[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak, tak,Yennefer, poczucie winy! Aktywnie wszak uczestniczy³aœ w krzy¿owaniu parek, whodowli, dziêki której ma³a Ciri przysz³a na œwiat.I przela³aœ uczucia na owoceksperymentu genetycznego, nieudanego zreszt¹.Eksperymentatorom zabrak³obowiem wiedzy. Yennefer w milczeniu zasalutowa³a mu pucharkiem, modl¹c siê w duchu, bynie wypad³ z palców.Poma³u dochodz¹ do wniosku, ¿e przynajmniej dwa z nichbêdzie mia³a sztywne bardzo d³ugo.Mo¿e permanentnie. Vilgefortz ¿achn¹³ siê na jej gest. - Teraz ju¿ za póŸno, sta³o siê - powiedzia³ przez zaciœniête zêby.-Wiedz jednak Yennefer, ¿e ja wiedzê mia³em.Gdybym mia³ i dziewczynê, zrobi³bymz tej wiedzy u¿ytek.Zaiste, ¿a³uj, podbudowa³bym twoj¹ okaleczon¹ namiastkêinstynktu macierzyñskiego.Choæ sucha przecie¿ i sterylna jak kamieñ, mia³a byæza moj¹ spraw¹ nie tylko córkê, ale i wnuczkê.Albo chocia¿ namiastkê wnuczki. Yennefer parsknê³a lekcewa¿¹co, choæ w œrodku a¿ gotowa³a siê zwœciek³oœci. - Z najwy¿sz¹ przykroœci¹ przyjdzie mi zepsuæ twój œwietny humor, mojadroga - powiedzia³ zimno czarodziej.- Bo chyba zasmuci³a ciê wiadomoœæ, ¿ewiedŸmin Geralt z Rivii nie ¿yje równie¿.Tak, tak, ten sam wiedŸmin Geralt, zktórym, podobnie jak z Ciri, wi¹za³ ciê surogat uczucia, sentyment œmieszny,niem¹dry i przes³odzony a¿ do md³oœci.Wiedz, Yennefer, ¿e nasz drogi wiedŸminpo¿egna³ siê z tym œwiatem prawdziwie ogniœcie i spektakularnie.Z tej okazjinie musisz czyniæ sobie ¿adnych wyrzutów.Œmierci wiedŸmina nie jesteœ winna wstopniu nawet najmniejszym.Ca³y zamêt nale¿y siê mnie.Skosztuj marynowanychgruszek, s¹ naprawdê wyborne. We fio³kowych oczach Yennefer zapali³a siê zimna nienawiœæ.Vilgefortzrozeœmia³ siê. - Tak¹ ciê wolê - powiedzia³.- Zaiste, gdyby nie bransoletki zdwimerytu, spali³abyœ mnie na popió³.Ale dwimeryt dzia³a, wiêc mo¿esz paliæmnie wy³¹cznie spojrzeniem. Ten zakatarzony kichn¹³, wysmarka³ siê i rozkaszla³, a¿ ³zy pociek³y muz oczu.Ten wysoki przypatrywa³ siê czarodziejce swym nieprzyjemnym rybimwzrokiem. - A gdzie¿ to jest pan Rience? - spyta³a Yennefer, przeci¹gaj¹c s³owa.-Pan Rience, który tyle mi naobiecywa³, naopowiada³, có¿ to on ze mn¹ zrobi.Gdzie¿ to jest pan Shirrú, który nigdy nie przepuœci³ okazji, by mnie popchn¹æi kopn¹æ? Dlaczego stra¿nicy, jeszcze niedawno chamscy i brutalni, zaczêlizachowywaæ siê ze strachliwym szacunkiem? Nie, Vilgefortz, nie musiszodpowiadaæ.Ja wiem.To, o czym mówi³eœ, to jedna wielka lipa.Ciri ci siêwymknê³a i Geralt ci siê wymkn¹³, przy okazji niejako sprawiaj¹c twoim zbiromkrwaw¹ ³aŸniê.I co teraz? Plany runê³y, zamieni³y siê w py³, sam toprzyzna³eœ, sny o potêdze rozwia³y siê jak dym.A czarodzieje i Dijkstranamierzaj¹ ju¿, namierzaj¹.Nie bez kozery i nie z litoœci, przesta³eœ mnietorturowaæ i zmuszaæ do skanowania.A cesarz Emhyr zaciska sieæ, a jestzapewnie bardzo, bardzo z³y.Ess a tearth, me tiarn? A'pleine a cales, ellea? - Mówiê wspólnym - powiedzia³ zakatarzony, wytrzymuj¹c jej spojrzenie.-A nazywam siê Stefan Skellen.I bynajmniej, bynajmniej nie mam pe³nych gaci.Ba, wci¹¿ mi siê wydaje, ¿e jestem w du¿o lepszej sytuacji ni¿ pani, Yennefer. Przemowa zmêczy³a go, rozkaszla³ siê znowu i wysmarka³ w przemoczony ju¿batyst.Vilgefortz uderzy³ d³oni¹ o stó³. - Doœæ tej zabawy - rzek³ makabrycznie przewracaj¹c swym miniaturowymokiem.