[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Czy.– zaczął Kourtikes.Kobieta powstrzymała go energicznym ruchem dłoni.– Dość o tym! – rzuciła ostro.– Naprawdę myślicie, że przyjdą? – zapytał po chwili Gabras.Odstawił na bok kielich z winem i wyciągnął się wygodnie na krześle.– Muszą – mruknął oficer.– Każdy bunt opiera się na jakiejś grupie społecznej.Nieważne, czy to wojskowi, arystokraci czy chłopi.Jeśli poczują się silni, zaatakują.Nie wcześniej.Heraklea to serce buntu.Karząc publicznie prefekta, Zoe wyrwała to serce.Jeśli nie udowodnią, że to chwilowe niepowodzenie, że nadal są w stanie nas pokonać, bunt wygaśnie.Mówiąc to, nerwowo przebierał palcami po rękojeści leżącego na stole miecza.Przez cały czas trzymał go w zasięgu ręki.– Teraz wiemy, dlaczego wszyscy agenci, którzy pojawiali się w tej okolicy ginęli – podjął po chwili.– Praefectus urbi był pierwszą osobą, do której się zwracali po informacje, bo napady na karawany sugerowały, że baza buntowników znajduje się gdzieś w terenie.Tymczasem był to tylko podstęp.Mimo to jednak jest w tej sprawie coś, co mnie zastanawia.Cały czas nie mogę się pozbyć wrażenia, że to nie jest takie proste.– Prefekt to figurant – parsknęła Zoe.– Skorumpowali go bez trudu, ale nie wiedział niczego ważnego.Nie ufali mu.Prawdziwe potwory kryją się w cieniu.Zmusiłam je, aby z niego wyszły.Zacisnęła usta, wpatrując się w wyryty na blacie stołu napis: graviora manent.Gabras zerknął jej przez ramię i westchnął.– „Najgorsze dopiero nadejdzie”.Może to i prawda – powiedział.– Ten, kto szuka potworów, czasem je znajduje.* * *Przyszli tuż po północy.Drzwi do sali audiencyjnej otwarły się z trzaskiem i na posadzkę runęły ciała dwóch legionistów.– To by było na tyle, jeśli chodzi o straże – powiedział wesoło szczupły, wysoki blondyn o kocich ruchach.Strząsnął krew z miecza.W ślad za nim weszło kilku żołnierzy w czarnych pancerzach i krępy mężczyzna w masce na twarzy.Zoe z przerażeniem wpatrywała się w zasłaniającego oblicze i okrytego purpurowym płaszczem przybysza.– Serwiusz Flawiusz! – krzyknęła.– O tak – powiedział mężczyzna, zdejmując maskę.– O tak.Skromny kuzyn jego wysokości.– Buntownik, Beznosy – uzupełniła chłodno, odzyskując równowagę, Zoe.Twarz mężczyzny szpeciła nieforemna czerwona blizna, ślad po odciętym nosie.– Beznosy – przyznał z westchnieniem, uderzając kobietę upierścienioną dłonią.Argyros Kourtikes sięgnął po miecz.Usłyszał szyderczy śmiech i odkrył, że nie może poruszyć ręką.Spojrzał na przybyłych.Rechotał jasnowłosy towarzysz Serwiusza.– Jak się czujesz, człowieczku? – zapytał.– Mógłbym ci pozwolić walczyć, ale byłbyś martwy, zanim zdążyłbyś upaść, a jego wysokość chciałby ci zadać kilka pytań.Zoe splunęła krwią.– Buntownik – poprawiła.– Niech będzie buntownik – uśmiechnął się wyrozumiale Serwiusz.– Kiedy obejmę tron, buntownikiem będzie Teodozjusz.– Nie dożyjesz do rana – wzruszyła ramionami.– Dożyję, dożyję.Bo widzisz, mnie też pomaga pewien agent in rebus.Przedstawiciel potęgi, przy której wszelka ziemska władza jest pyłem.– Jakiś mag albo teurg, który zdradził cesarza – powiedziała niepewnym tonem Zoe.– Magia to sztuczki – wzruszył lekceważąco ramionami Serwiusz.