[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Bêdziemy nieœæ do miejsca, gdzie bêdzie mo¿nawykopaæ grób, albo dopó­ty, dopóki sami nie umrzemy.Dopiero teraz Romero i Lusin zauwa¿yli, ¿e Andre odzyska³ zmys³y.Ich radoœæmiesza³a siê ze smut­kiem, widzia³em uœmiechy szczêœcia i ³zy rozpaczy, tylkoja nie potrafi³em cieszyæ siê ani p³akaæ.Chcia­³em zabraæ od Andre cia³oAstra, ale Trub mi nie pozwoli³.Kiedy Orlan da³ rozkaz wymarszu, Anio³ zAstrem na skrzy¿owanych czarnych skrzyd³ach zaj¹³ wolne miejsce na czelekolumny.Trub niós³ cia³o syna do postoju, a potem po³o¿y³ obok Mary.Zbli¿a³siê wieczór.— Proszê oddzieliæ ludzi od skrzydlatych — powie­dzia³ Orlan.— Zmianê szykurozkazujê przeprowadziæ przed nastaniem ciemnoœci.— Zaraz wydam polecenia! — odpar³em spokojnie i poszed³em do swoich.Tysi¹ce oczu œledzi³y mnie w napiêciu.Wszelki ruch usta³.Nad planet¹ zapad³acisza.Osima i Ka­magin stali wœród pegazów, Trub wznosi³ siê o g³owê nad swymimniej ros³ymi pobratymcami, Lusin siedzia³ ju¿ na grzbiecie smoka.Wszystkoby³o gotowe do powsta­nia.— Kazano nam rozdzieliæ siê od skrzydlatych! Pew­nie dla naszego dobra —dorzuci³em ironicznie.— Postê­pujcie zgodnie z planem!— Za mn¹! — krzykn¹³ Osima wskakuj¹c na pega­za, który natychmiast rozwin¹³skrzyd³a.— Za mn¹! — krzykn¹³ jak echo Kamagin wzlatu­j¹c w œlad za nim.Ju¿ w powietrzu rzuci³ granatem w kierunku Nisz­czycieli.Rozleg³ siê pierwszywybuch.10Wspominaj¹c teraz nasz¹ walkê na Trzeciej Planecie wi­dzê wyraŸnie, ¿e jeœliktokolwiek spodziewa³ siê naszego powstania, to jedynie nasi tajni przyjaciele,wrogowie zaœ byli ca³kowicie zaskoczeni.Pegazy z ludŸmi na grzbietach i Anio³y dowo­dzone przez Truba potê¿n¹ fal¹runê³y z góry na zdezorientowane g³owooki.Dymna œciana wybuchów przes³oni³aobóz, a promienie laserów wznieci³y s³upy ognia.A kiedy do walki w³¹czy³y siêsmoki i b³yskawi­ce miotane przez Gromow³adnego rozœwietli³y martwym blaskiemszybko zapadaj¹c¹ ciemnoœæ, walka sta³a siê powszechna.Uderzenie oddzia³upieszych z Petrim i Ro­merem na czele, oczyszczaj¹cego sobie drogê grana­tami ilaserem, natychmiast przerwa³o tyralierê glowo-oków, które zbite w niewielkie grupki walczy³y teraz w okr¹¿eniu.Trzeba im przyznaæ, ¿e szybko opanowa³y pierw­szy szok i bi³y siê odwa¿nie iskutecznie: na grunt po­sypa³y siê pegazy i smoki, nie mówi¹c ju¿ o Anio³ach.Rozwœcieczone Anio³y zbyt szybko pozby³y siê ³adunku granatów i za bardzozaufa³y swoim skrzyd³om.W po­wietrzu wirowa³y teraz cale chmury czarnych ibia³ych anielich piór.Zostali ranni Trub i Lusin, Petri i Ro­mero, lekkodraœniêci Osima i Kamagin, a tylko An­dre walcz¹cy w najwiêkszym œcisku cudemnie odniós³ szwanku.Wdrapa³em siê na o³owian¹ ska³ê wznosz¹c¹ siê nad z³ot¹ równin¹ i spojrza³em napole walki.Coœ mnie niepokoi³o.Nie mog³em zrozumieæ, czemu tak ³atwozwyciê¿amy.Przecie¿ doko³a musia³o byæ pe³no niewidzialnych, a ¿aden z nichdotychczas nie wtr¹ci³ siê do starcia ani po naszej stronie, ani przeciwko nam.Dlaczego?Nagle us³ysza³em znajomy g³os, dŸwiêcz¹cy tym ra­zem nie wewn¹trz mnie, lecz nazewn¹trz, ten sam g³os, który wielokroæ rozmawia³ ze mn¹ w snach.„Eli, napo­moc! Na pomoc — krzycza³ g³os.— Na pomoc, Eli!" Rzu­ci³em siê w jegokierunku, wiedz¹c, ¿e wzywa mnie przy­jaciel.G³os nagle siê urwa³, ale w tej samej chwili do­strzeg³em tego, który mniewo³a³.Trub wraz z dwoma rozwœcieczonymi Anio³ami atakowa³ Orlana i jegoadiutantów.Adiutanci ju¿ padli, Orlan jeszcze siê bro­ni³.To on wola³!W tej samej chwili Niszczyciel zwali³ siê pod ciosem ciê¿kiego skrzyd³a Truba.Rzuci³em siê do przodu, upa­d³em i os³oni³em go w³asnym cia³em.Ku nam z laserami w rêkach biegli Romero iPetri.— Eli, wstañ, zabijê tego z³oczyñcê! — wrzeszcza³ Trub i tak popchn¹³ mnieskrzyd³em, ¿e potoczy³em siê wraz z Orlanem po ziemi.Romero chwyci³ Truba za skrzyd³a, Petri stan¹³ po­miêdzy nami.— Uspokój siê, szaleñcze! — krzykn¹³ Romero.— O ma³o nie zabi³eœsprzymierzeñca!Nie wiem, co Trub by zrobi³, gdyby nagle obok nas nie spad³ na ziemiêniewidzialny pozbawiony nie­spodziewanie swego ekranu.To by³ taki samprzera­¿aj¹cy szkielet, jaki widzieliœmy na Sigmie, ale jeszcze ¿ywy, choæbardzo poraniony.Nawet zapalczywy Anio³ zrozumia³, ¿e rozpoczêta przez naswalka jest jedynie czêœci¹ wielkiego starcia, tocz¹cego siê równie¿ wprze­strzeni niewidzialnej.Machn¹³ wiêc skrzyd³em w kie­runku grupkibroni¹cych siê g³owooków i krzykn¹³ do swych pobratymców:— Za mn¹! Wykoñczymy tych drani!Pomog³em Orlanowi stan¹æ na nogi.Niszczyciel chwia³ siê i mówi³ z wielkimtrudem.Anio³y nieŸle go po­turbowa³y.Romero prze³o¿y³ laser do lewej rêki i ceremonial­nym gestem wyci¹gn¹³ ku niemuprawicê.— Witamy pana w naszym obozie, drogi, choæ nies­podziewany sojuszniku.— S¹dzê, ¿e moja przyjaŸñ dla was nie powinna byæ tak¹ znów niespodziank¹ —odpar³ Orlan.— Znamy siê przecie¿ z Elim od dawna.— To by³eœ ty, Orlanie? — wykrzykn¹³em zdumio­ny.— Tak, to by³em ja.Tak bardzo mnie niena­widzi³eœ, ¿e nieustannie o mniemyœla³eœ.To u³at­wi³o zestrojenie naszego promieniowania mózgowego.Alenajwiêkszym waszym przyjacielem by³ on — dorzuci³ z gorycz¹, wskazuj¹c na cia³ojednego ze swych adiutan­tów.— Zgin¹³ w walce — powiedzia³ Petri.— Ale nie wiedzieliœmy, kto z was jestprzyjacielem, a kto wrogiem.— Nie mam do was pretensji — rzek³ Orlan swym dawnym, beznamiêtnym g³osem.—Sami jesteœmy temu winni.Dobrze przygotowaliœmy wybuch powstania, lecz niezatroszczyliœmy siê o swoje bezpieczeñstwo.Myœleliœ­my jedynie o zwyciêskiejwalce.— Dobrze przygotowaliœcie powstanie? — powtó­rzy³ Romero.— Tak, oczywiœcie.Ale i my coœ niecoœ zrobiliœmy!— Niew¹tpliwie.Ale doœæ siê nadenerwowa-liœmy, zanim przyjêliœcie zasugerowanywam plan.Wasze myœlowe rozmowy, z których tak byliœcie dumni, nie stanowi³ydla mnie sekretu.Przekazywa³em je Gigowi.Jemu przypad³o najtrudniejszezadanie, gdy¿ nie wszystkich niewidzialnych uda³o siê przeci¹g­n¹æ na nasz¹stronê.Za to Gig nie pozwoli³ tym, któ­rzy pozostali wiernymi s³ugami imperiumWielkiego Ni­szczyciela, pospieszyæ z pomoc¹ g³owookim i to zdecy­dowa³o osukcesie.Romero z pow¹tpiewaniem rozejrza³ siê woko³o.W powietrzu miota³y siê tylkoAnio³y.Pegazy i smoki roz­poczê³y powietrzn¹ bitwê, lecz nie mog³y d³ugo lataæprzy wysokiej grawitacji.— Jaka szkoda, szanowny sprzymierzeñcze, ¿e niemo¿emy ogl¹daæ powietrznego.pola walki bohaterskie­go Giga.— Dlaczego? Zaraz siê z nim po³¹czê i zobaczycie, co siê tam dzieje — odpar³Orlan.Wkrótce widok ca³kowicie siê przeobrazi³.Bitwa w trzecim wymiarze by³aznacznie okrutniej sza i bar­dziej imponuj¹ca ni¿ ta, która toczy³a siê nap³a­szczyŸnie.Niewidzialny zwiera³ siê z Niewidzialnym.Pierwszy ju¿ rzut okawystarczy³, aby stwierdziæ, ¿e je­dna, liczniejsza grupa niewidzialnych¿o³nierzy, bra³a górê nad drug¹.Wœród zwyciê¿aj¹cych dostrzeg³em olbrzymiegoGiga.— Wielu jednak przesz³o na nasz¹ stronê — po­wiedzia³em do Orlana.— Wielu.Macie zwolenników ju¿ na wszyst­kich planetach Perseusza.Wielkipope³ni³ brze­mienny w skutkach b³¹d, kiedy pozwoli³ na tran­smisjê swojejdyskusji z tob¹.Poddani Wielkiego wie­dz¹ teraz od was samych, czego poludziach mo¿na siê spodziewaæ.Pokaza³em na g³owooki.— Ale ci nawet nie myœl¹ zdradziæ swego w³adcy.— To s¹ stra¿nicy wychowani z dala od poli­tyki.Ale ich pobratymcy te¿ siê zczasem do nas przy³¹cz¹ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl