[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pojecha³ dalej.Droga wiod³a teraz przez gêsty, oœnie¿ony las i kilka , minutpóŸniej przegrodzi³ j¹ wysoki, zakoñczony blankami mur.Musia³ byæ bardzostary, lecz niedawno go odrestaurowano.Jego szczytem bieg³ niewidoczny z daleka drut.By³ pewnie pod napiêciem, aleBen nie mia³ ochoty wspinaæ siê tam i sprawdzaæ.Ruszy³ wzd³u¿ muru i kilkadziesi¹t metrów dalej zobaczy³ bramê.Mia³a prawiedwa metry szerokoœci, trzy wysokoœci i zrobiono j¹ z ozdobnie powyginanegokutego ¿elaza.Z ¿elaza? Przyjrza³ siê uwa¿niej i stwierdzi³, ¿e to nie ¿elazo,tylko pomalowana na ¿elazo stal, pomalowana i gêsto opleciona sieci¹ kabli.Czujniki wewnêtrznego systemu bezpieczeñstwa: nie przeœlizgn¹³by siê têdy ¿adenintruz.Ciekawe, pomyœla³.Maj¹ uniemo¿liwiaæ wejœcie czy wyjœcie?Anna.Czy to mo¿liwe, ¿e zdo³a³a siê tam przedostaæ? Czy te¿ przywieziono j¹ tusi³¹?Droga koñczy³a siê kilkaset metrów za bram¹.Dalej by³ ju¿ tylko lœni¹cy,dziewiczy œnieg.Zgasi³ silnik, w³o¿y³ narty i trzymaj¹c siê jak najbli¿ejmuru, ruszy³ przed siebie.Chcia³ obejœæ ca³¹ posiad³oœæ - a przynajmniej tyle, ile siê da - z nadziej¹,¿e znajdzie jakieœ przejœcie, lukê w systemie bezpieczeñstwa, dziurê, przezktór¹ móg³by siê tam dostaæ.Jednak¿e nie wygl¹da³o to zbyt obiecuj¹co.Œnieg by³ miêkki i g³êboki - Ben zapada³ siê w puchu a¿ po kostki, a zaspy iwydmy jeszcze bardziej utrudnia³y manewrowanie.Gdy wreszcie z³apa³ rytm ipomyœla³, ¿e teraz bêdzie mu ³atwiej, dotar³ do stóp wznosz¹cego siê przy murzepagórka: czeka³a go ¿mudna wspinaczka.Pagórek by³ tak wysoki, ¿e stan¹wszy w po³owie zbocza, móg³ zajrzeæ za mur.Œnieg skrzy³ siê w s³oñcu tak bardzo, ¿e musia³ zmru¿yæ oczy, mimo to ujrza³wreszcie zamek, wielk¹, przysadzist¹ budowlê.Na pierwszy rzut oka mog³auchodziæ za kolejn¹ atrakcjê turystyczn¹, lecz ju¿ po chwili dostrzeg³ dwóchstra¿ników w wojskowych panterkach, którzy patrolowali teren z pistoletamimaszynowymi na ramieniu.Stra¿nicy.Nie wiedzia³, co dzieje siê za tymi murami, lecz na pewno nieprowadzono tam zwyk³ych badañ naukowych.To, co zobaczy³ potem, przyprawi³o go o silny wstrz¹s.Nie potrafi³ tegozrozumieæ, ale zobaczy³ dzieci, dziesi¹tki wynêdznia³ych, obszarpanych dzieci,które k³êbi³y siê na zimnie.Przeszkadza³ mu bij¹cy od œniegu blask, wiêcjeszcze bardziej zmru¿y³ oczy.Co to za dzieci?I co tam robi³y?Sanatorium? Bzdura.Wygl¹da³o raczej na to, ¿e ktoœ ich w tym zamku.wiêzi?