– Prawdziwa potęga kryje się w ciemności.Nikt nie dostrzegł przemiany, ale nagle stanął wśród nich.Zamiast szczupłego blondyna zobaczyli naraz potężnego mężczyznę w pałającej krwawym blaskiem zbroi, z czarnym ostrzem w ręku.– Sługa Ciemności, agent in rebus! – tryumfalnie zakrzyknął przywódca buntowników.– A z ciebie, droga Zoe, zostanie to, co z innych sługusów cesarza, to znaczy bardzo niewiele.Kobieta pochyliła głowę, z jej ust popłynął strumyczek krwi.– Przestań natychmiast! – krzyknął Gabras.Zoe popatrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem.– Ja muszę.Nie mogę ich zawieść.– Nie zawiedziesz ich – odparł urzędnik.– Co ona robi? – zmarszczył brwi beznosy mężczyzna.– Chciała sobie odgryźć język – wyjaśnił Gabras.– Jednak to niepotrzebne – dodał łagodnie.– No.a przynajmniej przedwczesne.Nie jest rzeczą ludzi mierzyć się z Mrokiem.Puste miejsce na Podwójnym Tronie należy do Chrystusa, a On ma swoje miecze.Postąpił krok naprzód i spojrzał w oczy przywódcy buntowników.Serwiusz zamierzył się do ciosu, lecz nagle znieruchomiał z przerażeniem na twarzy.– Z łaski Jezusa Chrystusa.– usłyszał.Zoe czekała, aż Gabras dokończy formułkę i powoła się na cesarza, tak jak winien uczynić agent in rebus.Nie dokończył.Westchnął, a jego prawa dłoń zniknęła, jakby sięgał w jakieś niewidzialne miejsce.W ręku Gabrasa pojawił się długi, lśniący błękitem miecz, a jego tors okrył srebrzysty, poznaczony śladami ciosów pancerz.Przez moment sylwetka mężczyzny rozbłysła jasnym, oślepiająco białym światłem.Tylko przez mgnienie, tak jakby do oczu patrzących dotarło jedynie odbicie prawdziwej chwały stojącej przed nimi istoty.Nikt nie zdążył wychwycić ruchu, kiedy starli się na środku sali.Jaśniejący purpurową łuną blondwłosy wysłannik szatana i anioł o mrocznej, smagłej twarzy.Ostrza zatańczyły, trysnęła krew.Na srebrnym napierśniku przybyła jeszcze jedna, znaczona czerwienią rysa.Nagle walczący odskoczyli od siebie, zastygli w bezruchu.Zdawało się, że ich umysły sondują jakieś nieznane śmiertelnikom głębie.Błysnęła błękitna klinga.Czarna wyszła jej na spotkanie, w półmroku rozsypały się iskry.Miecz kąsał miecz, a uszy obecnych świdrował przenikliwy, metaliczny świergot.Nagle było po wszystkim.Anioł przyklęknął nad powalonym, jego palce dotknęły krwawej zbroi, po twarzy popłynęły łzy.Rozległ się przeraźliwy skowyt, w którym było wieczne cierpienie i wiekuista samotność.Demon zniknął.Do sali wpadli legioniści.– Żegnaj, Zoe – powiedział anioł, dotykając czule jej policzka.– Będę czekał na ciebie w Jeruzalem, mieście bez słońca.– Tam.tam jest ciemno? – wyszeptała z przerażeniem.Przeszył ją straszliwy ból poranionego języka i omal nie upadła.Kourtikes podbiegł i podtrzymał ją pewną ręką.– Gdzie jest Gabras?! – zawołał.Kobieta ze zdumieniem spojrzała na stojącego obok wysłannika Światła.– Ciii.– Mężczyzna w srebrzystym pancerzu położył jej palec na ustach.– Oni mnie nie widzą.– Boję się ciemności – powiedziała płaczliwie Zoe.Radosny śmiech anioła rozgrzał jej serce i usunął wszelki lęk.– W Jeruzalem światłem jest Bóg – powiedział.– Vale.– dodał ciszej.Kobieta poczuła, że jej towarzysz podróży odchodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl