[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.By³a w takim stanie, w jakimpozostawi³ j¹ Andy — poœciel na pryczy rozrzucona, ale nie wygl¹da³o na to,¿eby ktoœ w niej spa³.Kamienie na parapecie.ale nie wszystkie.Zabra³ zesob¹ te, które lubi³ najbardziej.— Kamienie! — prychn¹³ Norton i z trzaskiem zrzuci³ je z parapetu.Gonyar,który zosta³ po godzinach, skrzywi³ siê, ale nic nie powiedzia³.Spojrzenie Nortona pad³o na plakat Lindy Ronstadt.Linda ogl¹da³a siê przezramiê, rêce trzyma³a w kieszeniach bardzo opiêtych, be¿owych spodni.Mia³aobcis³¹ koszulkê i piêkn¹, kalifornijsk¹ opaleniznê.Ten plakat musia³ g³êbokoraniæ baptystowsk¹ skromnoœæ Nortona.Widz¹c, jak mierzy go gniewnym wzrokiem,przypomnia³em sobie, co kiedyœ powiedzia³ Andy: ¿e ma wra¿enie, i¿ móg³by wejœæw to zdjêcie i byæ z dziewczyn¹.I rzeczywiœcie dok³adnie tak zrobi³ — co Norton mia³ odkryæ za kilka sekund.— Œwiñstwo! — warkn¹³ i gwa³townym szarpniêciem zerwa³ plakat ze œciany.Ods³aniaj¹c czarny otwór wybity w betonie pod zdjêciem.Gonyar nie chcia³ tam wejœæ.Norton poleci³ mu — Bo¿e, chyba w ca³ym wiêzieniu by³o s³ychaæ, jak Nortonnakaza³ Gonyarowi, ¿eby tam wszed³ — a on odmówi³, bez ogródek.— Wylecisz za to z roboty! — wrzasn¹³ Norton.Histeryzowa³ niczym stara baba.Zupe³nie mu odbi³o.Poczerwienia³ jak burak, a na czole wysz³y mu dwie grube,pulsuj¹ce ¿y³y.— Mo¿esz na to liczyæ, ty.ty Francuzie! Wylecisz z roboty ipostaram siê, ¿ebyœ nigdy nie dosta³ innej pracy w ¿adnym wiêzieniu NowejAnglii!Gonyar w milczeniu poda³ Nortonowi swój s³u¿bowy pistolet, kolb¹ do przodu.Mia³ doœæ.Zosta³ dwie godziny po swojej zmianie, prawie trzy i mia³ dosyæ.Wydawa³o siê, ¿e ucieczka Andy'ego przewa¿y³a szalê, pogr¹¿aj¹c Nortona wotch³ani szaleñstwa, które od dawna czyha³o na jego duszê.tej nocy naprawdêoszala³.Oczywiœcie, nie jestem ekspertem od ludzkich dusz.Jednak wiem, ¿e tegowieczoru, gdy ostatnie promienie s³oñca gas³y na zimowym niebie, utarczkiNortona z Gonyarem s³ucha³o dwudziestu szeœciu skazañców, samychd³ugoterminowych twardzieli, którzy widzieli wielu dyrektorów, s³abych inieugiêtych.Wszyscy wiedzieliœmy, ¿e dyrektor Samuel Norton w³aœnieprzekroczy³ coœ, co in¿ynierowie okreœlaj¹ jako „punkt krytyczny".Na Boga, mia³em wra¿enie, ¿e s³yszê œmiech Andy'ego Dufresnego.Norton w koñcu pos³a³ jednego chudzielca z nocnej zmiany do otworu znalezionegoza plakatem Lindy Ronstadt.Chudy stra¿nik nazywa³ siê Rory Tremont i nienale¿a³ do szczególnie inteligentnych.Pewnie myœla³, ¿e dostanie Br¹zow¹Gwiazdê albo coœ takiego.Okaza³o siê, ¿e Norton mia³ szczêœcie, posy³aj¹ckogoœ o wzroœcie i budowie cia³a Andy'ego; gdyby wszed³ tam ktoœ z wielkimty³kiem — a przewa¿nie tacy s¹ stra¿nicy — jest jasne jak s³oñce na niebie, ¿eutkn¹³by tam.i pewnie pozosta³ na zawsze.Tremont wszed³ tam z siln¹ latark¹ na szeœæ baterii, owi¹zany w pasie nylonow¹lin¹, któr¹ ktoœ znalaz³ w baga¿niku samochodu.Do tej pory Gonyar, którypostanowi³ nie odchodziæ z pracy i chyba jako jedyny potrafi³ jeszcze trzeŸwomyœleæ, postara³ siê o plany.Dobrze wiedzia³em, co na nich zobaczy³ — œcianêwygl¹daj¹c¹ w przekroju jak kanapka.Mur liczy³ dziesiêæ stóp gruboœci.Warstwazewnêtrzna i wewnêtrzna mia³y po cztery stopy.W œrodku by³a dwustopowaprzestrzeñ na rury i to by³o sedno sprawy.w niejednym znaczeniu tego s³owa.Z otworu dobieg³ g³os Tremonta, g³uchy i zduszony.— Coœ tu strasznie œmierdzi, panie dyrektorze.— Niewa¿ne! IdŸ dalej.Nogi Tremonta wsunê³y siê w otwór.Po chwili jego stopy równie¿ tam zniknê³y.Œwiat³o s³abo migota³o w dziurze.— Panie dyrektorze, œmierdzi naprawdê paskudnie.— Niewa¿ne, mówiê! — krzykn¹³ Norton.Z g³êbi nadlecia³ ¿a³osny g³os Tremonta:— Œmierdzi gównem.O Bo¿e, to jest to, to gówno, o mój Bo¿e, zabierzcie mniest¹d, zaraz rzygnê, o gówno, to gówno, o mój Booo.!A potem charakterystyczny dŸwiêk œwiadcz¹cy o tym, ¿e Rory Tremont zwróci³ostatnie posi³ki.No, mia³em doœæ.Nie mog³em ju¿ wytrzymaæ.Wydarzenia tego dnia — nie, ca³ychtrzydziestu lat — nagle stanê³y mi przed oczami i zacz¹³em œmiaæ siê dorozpuku, jak nie œmia³em siê, od kiedy przesta³em byæ wolnym cz³owiekiem! DobryBo¿e, co za wspania³e uczucie!— Zabierzcie go st¹d! — wrzeszcza³ dyrektor Norton, a ja œmia³em siê takserdecznie, ¿e nawet nie wiedzia³em, czy mówi o mnie, czy o Tremoncie.Poprostu rycza³em ze œmiechu, majta³em nogami i trzyma³em siê za brzuch.Niemóg³bym przestaæ, nawet gdyby Norton zagrozi³, ¿e zastrzeli mnie na miejscu.—Zabierzcie go!No có¿, przyjaciele i s¹siedzi, to mnie zabrali.Prosto do karceru, gdziezosta³em przez piêtnaœcie dni.D³ugo.Ilekroæ jednak pomyœla³em o biednym,starym, niezbyt bystrym Rorym Tremoncie rycz¹cym „o gówno, to gówno", a potem oAndym jad¹cym na po³udnie w nowym samochodzie i garniturze, nie mog³empowstrzymaæ siê od œmiechu.Przez te piêtnaœcie dni ani na chwilê nie opuszcza³mnie dobry humor.Mo¿e dlatego, ¿e duchem by³em z Andym Dufresnem, któryprzeszed³ przez to gówno i wyszed³ za murami; z Andym jad¹cym w kierunkuPacyfiku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]