¯eby lepiej widzieæ, wspi¹³ siê jeszcze wy¿ej i podszed³ nieco bli¿ej muru.U jego stóp rozci¹ga³ siê ogrodzony teren wielkoœci œredniego miejskiegoosiedla.Sta³o na nim kilkanaœcie du¿ych wojskowych namiotów, wype³nionychdzieæmi.Przypomina³o to dzielnicê biedoty, prowizoryczne miasteczko za³o¿oneprzez m³odych mieszkañców jakiegoœ wschodnioeuropejskiego kraju.Szczytemstalowego ogrodzenia bieg³y zwoje drutu kolczastego.By³ to dziwny widok.Ben a¿ potrz¹sn¹³ g³ow¹, ¿eby sprawdziæ, czy to niez³udzenie, ale gdy spojrza³ ponownie, znowu zobaczy³ dzieci: chodz¹ce naczworakach maluchy, nieogolone, obszarpane wyrostki z papierosem w ustach,wrzeszcz¹ce na siebie nastolatki, ubrane po wiejsku dziewczyny w porwanychpaltach i chustkach na g³owie.Dzieci.Wszêdzie k³êbi³y siê dzieci.Wiele razy widzia³ coœ takiego w dzienniku.Bez wzglêdu na to, kim naprawdêby³y i sk¹d pochodzi³y, na pewno wygna³a je z domu wojna.Z Boœni, z Kosowa, zMacedonii, z Albanii.Czy¿by Lenz za³o¿y³ w klinice obóz dla uchodŸców?Jurgen Lenz, filantrop udzielaj¹cy schronienia ma³ym, schorowanym zbiegom?Ma³o prawdopodobne.Bo miejsce to zupe³nie nie przypomina³o ani schroniska, ani sanatorium.Tewiejskie dzieci, upchane w przepe³nionych namiotach, marz³y na zimnie.Pilnowali ich uzbrojeni stra¿nicy.Miejsce to przypomina³o raczej obóz dlainternowanych.Nagle us³ysza³ krzyk jakiegoœ ch³opca.Ktoœ go zauwa¿y³.Wkrótce do³¹czyli doniego inni, zaczêli wymachiwaæ do niego rêkami, wo³aæ go i przyzywaæ.Natychmiast zrozumia³, czego chc¹.Chcieli stamt¹d wyjœæ.Chcieli, ¿eby im pomóg³.Widzieli w nim swojego wybawcê, kogoœ z zewn¹trz,kogoœ, kto móg³by ich uwolniæ.Zrobi³o mu siê niedobrze.Zadr¿a³, i tobynajmniej nie z zimna.Co oni tym dzieciom robili?Raptem dobieg³ go krzyk z innej strony obozowiska i zobaczy³ stra¿nika, którycelowa³ w niego z pistoletu maszynowego.Pozostali stra¿nicy te¿ krzyczeli,machali rêkami, ka¿¹c mu odejœæ.GroŸba by³a oczywista: zje¿d¿aj st¹d, bo bêdziemy strzelaæ.Suchy trzask i krok dalej w œnieg pacnê³o kilka kul.Ci ludzie nie ¿artowali.Ci ludzie nie wiedzieli, co znaczy cierpliwoœæ.Te wynêdznia³e dzieci przetrzymywano tu si³¹.A Annê?Czy by³a wœród nich?Bo¿e, b³agam.Oby tylko nic jej siê nie sta³o.Oby tylko ¿y³a.Nie wiedzia³, o co siê modliæ.Czy o to, ¿eby jej tam nie by³o, czy o to, ¿ebytam by³a.Zawróci³ i zjecha³ ze stoku.Widzê, ¿e siê obudziliœmy - rzek³ z promiennym uœmiechem Lenz.Podszed³ do stóp³Ã³¿ka i z³o¿y³ przed sob¹ rêce.- Mo¿e teraz zechce mi pani zdradziæ, komupowiedzia³a pani, kim naprawdê jestem.Pieprz siê.Tak myœla³em - odrzek³ nieporuszony Lenz.- Kiedy organizm wydali ketaminê.-Zerkn¹³ na swój z³oty zegarek.- To znaczy mniej wiêcej za pó³ godziny, podamypani do¿ylnie piêæ miligramów versedu.To bardzo silny opioid.Zna go pani?Mo¿e podawano go pani podczas jakiegoœ zabiegu?Anna patrzy³a na niego pustym, obojêtnym wzrokiem.- Piêæ miligramów wystarczy, ¿eby siê pani rozluŸni³a, zachowuj¹c ca³kowit¹przytomnoœæ umys³u - kontynuowa³ beznamiêtnie Lenz.– Poczuje pani gwa³towneuderzenie krwi do g³owy, ale ju¿ kilka sekund póŸniej ogarnie pani¹ spokój,jakiego nigdy dot¹d pani nie zazna³a.Opuœci pani¹ ca³e napiêcie.To cudowneuczucie.Przekrzywi³ na bok g³owê, jak wielki bia³y ptak.- Gdybyœmy podali pani dawkê uderzeniow¹, przesta³aby pani oddychaæ inajprawdopodobniej umar³a.Dlatego musimy robiæ to stopniowo, powoli, przezosiem, dziesiêæ minut.Nie chcemy, ¿eby sta³o siê pani coœ z³ego.Nie teraz.Anna mruknê³a coœ, w czym - tak¹ przynajmniej mia³a nadziejê - zawiera³ siêzarówno sceptycyzm, jak i jadowity sarkazm.Mimo chemicznie wywo³anego spokojuby³a przera¿ona.Wolelibyœmy raczej, ¿eby znaleziono pani¹ w rozbitym samochodzie.Jeszcze jedenpijany kierowca, jeszcze jedna ofiara wypadku.Nie mam samochodu - wymamrota³a.Ju¿ pani ma.Wynajê³a go pani, a raczej my wynajêliœmy go w pani imieniu.Niema to jak karta kredytowa, prawda? Wczoraj wieczorem aresztowano pani¹ wpobliskim miasteczku.Mia³a pani sporo alkoholu we krwi.Spêdzi³a pani noc wareszcie, a rano pani¹ wypuszczono.Ach, ci pijani kierowcy.Nigdy siê niczegonie naucz¹.Anna nie reagowa³a, lecz jej umys³ pracowa³ na najwy¿szych obrotach, próbuj¹cznaleŸæ wyjœcie z tego potwornego labiryntu.W planie Lenza musia³a byæ jakaœluka, tylko gdzie?- Versed to najlepsze serum prawdy, jakie kiedykolwiek wynaleziono, chocia¿pocz¹tkowo zamierzano je wykorzystaæ zupe³nie inaczej.Œrodki wypróbowane przezCIA, skopolamina, barbiturany takie jak tiopental, rzadko kiedy dzia³a³y.Tymczasem odpowiednia dawka versedu odblokuje umys³ do tego stopnia, ¿e odpowiepani na ka¿de pytanie.A teraz magiczna sztuczka: po przes³uchaniu nie bêdziepani nic pamiêta³a.Czy¿ to nie wspania³e? Bêdzie pani mówi³a, mówi³a iopowiada³a, jednak z chwil¹, gdy pod³¹czymy pani¹ do kroplówki, przestanie panicokolwiek pamiêtaæ.Niezwyk³e, prawda?Do sali wesz³a pielêgniarka, przysadzista kobieta w œrednim wieku.Szerokimibiodrami popycha³a przed sob¹ wózek, na którym le¿a³y fiolki, strzykawki iaparat do mierzenia ciœnienia.Podesz³a bli¿ej, zerknê³a podejrzliwie na Annê izaczê³a nape³niaæ strzykawki p³ynem z fiolek.Na ka¿d¹ strzykawkê nakleja³ajak¹œ karteczkê.To jest Gerta - powiedzia³ Lenz - technik-anestezjolog
[ Pobierz całość w formacie PDF ]