[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bezprzerostu wyobraŸni.Tak w³aœnie myœla³.Zda³em sobie sprawê, ¿e ona mówi domnie spokojnym g³osem:- Zrobiê to, przyrzekam.Nie wiem, na jakim pan jest tropie, ale to dobry trop.- Co ma pani na myœli? - spyta³em powoli.- Ta pielêgniarka pana Cerdana.Ta wysoka, co robi na drutach.Ona potrafirównie dobrze robiæ na drutach, co lataæ na ksiê¿yc.Siedzi tylko, stukadrutami, partaczy ka¿dy œcieg i wcale siê nie posuwa do przodu.Wiem o tym.To,¿e jest siê córk¹ milionera, wcale nie znaczy, ¿e nie mo¿na sobie radziæ zdrutami równie dobrze, jak ka¿da inna dziewczyna.- Co! - Chwyci³em j¹ za ramiona i gapi³em siê na ni¹.- Widzia³aœ to? Jesteœtego pewna?- Pewnie, ¿e jestem pewna.- No, no.- Wci¹¿ siê w ni¹ wpatrywa³em, ale tym razem nie widzia³em oczu,widzia³em wiele innych rzeczy, które mocno mi siê nie podoba³y.- To bardzointeresuj¹ce - rzek³em.-Zobaczymy siê póŸniej.A teraz b¹dŸ dobr¹ dziewczynk¹i za³atw tê sprawê z ojcem, dobrze? - Z roztargnieniem klepn¹³em j¹ w ramiê,odwróci³em siê i wyjrza³em przez okno.Po kilku sekundach uœwiadomi³em sobie, ¿e jeszcze nie odesz³a.Otworzy³a drzwii z rêk¹ na klamce przypatrywa³a mi siê z dziwnym wyrazem twarzy.- Nie chcia³by pan mo¿e daæ mi lizaka? - Je¿eli mo¿ecie sobie wyobraziæ g³oss³odki i gorzki zarazem, to taki w³aœnie by³ jej g³os.- Albo wst¹¿kê dowarkoczyków? - Po czym trzasnê³a drzwiami i ju¿ jej nie by³o.Drzwi siê nierozlecia³y, ale to tylko dlatego, ¿e by³y wykonane ze stali.Przez chwilê gapi³em siê na nie, lecz tylko przez chwilê.W innym momencie byæmo¿e poœwiêci³bym kilka minut na rozmyœlanie o tajemniczych, cudownychw³aœciwoœciach duszy kobiecej.Ale to nie by³ inny moment.To by³ zupe³nie nieten moment.W³o¿y³em buty, koszulê i kurtkê, wyci¹gn¹³em colta spod materaca,wsadzi³em go sobie za pasek i uda³em siê na poszukiwanie kapitana.VI.Œroda, miêdzy dziewiêtnast¹ czterdzieœci piêæ a dwudziest¹ piêtnaœcieWieczorem, w miarê nap³ywu goœci, pan Julius Beresford nie mia³ powodu donarzekania - wszyscy pasa¿erowie przybyli na przyjêcie urodzinowe jego ¿ony i -o ile mog³em dojrzeæ - byli tam tak¿e wszyscy wolni od s³u¿by oficerowie.Aprzyjêcie niew¹tpliwie przebiega³o wspaniale: o siódmej czterdzieœci piêæpraktycznie ka¿dy by³ ju¿ przy drugim koktajlu, a koktajle serwowane na„Campari” nie nale¿a³y do najmniejszych.Beresford kr¹¿y³ wraz z ¿on¹ po sali, rozmawiaj¹c po kolei ze wszystkimigoœæmi.W³aœnie przysz³a kolej na mnie.Zobaczy³em, jak siê zbli¿aj¹, unios³emszklankê i powiedzia³em:- Sto lat, pani Beresford.- Dziêkujê, m³ody cz³owieku.Dobrze siê pan bawi?- Oczywiœcie.Zreszt¹ jak ka¿dy.A najlepiej powinna siê bawiæ pani.- Tak.- Zabrzmia³o to niezbyt przekonuj¹co.- Nie wiem, czy Julius dobrzezrobi³.nie minê³y jeszcze dwadzieœcia cztery godziny.- Je¿eli myœli pani o Brownellu i Bensonie, to martwi siê pani niepotrzebnie.Nie mo¿na by³o zrobiæ nic lepszego od tego przyjêcia.Jestem pewny, ¿e wszyscynasi pasa¿erowie s¹ wdziêczni za pomoc w szybkim przywróceniu normalnego ¿ycia.W ka¿dym razie wiem, ¿e wszyscy oficerowie s¹ wdziêczni.- To samo ci mówi³em, moja droga.- Beresford poklepa³ ¿onê po d³oni i spojrza³na mnie z weso³ym b³yskiem w oczach.- Wydaje mi siê, ¿e moja ¿ona, podobniejak moja córka, ma ogromne zaufanie do pañskich opinii, panie Carter.- Tak.Zastanawiam siê, czy móg³by pan wyperswadowaæ swojej córce, ¿eby nieodwiedza³a kajut oficerskich?- Nie - odpar³ z ¿alem Beresford.- To niemo¿liwe.To bardzo samowolna pannica.- Wyszczerzy³ zêby.- Za³o¿ê siê, ¿e nawet nie zapuka³a.- Nie.