[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Co za banda! – Major aż się zasapał, zaczerpnął tchu i chusteczką otarł pot z czoła.Dotarliśmy do bramy.Major niby przypadkowo odwrócił się i zerknął za siebie.–Niech pan spojrzy, cóż to za osobliwa postać stoi przy grobie szambelana.Skierowałem wzrok w tamtą stronę.Oparty o urnę, stał człowiek zwrócony do nas tyłem, w długim płaszczu, jaki nosi się do jazdy na welocypedzie, i stosownym kapeluszu na głowie.Nic więcej nie dało się rozpoznać, odległość była za duża.Podczas gdyśmy się mu przyglądali, odszedł powoli i znikł za dużą tują.Major pokręcił głową–Któż to może być?Odczekaliśmy chwilę, ale ponieważ nic więcej nie dostrzegliśmy, ruszyliśmy dalej.Odprowadziłem majora na dworzec; ze względów służbowych nie mógł dłużej zostać i prosił mnie o załatwienie spraw, które w takim wypadku załatwić należy.–Niech pan pocieszy tę biedną dziewczynę, Charlottę Baisc, niech się pan nią zaopiekuje, o ile to jest możliwe – rzekł na pożegnanie.Przyrzekłem mu to.Nazajutrz o dziesiątej rano udałem się do niej.Przyjęła mnie w skromnej czarnej sukni i była bardziej opanowana, niż przypuszczałem.Jeszcze raz złożyłem jej kondolencje i starałem się ją pocieszyć.–Nie mam szczęścia – rzekła znużonym głosem – byłoby lepiej? gdybym wtedy zmilczała.– Wzruszyła ramionami i przesunęła dłonią po oczach.– Nie wiem, co teraz ze mną będzie, może… – urwała.Starałem się dodać jej otuchy i skierowałem rozmowę na majora.–Ten pan był u mnie wczoraj o siódmej – przerwała mi.Spojrzałem na nią zdumiony.–To niemożliwe, przecież odjechał o szóstej, ja sam odprowadziłem go do pociągu.Ona jednak ciągnęła dalej niewzruszona: – O siódmej rozległ się dzwonek, byłam sama w domu, więc otworzyłam drzwi.Jakiś pan stał przede mną, przedstawił mi się jako rotmistrz von Salow…–Major!–Nie, wiem na pewno, rotmistrz von Salow.–To niemożliwe – zawołałem – przecież sam odprowadziłem go na dworzec! To wykluczone.I co ten pan powiedział?–Niewiele.Zapytał, czy jestem Charlottą Baise, a kiedy potwierdziłam, rzekł: „Nie będzie pani cierpiała nadaremnie, demoiselle, narzeczony jej zostanie pomszczony”.Po czym odszedł.–Ale to nie mógł być major: ze względów służbowych bowiem musiał natychmiast wracać.Gdyby nie to, że ja sam… Jak on wyglądał?Zastanowiła się chwilę.–O ile zdołałam dojrzeć w półmroku, miał na sobie długi płaszcz.–Major w ogóle nie miał płaszcza.A poza tym?–Zdaje się, że trzymał w ręku kapelusz.–Major miał hełm.Czy spostrzegła pani coś jeszcze?–Tyle tylko, że był wysoki i szczupły.–Major jest tęgi i przysadzisty.Bóg wie, kto u pani był.Pani się zapewne pomyliła.– Uważałem za wskazane przerwać rozmowę, ponieważ czułem, że Charlottą jest już u kresu sił.Straciła panowanie nad sobą, wybuchnęła niepohamowanym płaczem.–Dlaczego? Dlaczego tak okrutnie nas rozłączono?Wstrząśnięty, starałem się pocieszyć ją jakąś pobożną sentencją o spotkaniu w zaświatach.Na nic się to nie zdało.Kiedy się trochę uspokoiła, uścisnęła mi rękę, mówiąc: – Proszę, niech pan pozostawi mnie samą.W takich chwilach człowiek powinien opanować się i liczyć tylko na własne siły.Odszedłem.Bez celu błąkałem się ulicami miasta.Na moście nad Elsterą spotkałem Zieglera, szedł mi naprzeciw z uśmiechem tryumfu na zużytej bezczelnej twarzy.Minąłem go odwracając głowę i zaciskając pieści, by nie wybuchnąć.Za Zieglerem wlókł się pies, a jakieś dwadzieścia kroków dalej szła brzemienna kobieta o twarzy pięknej, lecz pełnej rozpaczy.Przed kuźnią za mostem zatrzymał się wieśniak z okulała szkapą.Czeladnik, zajęty przybijaniem podkowy do kopyta, spojrzał w ślad za tamtą trójką i zawołał z wściekłością: – O, tam idzie ten łotr, a za nim pies i dziwka.Hannie, córce szewca, też się dobrze przysłużył.Temu łajdakowi żadna się nie oprze.Do diaska, gdybym to mógł…I z przekleństwem cisnął żelazo na ziemię, aż potoczyło się niemal do moich nóg.–Tak, tak – potwierdziłem z głębi serca.Krew gorącą falą uderzyła mi do głowy.Oczy napawały się żarem kuźni, nienawiść gwałtownie kołatała do piersi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]