[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiêzieñ by³ naprawdê Dusi­cielem wysokiejrangi.Czerwona d³oñ oznacza³a, ¿e jest tu od czasów, kiedy Narayan Singhoszuka³ Pani¹, mówi¹c jej, ¿e stanowi obiekt kultu Dusicieli, podczas gdy oniczcili naprawdê jej nie narodzone dziecko, które mia³o byæ córk¹ ich boginiKiny.Pani jednak tak¿e u¿y³a podstêpu i naznaczy³a wszystkich Dusicieli czerwon¹d³oni¹, tak ¿eby póŸniej nie mogli siê niczego wyprzeæ.Na pró¿no próbowaliusun¹æ zabarwienie.Pomog³aby jedynie amputacja, ale jednorêki Dusiciel niezdo³a³by pos³u¿yæ siê rumlem — szarf¹, która by³a narzêdziem œwiêtego fachuDusicieli.— Stary bêdzie zadowolony.— Czerwonorêki bêdzie prze­cie¿ wiedzia³, co kryjesiê za parawanem jego wyznania.Podszed³em bli¿ej ognia.Thai Dei pomóg³ rozlokowaæ zbêd­nych tkaczy cienia iprzykucn¹³ przy mnie.Jak bardzo odmieni³o go Dejagore? Mam wra¿enie, ¿e nawetjako ma³y berbeæ by³ zimny, milcz¹cy i bezlitosny.Zauwa¿y³em, ¿e Goblin nadal mnie obserwuje z k¹ta, udaj¹c, ¿e robi coœ innego.Czego oni z Jednookim tak wypatrywali?Karze³ wyci¹gn¹³ przed siebie rêce.— Dobry ogieñ.15Paranoja wesz³a nam widaæ w krew.Staliœmy siê nowymi Nyueng Bao.Nikomu nieufaliœmy.Nikomu spoza Czarnej Kom­panii nie mówiliœmy, co robimy, dopóki niebyliœmy pewni reakcji.Zale¿a³o nam zw³aszcza na ukryciu wszystkiego wg³ê­bokim mroku przed Prahbrindrahem Drahem i jego siostr¹ Radish¹ Drah.Absolutnie nie mo¿na im by³o zaufaæ, chyba ¿e w grê wcho­dzi³y ich w³asneinteresy.Przemyci³em swoich wiêŸniów do miasta i ukry³em ich w ma­gazynie nad rzek¹ —miejscu o bardzo charakterystycznym za­pachu.PrzyjaŸni Kompanii Shadarowie³owili tam ryby.Moi ludzie rozeszli siê po swoich rodzinach albo poszli napiwo.By³em zadowolony.Jednym szybkim pchniêciem przerzedziliœ­my dowództwoK³amców.O ma³y w³os nie dopadliœmy tego diab³a, Narayana Singha.By³em naodleg³oœæ spluniêcia od dziecka Konowa³a.Z czystym sumieniem mog³em mudonieœæ, ¿e nic jej nie jest.Thai Dei rzuci³ wiêŸniów na kolana i zmarszczy³ nos.— Masz racjê — zgodzi³em siê z nim.— Ale to miejsce nie cuchnie nawet wpo³owie tak strasznie jak twoje bagno.— Taglios roœci³o sobie prawo do deltyrzeki, lecz Nyueng Bao nie zgadzali siê na to.Thai Dei chrz¹kn¹³.Umia³ przyj¹æ ¿art jak ka¿dy normalny facet.Nie wygl¹da okazale.Jest stopê ni¿szy ode mnie.Przewy¿­szam go tak¿e wag¹ oosiem funtów.No i jestem du¿o ³adniejszy.Ma byle jak ostrzy¿one, czarnew³osy, które stercz¹ na wszystkie strony jak niechlujna strzecha.Chudy, zzapadniêtymi policzka­mi, milcz¹cy i zgryŸliwy Thai Dei jest bardzonieapetyczny.W ka¿dym razie robi, co do niego nale¿y.W³aœciciel rybiarni, Shadar, przyprowadzi³ do nas Kapitana.Konowa³ by³ corazstarszy.Bêdziemy musieli zacz¹æ zwracaæ siê do niego „Szefie" albo jakoœ tak.Nie mo¿na przecie¿ nazywaæ Kapitana „Starym", kiedy naprawdê jest stary.By³ ubrany w strój shadarskiej konnicy.Turban, broda i proste, szare ubranie.Spojrza³ ch³odno na Thai Deia.Sam nigdy nie mia³ obstawy Nyueng Bao.Niechcia³ o tym s³yszeæ, mimo ¿e musia³ siê maskowaæ, ilekroæ chcia³ wyjœæ sam naulicê.Goryle nie nale¿¹ do tradycji.Konowa³ jest uparty, je¿eli w grê wchodzitradycja Kompanii.Do diab³a, wszyscy oficerowie W³adcy Cienia zatrudniali goryli.Niektórzy nawetkilku.Nie prze¿yliby bez nich.Thai Dei spokojnie odwzajemni³ spojrzenie Konowa³a.Obec­noœæ wielkiegodyktatora nie robi³a na nim wra¿enia.Pewnie powiedzia³by: Ja jestem jeden i onjest jeden.Czyli jest po równo.— Opowiadaj.— Konowa³ przejrza³ moje ³upy.Opowiedzia³em wiêc wszystko.