- Wiedz, Yennefer, ¿e nie jesteœ mi ju¿ potrzebna.W zasadzie powinienemkazaæ wsadziæ ciê do worka i utopiæ w jeziorze, ale ja z najwy¿sz¹ niechêci¹siêgam po tego rodzaju œrodki.Do czasu, gdy okolicznoœci pozwol¹ lub ka¿¹podj¹æ inna decyzjê, bêdziesz przebywa³a w odosobnieniu.Uprzedzam jednak, ¿enie pozwolê, byœ sprawia³a mi k³opoty.Jeœli znowu zdecydujesz siê na g³odówkê,wiedz, ¿e nie bêdê, jak w paŸdzierniku, traci³ czasu na karmienie ciê przezrurê.Zwyczajnie pozwolê ci siê zag³odziæ.A w przypadku prób ucieczki rozkazystra¿ników s¹ jednoznaczne.A teraz ¿egnam.Jeœli, naturalnie, zaspokoi³aœju¿. - Nie - Yennefer wsta³a, z rozmachem cisnê³a serwetkê na stó³.- Mo¿e ijeszcze bym coœ zjad³a, ale towarzystwo odbiera mi apetyt.¯egnam panów. Stefan Skellen kichn¹³ i rozkaszla³ siê.Bladooki mierzy³ j¹ z³ymspojrzeniem i uœmiecha³ siê paskudnie.Vilgefortz patrzy³ w bok. Jak zwykle, prowadzona z wiêzienia lub do wiêzienia, Yennefer próbowa³azorientowaæ siê, gdzie jest, zdobyæ choæby strzêpek informacji, mog¹cy jejpomóc w planowanej ucieczce.I za ka¿dym razem spotyka³ j¹ zawód.Zamczysko niemia³o ¿adnych okien, przez które mog³aby zobaczyæ otaczaj¹cy je teren lubchoæby s³oñce i spróbowaæ okreœliæ strony œwiata.Telepatia by³a niemo¿liwa,dwie ciê¿kie bransolety i obro¿a z dwimerytu skutecznie niwelowa³y wszelkiepróby u¿ycia magii. Komnata, w której j¹ uwiêziono, by³a zimna i surowa jak pustelniczacela.Yennefer przypomina³a sobie jednak radosny dzieñ, kiedy przeniesiono j¹tu z lochu.Z piwnicy, na dnie której wiecznie sta³a ka³u¿a œmierdz¹cej wody, ana œcianach wykwita³y saletra i sól.Z piwnicy, gdzie karmiono j¹ och³apami,które szczury bez wysi³ku wyrywa³y jej z okaleczonych palców.Gdy po jakichœdwóch miesi¹cach rozkuto j¹ i wyci¹gniêto stamt¹d, pozwolono przebraæ siê iwyk¹paæ, Yennefer nie posiada³a siê ze szczêœcia.Komnatka, do której j¹przeniesiono, wydawa³a siê jej królewsk¹ sypialni¹, a cienka polewka, jak¹ jejprzynoszono, zup¹ z jaskó³czych gniazd, godn¹ cesarskiego sto³u.Jasna rzecz,po jakimœ czasie polewka okaza³a siê jednak pomyjowat¹ lur¹, twarde wyrkotwardym wyrkiem, a wiêzienie wiêzieniem.Zimnym, ciasnym wiêzieniem, w którympo czterech krokach trafia³o siê na œcianê. Yennefer zaklê³a, westchnê³a, usiad³a w karle, bêd¹cym oprócz wyrkajedynym meblem, jakim dysponowa³a. Wszed³ tak cicho, ¿e niemal go nie us³ysza³a. - Nazywam siê Bonhart - powiedzia³.- Dobrze, ¿ebyœ zapamiêta³a tonazwisko, wiedŸmo.¯ebyœ dobrze wry³a je sobie w pamiêæ. - Chêdo¿ siê, bucu. - Jestem - zazgrzyta³ - ³owc¹ ludzi.Tak, tak, nadstaw uszu, czarownico.We wrzeœniu, trzy miesi¹ce temu w Ebbing z³owi³em twojego bêkarta.Tê ca³¹Ciri, o której tyle siê tu gada. Yennefer nadstawi³a uszu.Wrzesieñ.Ebbing.Z³owi³.Ale jej nie ma.Mo¿e³¿e? - Szarow³osa wiedŸminka szkolona w Kaer Morhen.Kaza³em jej walczyæ naarenie, zabijaæ ludzi pod wrzask publiki.Powoli, powoli zamienia³em j¹ wbestiê.Uczy³em j¹ do tej roli harpem, piêœci¹ i obcasem.D³ugo j¹ uczy³em.Aleuciek³a mi, zielonooka ¿mija. Yennefer odetchnê³a niezauwa¿alnie. - Uciek³a mi w zaœwiaty.Ale jeszcze kiedyœ siê spotkamy.Pewien jestem,¿e kiedyœ siê spotkamy.Tak, czarownico.A jeœli czegoœ ¿a³ujê, to tylko tego,¿e twojego wiedŸmiñskiego mi³oœnika, owego Geralta, upiekli w ogniu.Chêtnieda³bym mu posmakowaæ mojej klingi, przeklêtemu odmieñcowi. Yennefer parsknê³a. - Pos³uchaj no, Bonhart, czy jak ci tam.Nie rozœmieszaj mnie.WiedŸminowi to ty do piêt nie dorastasz.Równaæ siê z nim nie mo¿esz.W ¿adnejkonkurencji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]