[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zatrzyma³siê przy barze, gdzie siedzia³ jeden z zarz¹dców hotelu, i zamówi³ sobiepodwójny rum.McAuliff ockn¹³ siê z zamyœlenia, dopiero kiedy za sob¹ us³ysza³ g³osy Ruth iPetera Jensenów.Siedzia³ na spalonej s³oñcem b³otnej mieliŸnie, pami¹tce powezbranych wodach.Jensenowie rozprawiaj¹c szli przez polankê od swego namiotu.Alex ze zdumieniem spogl¹da³ na Jensenów.Szli przez poryte zaroœla Cock Pitutak spokojnie, z tak znudzonymi minami, jak gdyby wybrali siê na przechadzkê doRegent's Park.Podziwiamy majestat natury? - zagadn¹³ Peter, wyjmuj¹c z ust nieod³¹czn¹ fajkê.Najbardziej uderza tutaj po³¹czenie koloru i masy, nie uwa¿asz, Alex? – doda³aRuth, id¹ca z mê¿em pod ramiê.Po³udniowy spacerek Strandem.- Barwa jestzmys³owa i zwiewna, a œciana lasu tak zbita i spl¹tana.Mówisz tak, jak gdyby by³y to sprzeczne okreœlenia, a to chyba nieprawda? –Peter rozeœmia³ siê, bo Ruth uda³a, ¿e robi zmartwion¹ minê.Nie s³uchaj go, Alex.Mój m¹¿ to prawdziwy pornograf.Inna rzecz, ¿e ma racjê.Naprawdê mamy przed sob¹ majestat.Owszem, zbity majestat.A gdzie siê podzia³aAlison?Jest z Fergusonem i Samem.Badaj¹ wodê.Jimbo-mon gotów tu wypstrykaæ wszystkie filmy, coœ mi siê widzi – zauwa¿y³Jensen, pomagaj¹c ¿onie usi¹œæ obok McAuliffa.- Zupe³nie siê nie mo¿e oderwaæod tego nowego aparatu, który przywióz³ z Montego.Potwornie kosztowna zabawka, jak mi siê wydaje.- Ruth wyg³adzi³a fa³dywiecznie pomarszczonych bryczesów, jak kobieta, która nie mo¿e siêprzyzwyczaiæ, ¿e nie nosi spódnicy.- Ekstrawagancki zakup jak na m³odzieñca,który twierdzi, ¿e jest wiecznie go³y.Nie kupi³ tego aparatu, tylko po¿yczy³ - przypomnia³ sobie Alex.- Mówi³, ¿epo¿yczy³ go od znajomego, pracowali razem rok temu w Port Antonio.A, tak, zapomnia³em.- Peter zapali³ fajkê.- Przecie¿ wszyscy byliœcie wzesz³ym roku na Jamajce, tak?Wcale nie.Nie wszyscy, tylko Sam Tucker i ja.Pracowaliœmy dla Kaisera.Ferguson te¿ by³ na wyspie, ale na zlecenie fundacji Crafta.Trzy osoby tojeszcze nie „wszyscy".No tak, ale Charles te¿ jest z Jamajki - wtr¹ci³a doœæ nerwowo Ruth.- Na pewnoci¹gle przyje¿d¿a tu z Londynu.Wydaje mi siê, ¿e go na to staæ.To raczej ma³o subtelne domys³y, moja mi³a.- Nie dokuczaj mi, Peter.Alex wie, co mia³am na myœli.McAuliff nie móg³ siênie rozeœmiaæ.Rzeczywiœcie, nie wydaje mi siê, ¿eby Charles zamartwia³ siê o pieni¹dze.Narazie nie przyniós³ mi jeszcze rachunków i nie za¿¹da³ zwrotu kosztów.Bojê siêpomyœleæ, co bêdzie, kiedy nam przyœle rachunek ze stoiska z ubraniami nasafari od Harroda.Mo¿e siê krêpuje - podsun¹³ Peter z uœmiechem.- Wygl¹da przecie¿ jak gdybydopiero co zszed³ z planu filmowego.Czarny myœliwy.Bardzo poci¹gaj¹cy obraz,choæ dosyæ nowatorski.Teraz ty z kolei posuwasz siê za daleko, mój mi³y.Charles to naprawdêimponuj¹ca postaæ.- I odwracaj¹c siê do Alexa Ruth szepnê³a: - Mój podstarza³yHemingway jest zielony z zazdroœci.To nowy aparat, a nowych aparatów siê tak ³atwo nie po¿ycza - wtr¹ci³ dziwniebez zwi¹zku Peter i zerkn¹³, sprawdzaj¹c, co powie McAuliff.Zale¿y, jakich siê ma znajomych - zby³ go Alex, zdaj¹c sobie sprawê, ¿e Jenseninsynuuje coœ botanikowi.- Ferguson umie sobie zaskarbiæ sympatiê.Prawda, ¿e jest sympatyczny? - zgodzi³a siê Ruth.- I jakiœ taki bezbronny.Chyba ¿e tkwi przy swoim sprzêcie, wtedy zamienia siê w geniusza.A tylko to ma dla mnie znaczenie - podsumowa³ McAuliff, odpowiadaj¹c Peterowi.