[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jutro zaraz pojedziem albo pojutrze.Trzeba i okolicê poznaæ - odpar³Kokosiñski.- Szczêœliwyœ ty, Jêdrusiu, ¿e masz gdzie g³owê przytuliæ!- Nie tak jak my! - jêkn¹³ Ranicki.- Wypijmy na pocieszenie! - rzek³ Rekuæ.- Nie! nie na pocieszenie! - odpowiedzia³ Kulwiec - Hippocentaurus- ale jeszczeraz za zdrowie Jêdrusia, naszego rotmistrza kochanego! On to, moi moœcipanowie, przytuli³ nas tu w swoim Lubiczu, nas, biednych exulów, bez dachu nadg³ow¹.- S³usznie mówi! - zawo³a³o kilka g³osów.- Nie taki g³upi Kulwiec, jak siêwydaje.- Ciê¿ka nasza dola ! - piszcza³ Rekuæ.- W tobie ca³a nadzieja, ¿e nas zawrota, sierot biednych, nie wygonisz.- Dajcie spokój! - mówi³ Kmicic - co moje, to i wasze!Na to powstali wszyscy ze swych miejsc i poczêli go w ramiona braæ.£zyrozczulenia p³ynê³y po tych twarzach srogich i pijackich.- W tobie ca³a nadzieja, Jêdrusiu! -.wo³a³ Kokosiñski - choæ na grochowinachpozwól siê przespaæ, nie wyganiaj!- Dajcie spokój! - powtarza³ Kmicic.- Nie wyganiaj! i tak nas wygnali, nas, szlachtê i familiantów! - wo³a³¿a³oœnie Uhlik.- Do stu kaduków! Któ¿ was wygania? jedzcie, pijcie, œpijcie, czego, u diab³a,chcecie?- Nie przecz, Jêdrusiu - mówi³ Ranicki, na którego twarz wyst¹pi³y cêtki jak naskórze rysia - nie przecz, Jêdrusiu, przepadliœmy z kretesem.Tu siê zaci¹³, przy³o¿y³ palec do czo³a, jakby g³owê wysila³, i nagle rzek³spojrzawszy baranimi oczyma na obecnych:- Chyba, ¿e siê fortuna odmieni !A wszyscy zawrzaœli zaraz chórem :- Co siê nie ma odmieniæ!- Jeszcze za swoje zap³acimy.- I do fortun dojdziem.- I do godnoœci!- Bóg niewinnym b³ogos³awi.Dobra nasza, moœci panowie!- Zdrowie wasze! - zawo³a³ Kmicic.- Œwiête twoje s³owa, Jêdrusiu! - odpar³ Kokosiñski nadstawiaj¹c muswe puco³owate policzki.- Bogdaj nam siê lepiej dzia³o!Zdrowia zaczê³y kr¹¿yæ, czupryny dymiæ.Gadali wszyscy jeden przez drugiego, aka¿dy siebie tylko s³ucha³, z wyj¹tkiem pana Rekucia, bo ten g³owê spuœci³ napiersi i drzema³.Po chwili Kokosiñski j¹³ œpiewaæ: „Len mêdli³a na mêdlicy!” -co widz¹c pan Uhlik doby³ z zanadrza czekanika i nu¿ wtórowaæ, a pan Ranicki,wielki fechmistrz, fechtowa³ siê go³¹ rêk¹ z niewidzialnym przeciwnikiem,powtarzaj¹c pó³g³osem :- Ty tak, ja tak! ty tniesz, ja mach! raz! dwa! trzy! - szach!Olbrzymi Kulwiec - Hippocentaurus wytrzeszcza³ oczy i przypatrywa³ siê pilnieczas jakiœ Ranickiemu, na koniec kiwn¹³ rêk¹ i rzek³:- Kiep z ciebie! Machaj zdrów, a tak i Kmicicowi na szable nie dotrzymasz.- Bo jemu nikt nie dotrzyma; ale ty siê spróbuj!- I ze mn¹ na pistolety nie wygrasz.- O dukat strza³!- O dukat! A gdzie i do czego?Ranicki powlók³ wzrokiem naoko³o, na koniec wykrzykn¹³ ukazuj¹c na czaszki :- Miêdzy rogi! o dukat!