrzebała w kieszeni płaszcza i wyciągnęła stamtąd kulę mniej więcej rozmiarów piłki do tenisa.Maureen wzięła ją do ręki.Kula była ciężka, miała gładką, czarną powierzchnię.- Zrobiono ją z tego samego materiału, z którego wykonuje się płytki osłony termicznej wahadłowców - opowiedziała Caitlin.- Jest w stanie pochłonąć olbrzymie ilości ciepła.- Przetrwa więc rozpad Ziemi?- Stworzono ją właśnie z takim zamysłem.- Ukryto w niej jakieś instrumenty?- Tak.Powinna działać i rejestrować wszystko, co dzieje się wokół, dopóki ekspansja nie ogarnie rzeczy w skali centymetrowej; wtedy to Rozdarcie spowoduje, że pęknie, uwalniając tym samym chmarę jeszcze drobniejszych czujników, które nazwaliśmy pyłkami.To nanotechnologia, mamo, urządzenia wielkości molekuł, które nie przestaną gromadzić danych, dopóki ekspansja nie sięgnie skali molekularnej.- Ile to zajmie od rozpadu kuli?- Och, jakąś mikrosekundę czy coś koło tego.Nie zdołaliśmy wymyślić niczego, co byłoby w stanie zbierać informacje jeszcze później.Maureen zważyła w dłoniach niewielkie urządzenie.- Jaki wspaniały gadżecik.Wielka szkoda, że nikt nie zdoła wykorzystać tych danych.- Cóż, co do tego nie ma żadnej pewności - stwierdziła Caitlin.- Niektórzy kosmolodzy są przekonani, że mamy tu jedynie do czynienia z pewnym przejściem, transformacją, a nie z końcem czegokolwiek.Wszechświat przeszedł już wcześniej przez podobne transformacje, na przykład z ery zdominowanej przez promieniowanie do tej, gdzie to materia grała pierwsze skrzypce - do naszej ery.Być może i w epoce zdominowanej przez ciemną energię pojawi się jakieś życie.- Które w niczym nie będzie nas przypominało.- Obawiam się, że masz rację.Maureen wstała, by położyć kulę na środku trawnika.Porastająca go trawa była lekko wilgotna, pokryta rosą powstałą na skutek oziębienia powietrza.- Tu będzie dobrze? - zapytała.- Tak mi się zdaje.Ziemia zadrżała, po chwili gdzieś głęboko z trzewi planety doszedł do nich dźwięk przypominający odgłos zatrzaskiwanych drzwi.Wszędzie wokół z odległym wyciem uruchomiły się domowe i samochodowe alarmy.Maureen pospiesznie wróciła do pergoli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]