[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzecz w tym, że Miasto oczywiście nie zamykało się w tym kilkukiłometrowym okręgu, jaki zakreśliła między laskiem, ugorem, rzeczką i zarosłymi mleczem łąkami.Bo kiedy się weszło na białe ulice, podążyło alejami tajemnic — kilometr, dwa, dziesięć… Miasto nie miało kresu, mogła tak iść i iść, żadnych oznak końca, żadnych wzgórz spłowiałej zieleni na horyzoncie, to nie był okrąg, to była nieskończoność przyszyta do starego PGR — u trzystusześćdziesięciostopniowym łukiem.Malena podpowiadała topologiczne eksperymenty.Przecinaj Miasto po cięciwie, coraz dłuższej, aż odkryjesz próg załamania przestrzeni.Zapisz z zewnątrz budynki graniczne, by, wszedłszy, pójść ich śladem po wewnętrznym okręgu: Miasto nie będzie miało okazji rozwinąć się w nieskończoność.— Albo tak — ekscytowała się przedurodzona, przeskakując z jednej mechanicznej rzeźby na drugą; szklane potwory zmieniały się za każdym dotknięciem, wielotonowe masy zatrzaskiwały się ze zgrzytem, od którego cierpła skóra, w coraz to nowe formy, tylko że oczywiście dotyku Maleny nie czuły — albo tak: na Ariadnę.Ciągniesz za sobą… — Kamil ma w wozie GPS — ucięła Zuzanna.Kamil miał w wozie GPS, ale, zaklajstrowany ubikiem aa amen, zabrał arafata i pojechał do Krakowa po jakichś znajomych z Sidhe Inc.Dzwonił do Zuzanny co godzinę, dopytując się, czy „fenomen nie minął”, po głosie sądząc, z lekka obrażony, jakby to ona była odpowiedzialna za pojawienie się Miasta.(A nie była?) Zuzanna przyniosła z domu Kamilowego dziadka koce i ułożyła sobie posłanie na sterylnym bruku Miasta, pięć metrów od granicy pachnącej gorącym sianem łąki, pod lewym skrzydłem garbatego wieżowca (ten wieżowiec miał skrzydła w sensie jak najbardziej ornitologicznym, po zmroku zapaliły się krawędzie białych piór, wiatr szumiał w nich i gwizdał).Ula, usiadłszy po turecku na piersi Zuzanny, gryzła końcówkę swojego warkocza.— Nie podoba mi się to wszystko — mamrotała.— Na co właściwie czekasz? Zniknie, musi zniknąć.— Istotnie, trudno było sobie wyobrazić, iż Miasto pozostanie tu na wieki wieków, świat nie akceptuje takich cudów, o Yeti i potworze z Loch Ness słyszy się bez przerwy, istnieją, nie istnieją lub coś pomiędzy, ale przecież nie można po prostu pojechać i zobaczyć ich, dotknąć; Miasto musi zniknąć.Tymczasem spała pod gwiazdami i pod białym skrzydłem, na perłowej alei.Budził ją dzwon i telefony od Światomiła Niewyraźnego.Detektyw pojawiał się i rozpływał w ciepłej ciemności, ledwo rzuciwszy kilka słów.Na przykład: — Zna niektóre miejsca z tych zdjęć, przyznał się sam, trzymam go za jaja, będziemy jutro wieczorem.— Gwiazdy były gwiazdami Ziemi, rozpoznała Wielką Niedźwiedzicę, akurat jedyną konstelację, jaką była w stanie rozpoznać.Ula, wtulona między szyję i obojczyk Zuzanny, szeptała swoje kołysanki, bezsensowne aliteracje.Klajn budziła się i zasypiała.Sen — jawa — sen — jawa zawsze Miasto.Rrrrdummmm, rrrrdummmm, rrrrdummmm! O świcie pojawił się miejscowy ksiądz, nie wchodząc do Miasta, robił jego fotografie i rozmawiał przez starożytny telefon komórkowy.Minęła go, idąc do wioski; wymienili krótkie uprzejmości, z jakiegoś powodu oboje skrępowani.Przebrawszy się w elfi garnitur, wróciła do Miasta — teraz spoglądała na nie już nie jak ofiara monstrualnego cudu, lecz jak zdobywca.Mało brakowało, a uniosłaby ramiona i zakrzyknęła: — Moje! — Zaczynała powoli rozumieć skrupulatna tajemniczość ojca.Każda ulica, każdy budynek Miasta stanowiły sekret oczekujący swego odkrywcy.Wstępując na perłową aleję, poczuła gorączkę kolekcjonera.Każda rzecz posiada tylko jednego odkrywcę, podobnie jak tylko raz traci się dziewictwo; nie można uczynić znanego i pospolitego na powrót tajemniczym.Jest w tej nieodwracalności coś barbarzyńskiego, nieludzka brutalność.Wchodziła do wnętrza opiaszczonych domów/maszyn/rzeźb z szeroko otwartymi oczyma, ostrożnie stawiając stopę za stopą, kręcąc głową na wszystkie strony aż do bólu karku — widok za widokiem zaraz obracane w zwarte binaria i rejestrowane, dzięki libarytowi w jej krwi i mózgu, na chtonicznych serwerach.Nawet Ula i Malena szanowały milczenie Zuzanny.Jeszcze się znudzą, jeszcze będą wchodzić w cień obcych monumentów z żartem na wargach i spojrzeniem nieskupionym, niecierpliwością w ruchach; tymczasem — tymczasem każde wnętrze budynku, do którego Zuzanna odnalazła wejście, obiecywało nowy dreszcz podniecenia i nowe cuda [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl