[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Marzę o tym, by spełniać wszelkie pani życzenia.Słyszała w jego głosie niewątpliwy zapał.Wpatrywał się w nią swymi błyszczącymi oczami.- Dotarły do mnie pewne.pogłoski.Niektórzy twierdzą, że pani wyjazd z Acton był wynikiem jakiegoś skandalu - mówił z wyraźnym zażenowaniem.- Panno Coltrane, jeśli ktoś panią znieważył, ja.- Nie, nie! Nie spotkała mnie żadna zniewaga.Czy jesteśmy już na miejscu?- Niebawem będziemy.- W jego miękkim głosie zabrzmiała nutka zniecierpliwienia.- Pani szczęście, panno Coltrane, znaczy dla mnie ogromnie wiele.Więcej, niż zdołam wyrazić.- Dziękuję panu.- Nie miała wcale ochoty na podobne rozmowy.Była zbyt pochłonięta myślą, że już wkrótce, za małą chwilę znów zobaczy brata.Ale to Nathan Hillard go odnalazł.Ileż mu zawdzięczała! Przynajmniej grzeczność.- Proszę mi wybaczyć.Innym razem wysłucham pana z całą uwagą.Ale teraz nie jestem w stanie.Hillard zarumienił się.- Ależ oczywiście! To ja proszę o wybaczenie.Dałem się ponieść uczuciom i nie pomyślałem, co pani teraz przeżywa.- Proszę.- odezwała się pośpiesznie, pochylając się ku niemu i dotykając jego osłoniętej rękawiczką dłoni.- Niech pan nie uważa mnie za niewdzięczną! Jestem panu bardzo zobowiązana!Hillard skinął głową i odwrócił twarz.Mercy oparła się lekko o poduszki, uspokojona jego delikatnością.Wkrótce zobaczy Willa! Niepokój i radość przeplatały się ze sobą, miotała nią burza emocji.Przyglądała się z okienka powozu, jak eleganckie rezydencje ustępują miejsca poczerniałym domkom z piaskowca, a zamiast szerokich ulic pojawiają się ciasne zaułki.- Muszę panią ostrzec, moja droga - odezwał się w końcu Nathan, przerywając długie milczenie.Dźwięk jego głosu wyrwał Mercy z zadumy.- O ile wiem, pani brat nie czuje się zbyt dobrze.- Co takiego?.- Obawiam się, że ten młody człowiek jest poważnie chory.Nie wiem, czy powinna go pani oglądać w takim stanie.ale słyszałem, że.Niestety, to może być jedyna okazja.- Co.co pan ma na myśli?.Popatrzył jej w oczy z nieskończonym współczuciem i ujął jej dłoń.- Niekiedy ludzka zachłanność bywa zbyt wielka i ciało tego nie wytrzymuje.Jeśli ktoś w pogoni za.niezwykłymi doznaniami zapędzi się zbyt daleko, może już nie mieć odwrotu.- O Boże.- A więc Hart miał słuszność! Will był narkomanem.- Spada się wtedy coraz niżej i niżej - ciągnął Hillard łagodnym, pełnym żalu głosem.- Obawiam się, że stan pani brata jest nieodwracalny.- Nie! To niemożliwe!- Chciałbym wierzyć, że ma pani rację.- Kiedy Will mnie zobaczy.- Mercy urwała.Jak brat zareaguje na jej widok? - Czy on wie, że się zjawię?Nathan potrząsnął głową.- Nie chciałem go wytrącać z równowagi.Dotarła do mnie.tak z ust do ust.pogłoska, że jest tam, dokąd jedziemy.Wysłałem tam więc wczoraj późnym wieczorem człowieka, by się upewnił, czy to prawda.Końskie kopyta załomotały jeszcze mocniej po bruku i powóz zatrzymał się z hałasem.Mercy wysiadła.Ujrzała przed sobą zawilgocony, nieforemny budynek.Ciemne okna, podobne do oczu ślepca, wyglądały na wąską, pustą uliczkę.- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Nathan.- Dzień dobry, Hart! - powitała go Beryl przed wejściem do hotelu.Lodowaty wiatr targał jej sobolowym kołnierzem i wywołał silne rumieńce na pociągłej twarzy.- Witaj, Beryl - powiedział zmęczonym głosem Hart, wręczając woźnicy pieniądze.