— Zgubi³em jednak Narayana — koñczy³em relacjê.— By­³em blisko, ale ten gnojekma chyba anio³a stró¿a.W ¿aden sposób nie powinien siê wyrwaæ z zaklêciaGoblina.Œcigaliœmy go przez dwa dni, ale nawet Goblin i Jednooki nie zdo³alitrafiæ na jego œlad.— Ktoœ mu pomóg³.Mo¿e anio³ stró¿, a mo¿e jego nowy kumpel W³adca Cienia.— Jak trafili z powrotem do lasu? Sk¹d wiedzia³eœ, ¿e tam bêd¹?Ju¿ myœla³em, ¿e powie, i¿ us³ysza³ to od wielkiego czarnego ptaka.Wrony s¹ ju¿ mniej liczne, ale wci¹¿ wszêdzie mu towarzysz¹.Mówi do nich, aczasami one tak¿e do niego przemawiaj¹.— Musieli kiedyœ przyjœæ, Murgen.S¹ niewolnikami swojej religii.Ale dlaczego akurat na to w³aœnie Œwiêto Œwiate³? Sk¹d wiedzia³eœ?Nie naciska³em.Nie naciska siê Konowa³a.Na staroœæ robi siê tajemniczy idziwaczeje.W swoich w³asnych Kronikach nie zawsze mówi ca³¹ prawdê oosobistych sprawach.Zw³aszcza o swoim wieku.Kopn¹³ tkacza cienia.— Jeden z pupilków D³ugiego Cienia.Ma³y szpieg.Nie myœla³em, ¿e ma ich natyle, aby móg³ sobie pozwoliæ na ich utratê.— Raczej siê nie spodziewa³, ¿e na nich wpadniemy.Konowa³ spróbowa³ siêuœmiechn¹æ, ale wyszed³ mu paskud­ny, sarkastyczny grymas.— Czeka go zatem wiele niespodzianek.— Kopn¹³ wi꟭nia.— Nie ukrywajmy ich.Zabierzmy ich do pa³acu.O co chodzi?Na plecach poczu³em lodowaty podmuch, jakbym znowu siê znalaz³ w LesiePrzeznaczenia.Nie wiem dlaczego, ale mia³em z³e przeczucia.— Nie wiem.Ty jesteœ szefem.Czy chcesz coœ specjalnego do Kronik?— Ty jesteœ teraz Kronikarzem, Murgen.Napisz, co musisz napisaæ.Zawsze mogêcoœ sprostowaæ.Nie s¹dzê.Wysy³a³em wszystko, ale nie wierzê, ¿e by³o czytane.— Co z tym wypadem? — zapyta³.— By³o tam zimniej ni¿ w przerêblu.— I ten chodz¹cy wór wielb³¹dziego gówna, Narayan Singh, znowu siê nam wymkn¹³.I to w³aœnie napiszesz.On i jemu podobni bêd¹ siê nam pl¹taæ po ¿yciorysie,dopóki go nie usma¿ymy.Mam nadziejê.Widzia³eœ j¹? Nic jej nie jest?— Tak naprawdê widzia³em tylko tobó³, który dŸwiga³ Singh.Myœlê, ¿e to by³aona.— To musia³a byæ ona.On nigdy nie spuszcza z niej wzroku.— Udawa³ twardziela.— ZaprowadŸ ich do pa³acu.— Znowu poczu³em uderzenie ch³odu.— Dam znaæstra¿om, ¿e nadcho­dzicie.Thai Dei spojrza³ na mnie, a ja na niego.To mo¿e byæ trudne.Ludzie na ulicachrozpoznaj¹ wiêŸniów.Mo¿e maj¹ tu przyjació³.Z pewnoœci¹ maj¹ tu tak¿e tysi¹cewrogów.Mogliby nie prze¿yæ tej wycieczki.Oni albo my.— Pozdrów ode mnie ¿onê.Mam nadziejê, ¿e podoba siê jej nowa siedziba —odezwa³ siê Stary.— Jasne.— Zadr¿a³em.Thai Dei spojrza³ na mnie spode ³ba.Konowa³ wyj¹³ zwójpapieru.— To przysz³o od Pani, kiedy wyszliœcie.Do Kronik.— Ktoœ musia³ umrzeæ.— Przytnij i opraw — wyszczerzy³ zêby.— Ale nie dodawaj jej zbyt wielu cnót.Nie znoszê, kiedy rzuca we mnie moimi argumentami.— Pierwsze s³yszê.— Jednooki s¹dzi, ¿e wie, gdzie zostawi³ papiery.Dowiedzia³ siê, kiedyus³ysza³, ¿e bêdzie musia³ prowadziæ Kroniki.— A to ju¿ s³ysza³em.Konowa³ ponownie wyszczerzy³ zêby i odszed³.16Piêciuset ludzi i piêæ s³oni roi³o siê wokó³ nie dokoñczonej barykady.Najbli¿sza przyjazna placówka le¿a³a o dzieñ forsow­nego marszu na pó³noc.£opaty wgryza³y siê w ziemiê, dudni³y m³oty.S³onie zrzuca³y deski z wozów ipomaga³y ustawiæ je pionowo.Jedynie wo³y sta³y leniwie w swoich jarzmach.Ta bezimienna jeszcze placówka istnia³a zaledwie jeden dzieñ i by³a najnowszympunktem w wytrwa³ym marszu Taglian w g³¹b Krainy Cienia.Ukoñczono jedyniewie¿ê.Widaæ st¹d by³o do­k³adnie ca³y po³udniowy horyzont.W powietrzuwyczuwa³o siê napiêcie, jakby ciê¿ar odoru œmierci i ostrze¿enie [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl