[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szef zna się na nowoczesnej technice.Słyszałeś, jak objaśniał.Tranzystory zna, bracie, na pamięć, a schematy jak litanię.Z takim szefem nie umrzemy.- urwał, bo właśnie stanęli przy bramie.Weszli w główną alejkę ogródków.Panował tu przyjemny cień.Wiatr niósł zapach kwiatów i rozgrzanej ziemi.W koronach drzew owocowych śpiewały ptaki.Szli w milczeniu, rozglądając się dokoła.Po chwili w jednym z ogródków ujrzeli kobietę pielącą grządki.Cegiełka zbliżył się do ogrodzenia z siatki drucianej.- Szanowanie pani - przywitał się z wrodzoną uprzejmością.Kobieta wyprostowała się, zwracając ku nim ogorzałą, całą w zmarszczkach twarz.Chwilę przyglądała się chłopcom podejrzliwie.A wy czego tu szukacie?Chcieliśmy zapytać szanowną panią, gdzie tu jest działka numer siedemdziesiąt trzy?Siedemdziesiąt trzy.siedemdziesiąt trzy? - zastanawiała się głośno.- A, już wiem.Musicie iść do końca tą alejką, a potem przy płocie skręcicie w lewo i tam się zapytacie.Cegiełka skłonił się szarmancko.- Dziękujemy najuprzejmiej, życzymy dobrego urodzaju i koksów pierwszego gatunku po dwanaście złociszów za kilogram.- Ech, czarodziej z ciebie, czarodziej - zaśmiała się staruszka.Cegiełka zamienił z Julkiem porozumiewawcze spojrzenie.Słyszałeś, jak się załatwia urzędowe sprawy? Z ludźmi tylko uprzejmie, bracie.Na siłę nie da rady.Ja bym tak nie potrafił - powiedział Julek z nieutajonym podziwem.Z ludźmi trzeba umieć.Nie martw się.Przy nas niejednego się jeszcze nauczysz.Doszli do końca alei.Dalej były już pola, a jeszcze dalej hangary na lotnisku w Gocławku.Kilka szybowców krążyło nad lotniskiem, a dwupłatowy kukuruźnik windował na lince piękną maszynę o smukłych skrzydłach.- Marzę o tym, żeby kiedyś polecieć takim szybowcem - westchnął Cegiełka.- Pierwszorzędna rzecz, tylko trzeba najpierw skończyć kurs, a na kurs nie przyjmują bez wykształcenia.Julek zerknął na niego zdziwiony.- Nie chodzisz do szkoły?- Chodziłem - odparł z żalem - ale potem była ta sprawa z Kiziakiem.- machnął desperacko ręką.- Szkoda zresztą gadać.Pech mnie, człowieku, prześladuje.Pani Tułajowa przyrzekła, że mnie zapisze do zawodowej, ale najpierw muszę skończyć siedem klas.Pójdę, bracie, na radiotechnikę.Wiesz, mam do tego smykałkę, a jak się uda, to zostanę radiotelegrafistą na samolotach.- Zamyślił się, oczy mu nagle przygasły.- Zresztą, kto wie.Pechowiec jestem, niech to drzwi ścisną.Ojciec chce, żebym już teraz pieniądze do domu przynosił.Matka by mnie do szkoły posyłała, ale fater, szkoda gadać.Skręcili w lewo.W cieniu jabłoni zobaczyli odpoczywającego na leżaku mężczyznę.Był obnażony do pasa, a siwe kępki włosów jak mech porastały jego szerokie ramiona.Nasunął na czoło słomkowy kapelusz, czytał poranną gazetę.Cegiełka chrząknął znacząco.Pan wybaczy, że przerywam poranną lekturę.A czego? - mruknął jegomość przesuwając kapelusz z czoła na tył głowy.Właśnie szukamy działki numer siedemdziesiąt trzy.Czy byłby pan tak uprzejmy.Następna - rzucił zniecierpliwiony jegomość i zaraz wrócił do lektury.Dziękujemy za uprzejme informacje - powiedział z przekąsem Cegiełka.Naraz złapał mocno Julka za ramię, pokazał na wyłaniającą się spośród zarośli działkę.- Patrz, człowieku, mamy wyjątkowe szczęście.Działka była niemal pusta, zarośnięta trawą i chwastami.Z brzegu rosło kilka rachitycznych krzaków agrestu, a w głębi usychająca grusza.Wiało od niej smutkiem.Sahara, daję słowo - wyszeptał Cegiełka.To świetnie - zauważył Julek.Fenomenalnie! Robota będzie czysta, nie trzeba niszczyć darów bożych.Szef się na pewno ucieszy.- Wyciągnął z futerału słuchawki, postawił antenę i zaczął manipulować.Po chwili powiedział do mikrofonu: - Tu Kobra jeden, tu Kobra jeden, wzywam Kobrę dwa, wzywam Kobrę dwa.Załatwione, szefie.Działka jest pusta, zupełnie nieuprawiana.Jakie sąsiedztwo? Jeden mamut w słomkowym kapeluszu, czyta „Życie”, nastawiony wrogo, ale nieszkodliwy.Słucham.Tak, szefie, mam się dowiedzieć, do kogo działka należy.Zrobi się.Meldujemy się w Klondike po wykonaniu zadania.Skończyłem.- Złożył do futerału mikrofon i słuchawki, z zadowoleniem mrugnął do Julka.- Słyszałeś? Tak się pracuje nowoczesnymi środkami.Łączność na medal.Teraz tylko trzeba zahaczyć tego w słomkowym kapeluszu, do kogo działka należy, i możemy wracać do bazy.Kiedy podeszli pod ogrodzenie, jegomość chrapał na dwa głosy.Gdy wciągał powietrze, wydawał dźwięki mruczącego lwa, gdy je wypuszczał, gwizdał jak stara lokomotywa.Na takiego ty będziesz lepszy - szepnął Cegiełka.- Wyglądasz trochę jak synek amerykańskiego milionera.On ci nie odmówi.A o co mam go zapytać?O to, kto jest właścicielem tej działki.Powiesz, że twoja mama wprost ubóstwia świeże truskawki i pomidory prosto z grządek i chciałaby wydzierżawić taką działkę, tylko nie wie, do kogo się zgłosić.Julek na widok chrapiącego jegomościa nie mógł wydobyć głosu.Kilka razy nabierał w płuca powietrza, lecz zamiast coś powiedzieć, wzdychał i spoglądał na Cegiełkę.No, wal - szepnął tamten.Proszę pana! - krzyknął Julek.Jegomość podskoczył na leżaku.Łypnął spod kapelusza zaspanymi oczami.Co znowu?Moja mama ubóstwia świeże pomidory prosto z grządki.Co ty pleciesz?I chciałaby mieć własne truskawki.Jegomość przetarł oczy.- Mój chłopcze, nie dość, że mnie zbudziłeś, jeszcze stroisz sobie żarty.Co ci się znowu przyśniło?Julek zaciął się.Spojrzał błagalnie na kolegę.Ten uśmiechnął się kwaśno.- On taki nieśmiały - powiedział wskazując na Julka ruchem głowy.- Jego ojciec chce wydzierżawić albo kupić działkę, żeby jego matka nie nudziła się w domu.Chcieliśmy pana zapytać, kto jest właścicielem tej, pożal się Boże, działki numer siedemdziesiąt trzy.Na twarzy zaspanego jegomościa pojawił się błysk zainteresowania.Uniósł się z trudem, przetarł chustką okulary i zbliżył się do ogrodzenia.- To ja właśnie chcę sprzedać swoją działkę.Chłopców zamurowało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]