- Inna rzecz, ¿e wszyscy jesteœcie genialni, ze swoim sprzêtem, aparatami,fajkami i strojem safari.Rozeœmia³ siê, obracaj¹c sprawê w ¿art.Przy³apa³eœ i mnie, kolego.- Peter wyj¹³ z ust fajkê i pokrêci³ g³ow¹.- Wsamej rzeczy, to okropny na³Ã³g.Wcale nie - uspokoi³ go Amerykanin.- Nawet lubiê ten zapach.Sam pali³bymfajkê, ale zaraz zaczyna mnie piec jêzyk.Piecze mnie i szczypie.Na to te¿ s¹ sposoby, ale nie bêdê ciê teraz zanudza³ wyk³adem.Zw³aszcza wfascynuj¹cym laboratorium d¿ungli.Czy postanowi³eœ coœ na temat przydzia³uzadañ?Jeszcze nie - westchn¹³ AIex.- Nie ma chyba wielkiego znaczenia, jak siêpodzielimy.Z kim chcielibyœcie pracowaæ?Przyda³by siê nam jeden z tych braci-tragarzy - zauwa¿y³a Ruth.- Gdziekolwieksiê pójdzie, obaj wiedz¹ dok³adnie, jak tam trafiæ.Ja bym siê zgubi³a posekundzie.Wiem, ¿e to egoizm z mojej strony, w koñcu moje prace s¹ tunajmniej wa¿ne.Ale nie by³oby dobrze, gdybyœ nam zginê³a, prawda, Peter? - McAuliff nachyli³siê i spojrza³ w ziemiê.Dopóki jest grzeczna, wola³bym j¹ mieæ przy sobie.W takim razie wybieraj - zaproponowa³ McAuliff.- Marcus czy Justice?Œwietne s¹ te ich zwariowane imiona! - wykrzyknê³a Ruth i spojrza³a na mê¿a.-Dla mnie Justice.„Sprawiedliwoœæ".A sprawiedliwoœæ musi byæ.Oczywiœcie, ¿e siê z tob¹ zgadzam, kochanie.Doskonale - uci¹³ McAuliff.- Zostawiam sobie Marcusa.Nie obejdê siê beztragarza.Alison z kolei wybra³a Lawrence'a, chyba ¿e masz inne zdanie, Peter?Nie, nie, sk¹d¿e znowu.Wielka szkoda, ¿e ten jego kolega.Jak¿e mu by³o,Floyd, tak? Szkoda, ¿e Floyd da³ drapaka, ¿e tak powiem.Uda³o ci siê czegoœo nim dowiedzieæ?- Nie.Znikn¹³ i tyle.Niepewny facet.Na domiar z³ego z³odziejaszek, taktwierdzi Lawrence.- Szkoda.Wydawa³ mi siê taki.inteligentny.- Kochanie, przestañ o nich siê wyra¿aæ z tak¹ wy¿szoœci¹.To jeszcze mniejstrawne ni¿ mój brak subtelnoœci.- Ruth Jensen podnios³a kamyk i cisnê³a go wwodê w¹skiego dop³ywu.- W takim razie bierz sobie tego grubasa, bylebyobieca³, ¿e doprowadzi nas do obozu na posi³ki i nocleg.Doskonale, dok³adnie taki mia³em zamiar.Bêdziemy chodzili na czterogodzinnewypady i kontaktowali siê przez radio.Przez pierwszych parê dni nie chcê,¿ebyœcie wychodzili w teren dalej ni¿ dwa kilometry od obozu.Dalej! - zapia³a Ruth, patrz¹c na McAuliffa - Alex, kochany, mo¿esz mnie oddaædo domu wariatów, je¿eli zapuszczê siê na dziesiêæ metrów w te chaszcze!Bzdura - odparowa³ jej m¹¿.- Kiedy zaczynasz ³upaæ m³otkiem te swoje kamienie,zapominasz, ¿e istnieje w ogóle coœ takiego jak czas i przestrzeñ.A proposbadañ, Alex, spodziewam siê, ¿e bêdzie tu do nas ci¹gn¹³ sznur goœci, co? ¯ebysprawdziæ, jak tam postêpy i tak dalej.Nie, dlaczego? - Zdziwiony Alex poczu³, ¿e miêdzy Jensenami trwa w tej chwiliniæ subtelnego porozumienia, byæ mo¿e nie uœwiadamiana sobie nawet przez nich.Peter by³ bardziej nieprzenikniony ni¿ Ruth, delikatniejszy w grze, lecz nie dokoñca pewny swego.- Wystarczy, jeœli co dziesiêæ dni wyœlemy kompletny raport.Co dziesiêæ dni przerwa.To zupe³nie wystarczy.No wiesz, chodzi³o mi o to, ¿e ostatecznie to miejsce to nie koniec œwiata,chocia¿ ³atwo mo¿na tak sobie pomyœleæ.Wyobra¿a³em sobie, ¿e nasi sponsorzybêd¹ tu przyje¿d¿aæ i sprawdzaæ, na co id¹ ich pieni¹dze.Peter Jensen pope³ni³ b³¹d.McAuliff zrobi³ siê natychmiast czujny.- Jacy sponsorzy?Ruth Jensen podnios³a kolejny kamyk, lecz s³ysz¹c pytanie, na sekundê zamar³a zpodniesionym ramieniem.Potem kamieñ chlupn¹³ w wodê rzeki.Ca³a trójkazauwa¿y³a to wahanie.Peter spróbowa³ zagadaæ sprawê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]