[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Może chodzi nie o tę osobę?Ale Angela miała jeszcze wiele do powiedzenia.- Mówi, że jej brat nie mógłby nikogo zamordować - przetłumaczył Bepi, kiedy skończyła.- To niemożliwe, bo poszedłby za to do piekła.Powiedziała też, że to jebany święty - to cytat - i.nie znam tego słowa.bije się za nieczyste myśli.- Biczuje się.- Właśnie! Biczuje się nawet za niewielkie grzechy, więc wielki grzech, śmiertelny grzech.to niemożliwe.Nie pozostało nic więcej do powiedzenia.Angela popatrzyła na zegarek i wstała, dając do zrozumienia, że rozmowa skończona.Wymieniono się podziękowaniami - za kwiatek i limonata - po czym Lassiter i Bepi znaleźli się z powrotem na ulicy.- I co o tym sądzisz? - spytał Włoch, kiedy szli do samochodu.Lassiter myślał o przekazie telegraficznym, który wypadł z paszportu Grimaldiego.- Zastanawiałem się, dlaczego ktoś taki jak Grimaldi, ktoś, kto złożył ślub ubóstwa, ma konto w szwajcarskim banku.17Pożegnali się pod „Hasslerem”.Ustalili przedtem, jeszcze w samochodzie, że Bepi - oczywiście w dalszym ciągu discreto - zajmie się wyjaśnieniem kilku niejasnych wątków tej sprawy, zaczynając od zadzwonienia do wymienionych w raporcie z departamentu stanu członków rodziny Grimaldiego, od których ten się „oddalił”.Może odnowili kontakty.Jeśli chodzi o Lassitera, to chciał z samego rana lecieć do Szwajcarii, jeśli udałoby mu się zdobyć miejsce w samolocie.- Ale chyba nie zamierzasz tam lecieć po to, by sprawdzać jego konto bankowe? - zapytał przerażony Bepi.- No wiesz, to jest.- Oczywiście, że nie - odparł Lassiter, choć nie był do końca szczery.- Grimaldi tam też miał dom.- Tak, tak, pamiętam.- mruknął w roztargnieniu Bepi, zagapiony na dziewczynę rozdającą ulotki dotyczące Schodów Hiszpańskich.- Chyba niedaleko Sankt Moritz.I co dalej?Lassiter odparł, że nie wie.Dziewczyna ciągnęła Bepiego za rękaw, namawiała go na coś, flirtowała z nim, i Bepi dał się poprowadzić do młodzieńca z blokiem w ręku.Popatrzył na Lassitera, wzruszył ramionami i uśmiechnął się przepraszająco.Lot do Zurychu trwał tylko godzinę, niemal tyle samo zajęło Lassiterowi znalezienie hotelu.Wszystkie lepsze były pozajmo-wane i w końcu wziął pokój w hotelu „Florida”, przyjemnym, choć nieco zapuszczonym budynku przy Limmat Quai.Kiedyś już tu mieszkał, gdy Lassiter Associates prowadziła sprawę, w której związek zawodowy stalowników spierał się z dyrekcją odlewni aluminium, należącej do żyjącego jak pustelnik szwajcarskiego miliardera.Jego pokój był podobny do tego, który miał wtedy: niespodziewanie duży, z oknem z widokiem na niedalekie Jezioro Zuryskie.Widok mógłby być wspaniały, niestety szyba była zaparowana, a w powietrzu wirował śnieg.Zurych był jednym z ulubionych miast Lassitera, choć nie umiałby powiedzieć dlaczego.Miasto było szare i zbudowane głównie z kamienia, stare i pełne rezerwy.Przykucnęło na skraju ciemnego jeziora, zaopatrywanego w wodę z alpejskich lodowców.Kochano tu kulturę - bardziej niemiecką niż szwajcarską - i cudownie się tu spacerowało.Lassiter rzucił torbę na komodę i wyszedł na długi spacer.Z bezbarwnego nieba sypał drobny śnieg i osiadał mu na ramionach.Joe szedł w kierunku Starego Miasta i patrzył na sunącą po zimnej, czarnej wodzie parę łabędzi.Wkrótce wszedł przez MUnsterbrucke w wąskie, brukowane uliczki Starego Miasta, pełne astronomicznie drogich sklepów.Można było sądzić, że główne zajęcie mieszkańców Zurychu to