- Co robisz na ulicy o tak wczesnej porze?- Wyszłam na spacer - odparła.- Musiałam przemyśleć wiele spraw.- Na szczupłej twarzy nie było już dawnego napięcia, tylko spokój z domieszką melancholii.- Rozumiem.Chodzi o Henleya?- Tak.Poczuł bolesne współczucie, gdy obdarzyła go bladym uśmiechem.Ubiegłej nocy z największą przyjemnością rozkwasiłby szwagrowi gębę za wszystko, co przez niego wycierpiała Beryl.Zorientował się jednak, że on sam przyczynił się (co prawda nieświadomie) do ich nieszczęścia, a i Beryl nie była bez winy.Gotów był teraz zaakceptować wszystko, co siostra postanowi.- Gdzie jest Mercy? - spytał po chwili, spoglądając ku oknom jej pokoju.- Dopiero wpół do dziesiątej, Hart.Jeszcze nie zeszła na dół.- Chwileczkę, panie hrabio.- odezwał się nagle portier, niejaki Phipps.- Słucham? - spytał Hart.- Wiem od Phippsa o każdym kroku Mercy - wyjaśnił, widząc zdumione spojrzenie Beryl.- I pewnie wylecę przez to na zbity pysk, jak się dyrekcja dowie! - skomentował portier, rozglądając się niespokojnie na wszystkie strony.- Nie ma obawy! No, o co chodzi? Rozpytywał ktoś o pannę Coltrane? Może ten młody Amerykanin, o którym wspomniałem?- Nie, panie hrabio.To nie ten.Ale panna Coltrane wymknęła sie z hotelu i odjechała z innym gościem.Hart zmarszczył brwi.- Z kim?- A bo go znam? Nie powiem, szykowny facet.Zmyli sie jakie pół godziny temu.- O Boże, Hart! Tak mi przykro! - zawołała przerażona Beryl.- Nigdy nie przypuszczałam, że tak wcześnie.- Mniejsza z tym! - przerwał jej niecierpliwie Hart.Dreszcz niepokoju znów przebiegł jego stargane nerwy.- Wiesz, dokąd pojechała, Phipps?Portier skinął głową.- Słyszałem, jak ten elegancik kazał sie wieźć na Rector pięćdziesiąt cztery.- Na Rector Street? - powtórzył Hart.Był to jeden z najbardziej podejrzanych zaułków Soho.Siedlisko wszelkich sprzecznych z prawem uciech.Mercy mogła się tam udać tylko w jednym celu: żeby odnaleźć Willa.Hart czuł rosnący niepokój.Może Will sam wysłał po nią jednego ze swych kompanów, żeby.Odepchnął portiera, wpadł do hotelu, przemknął przez hol i wbiegł po schodach do swego apartamentu.Rzucił na łóżko obity skórą kuferek i pośpiesznie go otworzył.Przekopał się przez niezbyt liczne sztuki garderoby i wydobył spod nich niewielki przedmiot starannie owinięty w impregnowaną tkaninę.Rozsupłał rzemyki i otworzył zawiniątko.Kolt 44 błysnął ku niemu groźnie i ochoczo z fałd miękkiej wełny.Hart znów zaczął przetrząsać bagaż i znalazł pudełko z nabojami.Wysypał na dłoń mosiężne tulejki, chwycił rewolwer, załadował magazynek, zamknął go ze szczękiem i popędził schodami w dół, przez hol i na ulicę.- Dorożka! - wrzasnął.Trwoga ogarniała go jak pożar.Jeśli Will naprawdę tam był, mógł zabić Mercy! Nie będzie świadków.Nikt się za nią nie ujmie.Dorożka była już przy krawężniku.Nim się zatrzymała, Hart wskoczył do środka.- Dam ci dwa suwereny, jak za kwadrans będziemy na Rector Street!Nathan powiódł Mercy wzdłuż bocznej ściany budynku; znaleźli się na wąskiej, nieprzejezdnej uliczce.Tonący w wiecznym cieniu wznoszących się po obu stronach murów ceglany chodnik pokryty był warstwą śliskiej, prawie czarnej pleśni.Hillard pociągnął Mercy ku nierównym stopniom wiodącym do poobijanych, ale solidnych drzwi.Zastukał trzykrotnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]