- O co? - spyta³ Kmicic.- Miêdzy rogi! o dwa dukaty! o trzy! Dawajcie pistolety!- Zgoda! - krzykn¹³ pan Andrzej.- Niech idzie o trzy.Zend! Po pistolety!Poczêli krzyczeæ wszyscy coraz g³oœniej i targowaæ siê ze sob¹; tymczasem Zendwyszed³ do sieni i po ma³ej chwili wróci³ z pistoletami, workiem kul i rogiem zprochem.Ranicki chwyci³ za pistolet.- Nabity? - spyta³.- Nabity!- O trzy! cztery! piêæ dukatów! - wrzeszcza³ pijany Kmicic.- Cicho ! Chybisz, chybisz !- Utrafiê, patrzcie!.at! do tej czaszki, miêdzy rogi.raz, dwa!.Wszyscy zwrócili uwagê na potê¿n¹ czaszkê ³osi¹ wisz¹c¹ wprost Ranickiego; onzaœ wyci¹gn¹³ rêkê.Pistolet chwia³ mu siê w d³oni.- Trzy! - wykrzykn¹³ Kmicic.Strza³ hukn¹³, izba nape³ni³a siê dymem prochowym.- Chybi³, chybi³! ot, gdzie dziura! - wo³a³ Kmicic ukazuj¹c rêk¹ na ciemn¹œcianê, z której kula od³upa³a wiór jaœniejszy.- Do dwóch razy sztuka!- Nie!.dawaj mnie! - wo³a³ Kulwiec.W tej chwili wpad³a na odg³os strza³u przera¿ona czeladŸ.- Precz! precz! - krzykn¹³ Kmicic.- Raz! dwa! trzy!.Znów hukn¹³ strza³, tym razem drzazgi posypa³y siê z koœci.- A dajcie i nam pistolety! - zakrzyknêli wszyscy naraz.I zerwawszy siê poczêli grzmociæ piêœciami po karkach pacho³ków, chc¹c ich dopoœpiechu zachêciæ.Nim up³yn¹³ kwadrans, ca³a izba grzmia³a wystrza³ami.Dymprzes³oni³ œwiat³o œwiec i postacie strzelaj¹cych.Hukom wystrza³Ã³w towarzyszy³g³os Zenda, który kraka³ jak kruk, kwili³ jak sokó³, wy³ jak wilk, rycza³ jaktur.Co chwila przerywa³ mu œwist kul; drzazgi lecia³y z czaszek, wióry zeœcian i z ram portretów; w zamieszaniu postrzelano i Billewiczów, a Ranickiwpad³szy w furiê siek³ ich szabl¹.Zdumiona i wylêk³a czeladŸ sta³a jakby w ob³¹kaniu, pogl¹daj¹c wytrzeszczonymioczyma na tê zabawê, która do napadu tatarskiego by³a podobna.Psy poczê³y wyæi szczekaæ.Ca³y dom zerwa³ siê na nogi.Na podwórzu zebra³y siê kupki ludzi.Dziewki dworskie bieg³y pod okna i przyk³adaj¹c twarze do szyb, p³aszcz¹c nosyspogl¹da³y, co siê dzieje we œrodku.Dojrza³ je na koniec pan Zend; œwistn¹³ tak przeraŸliwie, ¿e a¿ w uszachwszystkim zadzwoni³o, i krzykn¹³:- Moœci panowie! sikorki pad oknami! sikorki!- Sikorki ! sikorki !- Dalej w pl¹sy! - wrzeszcza³y niesforne g³osy.Pijana czereda skoczy³a przez sieñ na ganek.Mróz nie otrzeŸwi³ g³Ã³w dymi¹cych.Dziewczêta krzycz¹c wniebog³osy rozbieg³y siê po ca³ym podwórzu; oni zaœ gonilije i ka¿d¹ schwytan¹ odprowadzali do izby.Po chwili poczê³y siê pl¹sy wœróddymu, z³amków koœci, wiórów, wokó³ sto³u; na którym porozlewane wino utworzy³oca³e jeziora.Tak to bawili siê w Lubiczu pan Kmicic i jego dzika kompania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]