- Spojrza³em na drug¹ stronê sali, gdzie panna Beresford w ca³ej krasieobdarza³a Tony’ego Carrerasa widokiem swych oczu ponad kieliszkiem martini.Niew¹tpliwie tworzyli uderzaj¹c¹ parê.- Ona, za przeproszeniem, ma bzika napunkcie tego, ¿e na „Campari” dzieje siê coœ z³ego.Myœlê, ¿e musia³y j¹przygnêbiæ nieszczêsne wypadki z zesz³ej nocy.- Naturalnie.A pan jej pomóg³, hm.pozbyæ siê tego bzika?- Myœlê, ¿e tak.Nast¹pi³a chwila ciszy, po czym pani Beresford powiedzia³a zezniecierpliwieniem:- Julius, wydaje mi siê, ¿e owijamy sprawê w bawe³nê.- Och, Mary, nie s¹dzê, ¿eby.- Bzdury - przerwa³a szybko.- M³ody cz³owieku, czy zna pan jeden z g³Ã³wnychpowodów, dla których wybra³am siê na ten rejs? Oczywiœcie - rozeœmia³a siê -pomijaj¹c jedzenie.Dlatego, ¿e prosi³ mnie o to m¹¿, bo chcia³ us³yszeæ moj¹opiniê.na pañski temat.Julius, jak panu wiadomo, ju¿ kilka razy p³ywa³ napañskim statku.On, jak to siê mówi, mia³ pana na oku jako kandydata nastanowisko w swojej organizacji.Powiem panu, ¿e mój m¹¿ zbi³ maj¹tek nie tylepracuj¹c sam, co dobieraj¹c sobie odpowiednich ludzi, którzy pracowali dlaniego.Nigdy jeszcze nie pope³ni³ omy³ki.Teraz te¿ nie wydaje mi siê, ¿eby siêmyli³.A pan ma jeszcze jedn¹ bardzo wa¿n¹ cechê.- S³ucham, proszê pani - odpar³em uprzejmie.- Wœród naszych znajomych jest pan jedynym m³odym mê¿czyzn¹, który nie pada nadywan, by daæ siê podeptaæ, gdy tylko nasza córka pojawia siê na widoku.Niechmi pan wierzy, to jest bardzo wa¿na cecha.- Chcia³by pan dla mnie pracowaæ, panie Carter? - zapyta³ bez ogródekBeresford.- Myœlê, ¿e tak.- No? - Pani Beresford spojrza³a na mê¿a.- To za³atwione.- Czy zgadza siê pan? - przerwa³ Julius Beresford.- Nie.- Dlaczego?- Poniewa¿ pañskie interesy dotycz¹ stali i ropy naftowej.Ja znam siê tylko namorzu i statkach.To nie idzie w parze.Nie mam kwalifikacji, ¿eby dla panapracowaæ, a w moim wieku nauka trwa³aby zbyt d³ugo.Nie móg³bym przyj¹æ pracy,do której nie mam kwalifikacji.- Nawet za podwójn¹ pensjê? Czy potrójn¹?- Niech mi pan wierzy, jestem wdziêczny za propozycjê.W pe³ni j¹ doceniam.Aletu nie chodzi o pieni¹dze.- Có¿.- Beresfordowie spojrzeli po sobie.Nie wydawali siê specjalnie przejêcimoj¹ odmow¹.Zreszt¹, nie mieli do tego powodu.- Zadaliœmy pytanie,otrzymaliœmy odpowiedŸ.Uczciwie.- Beresford zmieni³ temat.- Co pan powie namój wyczyn, ¿e uda³o mi siê œci¹gn¹æ staruszka?- Uwa¿am, ¿e to by³ wyœmienity pomys³.- Zerkn¹³em na drug¹ stronê pokoju,gdzie ko³o drzwi siedzia³ w swoim wózku stary Cerdan, z kieliszkiem sherry wd³oni.Obok niego, na kanapie, siedzia³y jego pielêgniarki.One tak¿e trzyma³ykieliszki sherry.Zdawa³o siê, ¿e staruszek z o¿ywieniem rozmawia z kapitanem.- On pewnie prowadzi bardzo samotne ¿ycie.Ciê¿ko go by³o namówiæ?- Gdzie¿ tam.Przyj¹³ zaproszenie z radoœci¹.- Zanotowa³em sobie w pamiêci têinformacjê.Moje spotkanie z Cerdanem pozostawi³o we mnie wra¿enie, ¿e jedyne,co sprawi³oby mu radoœæ z takiego zaproszenia, to okazja do zgryŸliwegoodrzucenia propozycji.- Proszê nam wybaczyæ, panie Carter.Mamy obowi¹zkiwobec goœci, wie pan, jak to jest.- Ale¿ oczywiœcie.- Odst¹pi³em na bok, lecz pani Beresford stanê³a przede mn¹i uœmiechnê³a siê zabawnie.- Panie Carter - powiedzia³a stanowczo - jest pan m³odym cz³owiekiem owyj¹tkowo sztywnym karku.I niech pan sobie ani przez chwilê nie wyobra¿a, ¿emam na myœli pañski wypadek z zesz³ej nocy.Odeszli.Patrzy³em na nich przez chwilê, myœl¹c sobie najró¿niejsze rzeczy, anastêpnie ruszy³em do klapy w ladzie baru, prowadz¹cej na zaplecze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]