[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.* * *Poranek we wsi.Walące się domy, błoto, tubylcy na schodkach przed sklepikiem sączą pierwszą tego dnia flaszkę najtańszego wina.W powietrzu wisi mgła.Wszystko wokoło jest szare, ponure i beznadziejne.Jedynym akcentem kolorystycznym, nie pasującym do otoczenia, jest czerwona półciężarówka instytutu.Rawicz wszedł do sklepu.–Gdzie mieszka nauczyciel? – zapytał sprzedawczynię.Spojrzała niego spode łba.–A w szkole go znajdziecie – powiedziała.– Lekcje teraz ma…Podjechali pod barak ozdobiony czerwoną tabliczką.–Jedź już na miejsce – zwrócił się do Olszakowskiego.–My dołączymy później, sprawdź tylko tę łączkę, co jest pod spodem…–Wiem – doktor uśmiechnął się lekko.Magister przypomniał sobie, kto jest kierownikiem ekspedycji, i zaczerwienił się.Aby ukryć zmieszanie, ruszył po schodkach do szkoły.Pchnął drzwi z dykty.Były lepkie od brudu.Cuchnący moczem i stęchlizną ciemny korytarz.Ze środka dobiegał monotonny, usypiający głos nauczyciela.Zapukał do drzwi opatrzonych tabliczką z napisem klasa I-IV.–Wejść – rozległo się warknięcie.Otworzył drzwi i wszedł do sali.W ławkach siedziało dziesięcioro dzieci w różnym wieku.Spojrzały na niego bezmyślnie.W powietrzu unosił się smród niemytych ciał, niepranych skarpetek i upiornej stęchlizny.Aż mu się zakręciło w głowie.Nauczyciel spojrzał na wchodzącego.–Ach, to pan.– Uśmiechnął się do archeologa.– To jak, będzie ekspedycja?–Właśnie przywieźliśmy sprzęt.Do kogo należy to pole za rowem?–A, pegeerowskie, możecie sobie kopać do woli.Syndyk sprzedał, co się dało, i już z pięć lat się nie pokazuje.A sołtysem wsi jestem ja i macie ode mnie pozwolenie.–Uśmiechnął się ponownie.– Będziecie potrzebowali ludzi do roboty?–Tak, ludzi z łopatami i z pięć par taczek.–Da się załatwić.Koniec lekcji – huknął na dzieciaki.– Zmiatajcie do domów i powiedzcie starym, że za godzinę przed biurem będzie zebranie w sprawie pracy.Dzieciarnia pozbierała zeszyty i nieliczne wystrzępione podręczniki i tłumnie rzuciła się do drzwi.–Coś te dzieciaki mizerne – zauważył Rawicz, gdy Minc zamykał drzwi klasy.–Bo to po pijanemu poczęte… Zwrócił pan uwagę na tę trójkę skośnookich?–Tak… Zespół Downa?–Gdzie tam, poligon radziecki.Baby ze wsi dupami na kiecki zarabiały.No i została pamiątka.Przeszli przez wieś.Za barakami wznosił się budynek, w czasach świetności osady mieszczący zapewne biuro pegeeru.Obecnie konstrukcja przechyliła się na jedną stronę a okna zarosły pajęczynami.Nauczyciel wyłowił z kieszeni klucz i, pokonując zardzewiały zamek, puścił magistra do środka.Powietrze stało od wielu miesięcy.Było duszno i cuchnęło myszami.–Są i narzędzia – mruknął Minc, otwierając kopniakiem drzwi.Faktycznie, na podłodze poniewierały się łopaty i szpadle.Rzucono je byle jak, na stos.Stalowe elementy pokryła delikatna kaszka rdzy.–Taczki też są.Na końcu korytarza pod ścianą stało kilka zardzewiałych egzemplarzy.–Ludziska zaraz będą.Wyszli przed barak.Stało tu już ze dwudziestu chłopa.Gapili się bezmyślnie na archeologa i sołtysa.Niektórzy drapali się po zmierzwionych kudłach lub nieogolonych mordach.–Ilu potrzeba? – zapytał rzeczowo Minc.–Nie więcej niż dziesięciu–W szeregu zbiórka – huknął.Ustawili się niechętnie.Minc wyjął z kieszeni elektroniczny alkomat.–Pijani dwa kroki w tył – polecił.– Wstawieni też.Szereg cofnął się posłusznie o dwa kroki.–Trzeba było przyjechać przed otwarciem sklepu – wyjaśnił nauczyciel magistrowi.– O tej porze już późno… Trudno, bierzemy co jest.Dziesięciu do roboty przy łopatach wystąp – polecił.– Cztery złote za godzinę, dwanaście godzin dziennie, bez opierdalania się.Prawie połowa odwróciła się na pięcie i odeszła.Zostało jedenastu.–I żadnego chlania w miejscu pracy – uściślił nauczyciel.Trzej kolejni zrezygnowali.Zostało ośmiu.–Oto pańska ekipa – nauczyciel skinął głową Rawiczowi.– Taczki w dłoń, łopaty na taczki i na Trupią Górę–Huknął.–Eee, na Trupią Górę? – mruknął któryś.–Coś ci się, Malinowski, nie podoba?–No, to jakby powiedzieć, złe miejsce.Zresztą sam wiesz…–Złe, nie złe, robota jest do wykonania.A jak który nie ma ochoty machać łopatą, to niech spierdala w podskokach.Wszyscy widać chcieli zarobić, bo nikt się nie ruszył.* * *Zazwyczaj laikom wydaje się, że praca archeologa jest łatwa i przyjemna.Siedzi się z pędzelkiem i odkurza tkwiące w ziemi skorupki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]