wytwarzanie litografii, handel książkami i antycznymi instrumentami oraz lekami ziołowymi.Joe miał nadzieję, że spacer poprawi mu nastrój, i tak rzeczywiście się stało - przynajmniej dopóki nie zrobiło mu się zimno.Sklepy były przepiękne, ale niczego nie potrzebował i nie miał nikogo, komu mógłby coś sprezentować.Skręcił w Bahnhofstrasse i przez dłuższy czas szedł wzdłuż bożonarodzeniowo wystrojonych wystaw, aż nagle stwierdził, że stoi przed budynkiem, którego podświadomie szukał: mieściła się w nim filia Credit Suisse, w której cztery miesiące temu Franco Grimaldi dostał pieniężny przekaz telegraficzny.Nie bardzo wiedział, czemu tak bardzo chciał zobaczyć ten budynek - w końcu był to zwykły bank.Ale świadomość, że jest to część świata Grimaldiego, że przechodził przez te właśnie drzwi, dawała jakąś nadzieję na jego odnalezienie.Podobnie jak pusty pokój przy Via Genova, to miejsce było jednym z tych, w których bywał zabójca, i Lassiter czuł się tu bliżej niego.Zjadł skromną kolację w hotelowej restauracji i spytał o drogę do Zuoz.Recepcjonistka uznała jednak, że jazda samochodem to niezbyt dobry pomysł.- Znacznie szybciej dojedzie pan pociągiem, przynajmniej do Chur, tam może pan wziąć samochód - oświadczyła.Obiecała zająć się wynajęciem auta i zapewniła, że znajdzie kogoś, kto wróci nim do Zurychu.Szwajcarzy są znani z dyskrecji, ale recepcjonistka, być może zachęcona szczodrym napiwkiem, zaczęła rozmowę.- Zuoz jest piękne - stwierdziła.- Na narty, tak?- Tak - odparł.Co miał powiedzieć innego?- W tym roku nie ma tam zbyt dużo śniegu, ale w Pontresina jest lodowiec.Porozmawiali kilka minut i Lassiter wrócił do pokoju.Wyjął z lodówki miniaturkę whisky, wlał zawartość buteleczki do szklanki, rozparł się w fotelu i zadzwonił do Maxa Langa.Max był przewodniczącym Międzynarodowego Bractwa Urzędników Bankowych i Pracowników Służb Finansowych.Związek branżowy bractwa z siedzibą w Genewie zrzeszał około 2,3 miliona ludzi z krajów tak odległych jak Norwegia, Indie i USA, co oznaczało, że większość czasu Max spędzał - jak sam mówił - „latając nocami z jednego przemówienia na drugie, z jednego lotniska na następne”.Ale sprawa stalowników była nieco inna.Nie poproszono Maxa o przemówienie, a o zakończenie wojny, w trakcie której straciło pracę tysiąc pięciuset pracowników z Ravenswood w Wirginii Zachodniej.Lassiter Associates została zatrudniona przez związek zawodowy do zdobycia informacji o dyrekcji fabryki.Z Wirginii Zachodniej, gdzie znajdowały się zakłady, ślad prowadził do Szwajcarii.Było to dość zaskakujące, a dalsze śledztwo wykazało, że fabryka należy do szwajcarskiego przemysłowca - prawicowego playboya, który uwielbiał handryczyć się ze związkami.Sekretariat Langa, zajmujący się interesami kasjerów bankowych, urzędników, rachmistrzów i agentów ubezpieczeniowych, nie miał nic wspólnego ze stalownikami, ale z „braterskiej uprzejmości” prezes zgodził się porozmawiać z bankierami właściciela fabryki.Szybko przekonał ich, że zadzieranie ze związkami nie leży w ich interesie.Dogadano się więc, impas został przełamany, robotnicy odzyskali pracę, a Max Lang wyszedł na bohatera.- Cześć, Max - odezwał się Lassiter.- Joe.hej!- Jak leci?- Wspaniale.Masz coś dla nas? Coś w stylu Ravenswood?- Nie.- Szkoda.Nieźle im dosraliśmy, co?- Owszem.- Lepiej: dopierrrdollliliśmy mu.- Masz rację, Max.- Ale zasłużył na to!- Zgadza się.- No właśnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]