[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zza pleców wynurzy³a siê prawa rêka i Jud ujrza³, ¿e stwór trzyma³ w niejskalpel z czarnej torby Louisa.- S³odki Jezu - westchn¹³, unosz¹c praw¹ d³oñ, by zablokowaæ cios.I wtedyujrza³ z³udzenie optyczne.Z pewnoœci¹ jego umys³ nie wytrzyma³ napiêcia, boJud odniós³ wra¿enie, ¿e skalpel tkwi jednoczeœnie po obu stronach jego d³oni.A potem coœ ciep³ego zaczê³o sp³ywaæ na jego twarz i poj¹³, ¿e to niez³udzenie.- Bêdê siê z tob¹ pieprzy³, starcze - zachichota³ stwór bêd¹cy Gage'em.Jegotruj¹cy oddech omiót³ twarz Juda.- Bêdê siê z tob¹ pieprzy³! Bêdê siê z tob¹pieprzy³, ile.tylko.zechcê!Jud machn¹³ rêk¹ i pochwyci³ przegub Gage'a.Pod palcami poczu³ skórê zsuwaj¹c¹siê niczym pergamin.Stwór wyszarpn¹³ skalpel z jego d³oni, pozostawiaj¹c w¹ski otwór.- Ile.tylko.ZECHCÊ!Skalpel znów opad³.I jeszcze raz.I jeszcze.59.- Proszê spróbowaæ teraz, proszê pani - powiedzia³ kierowca ciê¿arówki.Jegog³owa tkwi³a pod mask¹ wynajêtego samochodu Rachel.Przekrêci³a kluczyk.Silnik chevette o¿y³ z rykiem.Kierowca ciê¿arówkizatrzasn¹³ maskê i podszed³ do jej okna, wycieraj¹c rêce wielk¹ b³êkitn¹chustk¹.Mia³ mi³¹ ogorza³¹ twarz, na jego g³owie tkwi³a czapeczka z napisem„Parking dla ciê¿arówek Dysarta”.- Bardzo panu dziêkujê.- Rachel czu³a nap³ywaj¹ce do oczu ³zy.- Nie wiem, cobym bez pana zrobi³a.- Nawet dziecko by to naprawi³o - odpar³ mê¿czyzna.- Ale to dziwne.Nigdy niewidzia³em czegoœ takiego, a ju¿ z pewnoœci¹ nie w nowym samochodzie.- Dlaczego? Co to by³o?- Jedna z klem akumulatora rozluŸni³a siê i spad³a.Nikt chyba przy nim niemajstrowa³, prawda?- Nie.- Rachel znów przypomnia³a sobie uczucie, ¿e z ca³ym rozpêdem wpad³a nagumê najwiêkszej procy œwiata.- Pewnie musia³a siê rozluŸniæ podczas jazdy.Nie bêdzie pani mia³a wiêcejk³opotów z elektryk¹.Porz¹dnie zacisn¹³em klamrê.- Czy mogê daæ panu trochê pieniêdzy? - spyta³a nieœmia³o Rachel.Kierowca ciê¿arówki wybuchn¹³ gromkim œmiechem.- Nie mnie, moja pani - rzek³.- Jesteœmy przecie¿ rycerzami dróg, pamiêtapani?Uœmiechnê³a siê.- Có¿.dziêkujê.- Ale¿ proszê.- Pozdrowi³ j¹ poczciwym uœmiechem, mimo wczesnej pory pe³nyms³oñca.Rachel uœmiechnê³a siê w odpowiedzi i ostro¿nie przejecha³a przez parking dodrogi dojazdowej.Obejrza³a siê w prawo, w lewo, i piêæ minut póŸniej by³a zpowrotem na autostradzie, zmierzaj¹c na pó³noc.Kawa pomog³a bardziej, ni¿mo¿na by uwierzyæ.By³a kompletnie trzeŸwa, sennoœæ ust¹pi³a, oczy mia³awielkie jak spodki.Znów poczu³a muœniêcie niepokoju, absurdalne wra¿enie, ¿ecoœ ni¹ manipuluje.Fakt, ¿e klema zeœlizgnê³a siê ot tak z akumulatora.Tak by zatrzymaæ j¹ doœæ d³ugo, by.Zaœmia³a siê nerwowo.By co?By zdarzy³o siê coœ nieodwracalnego.To by³o g³upie.Œmieszne.Lecz Rachel i tak doda³a gazu.O pi¹tej rano, wtedy gdy Jud próbowa³ broniæ siê przed skalpelem skradzionym zczarnej torby swego dobrego przyjaciela Louisa Creeda, a jej córka gwa³townieusiad³a na ³Ã³¿ku z krzykiem, budz¹c siê z koszmaru, którego na szczêœcie niepamiêta³a, Rachel zjecha³a z autostrady, przejecha³a przez objazd HammondStreet w pobli¿u cmentarza, na którym w trumnie jej syna spoczywa³a jedynie³opata, i przeby³a most ³¹cz¹cy Bangor z Brewer.Piêtnaœcie po pi¹tej by³a ju¿na trasie numer 15 i zmierza³a do Ludlow.Postanowi³a pojechaæ prosto do Juda i dotrzymaæ przynajmniej tej czêœciobietnicy.Zreszt¹ na podjeŸdzie nie dostrzeg³a hondy i choæ przypuszcza³a, ¿ewóz mo¿e staæ w gara¿u, ich dom wygl¹da³ sennie i pusto.¯adne przeczucie niepodpowiada³o jej, ¿e Louis móg³ ju¿ wróciæ.Rachel zaparkowa³a za furgonetk¹ Juda i wysiad³a z chevette, rozgl¹daj¹c siêuwa¿nie.Trawa wokó³ ugina³a siê od rosy po³yskuj¹cej w jasnym œwietle poranka.Gdzieœ w dali zaœpiewa³ ptak, a potem znów umilk³.Przy kilku nielicznychokazjach, gdy jako osoba doros³a nie spa³a i by³a sama o œwicie, nie maj¹c nag³owie ¿adnych obowi¹zków, zawsze czu³a siê samotna, lecz jednoczeœnie dziwniepodekscytowana - w paradoksalnym poczuciu ci¹g³oœci, a jednoczeœnie czegoœnowego.Tego ranka jednak nie czu³a nic podobnego, jedynie ciê¿ki jak o³Ã³wniepokój, którego nie potrafi³a ca³kowicie zepchn¹æ na karb ostatnichkoszmarnych dwudziestu czterech godzin ani niedawnej œmierci w rodzinie.Wspiê³a siê na schody i przesz³a przez œrodkowe drzwi, zamierzaj¹c u¿yæstaroœwieckiego dzwonka nad frontowym wejœciem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]