[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dotychczas nie robi³ wiele.Wa³êsa³ siê pomieœcie, rozmawia³ z ludŸmi, próbowa³ zaczepiaæ Taglian i Mogabê.Nasi nie maj¹z nim wiele roboty.Kompania al-Khula pogoni³a go z wyci¹gniêtymi mieczami.— Czy ktoœ o nim mówi? Jednooki potrz¹sn¹³ g³ow¹.— To samo stare gówno, a mo¿e nawet gorzej.Lepiej wyjaœnij mu, ¿e to nie by³twój pomys³.Przys³uchuj¹cy siê Thai Dei wymrucza³ coœ, co zabrzmia³o jak zaklêcie.Zaraz potym uczyni³ gest, który mia³ odwracaæ z³e oko.— Hej — odezwa³ siê Jednooki.— Coœ jednak jest w stanie ich zaniepokoiæ.— Mam zamiar pos³uchaæ, co ma do powiedzenia ich szef.Ty dowodzisz, ale tylkodlatego, ¿e pozostali s¹ jeszcze mniej godni zaufania ni¿ ty.— Cholerne dziêki, Dzieciaku.Potrafisz sprawiæ, ¿e facet czuje siê wa¿ny.— Postaraj siê, ¿eby coœ zosta³o, kiedy wrócê.48Zawrót g³owy chwyci³ mnie na tej samej ulicy, co przedtem.Kiedy to by³o,wczoraj? Pamiêtam poch³aniaj¹c¹ mnie ciemnoœæ.Teraz by³a to bardziejzdradziecka, otulaj¹ca mnie czerñ, ³agodniejsza od gromu, który dopad³ mniewczeœniej.Mia³em mêtlik w g³owie, ale pamiêta³em kilka drobnych epizodów sprzed wielkiejciemnoœci.Tylko chwile, kiedy znajdowa³em siê poza sob¹ i wróci³em, zanimktokolwiek zdo³a³ siê odezwaæ.Ten atak by³ silniejszy.D³onie Thai Deia zacisnê³y siê na moim lewym ramieniu.Mówi³ coœ, ale jego s³owa by³y dŸwiêkami pozbawionymi znaczenia.Œwiat³oprzygas³o.Kolana ugiê³y siê pode mn¹, a potem nie czu³em ju¿ nic.To miejsce by³o jaœniejsze od dnia, choæ przecie¿ by³ dzieñ.Olbrzymie lustrazbiera³y s³oneczne œwiat³o i rzuca³y je na wysok¹, posêpn¹ postaæ w czerni.Ponury mê¿czyzna sta³ na parapecie wysoko ponad ciemniej¹c¹ krain¹, a wokó³hula³ wiatr.Powietrze rozdar³ krzyk.Z oddali pochyla³ siê ku wie¿y ciemny prostok¹t.Wychudzona postaæ na³o¿y³a na twarz stylizowan¹ maskê.Oddycha³a szybciej,jakby potrzebowa³a wiêcej powietrza, aby stawiæ czo³o przybyszom.Kolejny krzyk rozdar³ powietrze.— Któregoœ dnia.! — wyszepta³ cz³owiek.Postrzêpiony lataj¹cy dywan by³ ju¿ niedaleko.Zamaskowany cz³owiek nie wykona³¿adnego ruchu, wpatruj¹c siê w ka¿de drgnienie mroku wokó³ mrocznego kszta³tu.Wiatr targa³ jego szaty.Lataj¹cy dywan niós³ trzy osoby.Jedn¹ z nich by³ mê¿czyzna równie¿ w masce;drobny, skulony w ciemnoœciach, owiniêty w cuchn¹ce ³achmany przesi¹kniêtepleœni¹.Trz¹s³ siê bez przerwy, nie mog¹c powstrzymaæ krzyku, który od czasudo czasu wydobywa³ mu siê z gard³a.By³ to Wyjêæ, jeden z najstarszych inajbardziej nikczemnych czarodziejów na œwiecie.To on stworzy³ dywan.Posêpnycz³owiek w masce nienawidzi³ go.Nienawidzi³ wszystkich.Niewiele mia³ te¿ mi³oœci dla siebie.Panowa³ nad swoj¹nienawiœci¹ jedynie dziêki straszliwym æwiczeniom si³y woli, a i to na krótko.Jego wola by³a potê¿na.Przynajmniej dopóty, dopóki nie czu³ siê zagro¿ony.Obdartus zagulgota³, t³umi¹c okrzyk.Wyjcowi towarzyszy³ niski, chudy i niewiarygodnie brudny mê¿czyzna w podartejprzepasce na biodrach i lepi¹cym siê od brudu turbanie.By³ przera¿ony.Nazywa³siê Narayan Singh i by³ œwiêtym starcem wyznawców K³amcy.¯y³ jedynie dziêkiwstawiennictwu Wyjca.D³ugi Cieñ powa¿a³ Singha tyle co krowie ³ajno, niemniej jednak móg³ onstanowiæ przydatne narzêdzie.Zasiêg jego kultu by³ ogromny.Opinia Singha o jego nowym sprzymierzeñcu nie by³a wiele lepsza.Za plecami starca siedzia³o dziecko.Przeœliczna ma³a dziewczynka, jeszczebrudniejsza ni¿ jamadar.Mia³a ogromne, br¹zowe oczy.Oczy jak okna piekie³.Oczy znaj¹ce ca³e z³o starych czasów i znajduj¹ce w nim rozkosz.Te oczy niepokoi³y nawet D³ugiego Cienia.By³y wirami ciemnoœci, które wci¹ga³y i parali¿owa³y.Nag³y, ostry ból w lewym kolanie sprawi³, ¿e moje cia³o przeszy³ pal¹cy pr¹dagonii.Jêkn¹³em i potrz¹sn¹³em g³ow¹.Do mojej œwiadomoœci dotar³ odór ulicy.Przez chwilê nic nie widzia³em, ale w koñcu moje oczy przyzwyczai³y siê dojaskrawego, s³onecznego œwiat³a.Czyjeœ d³onie chwyci³y moje lewe ramiê,ci¹gn¹c i próbuj¹c mnie podnieœæ.Spojrza³em w górê i przera¿ony napotka³emwejrzenie wychud³ej twarzy.Czu³em jeszcze strach, chocia¿ straszliwa wizja zniknê³a.Próbowa³em siêskoncentrowaæ, ale ból w kolanie i gadanina Thai Deia nie pozwoli³y na to.— Nic mi nie jest — powiedzia³em.— Po prostu uderzy³em siê w kolano.—Spróbowa³em wstaæ, ale po jednym kroku kolano zawiod³o.— Dam sobie radê, docholery! — wrzasn¹³em i odepchn¹³em jego rêce.Wizja zniknê³a i pozosta³o jedynie blade wspomnienie tego, co siê wydarzy³o.Czy tak samo by³o z poprzednimi omdleniami? Czy wizje odp³ywa³y tak daleko, ¿enie by³em w stanie ich sobie przypomnieæ? Czy mia³y jakiœ zwi¹zek zteraŸniejszoœci¹? NiewyraŸnie przypomnia³em sobie mnóstwo znajomych twarzy.Muszê pomówiæ o tym z Goblinem i Jednookim.Powinni wiedzieæ, co z tym zrobiæ.Uczyli siê trochê wyjaœniania snów.Kiedy stanêliœmy przed obliczem Mówcy, Thai Dei zacz¹³ coœ szybko trajkotaæ.KyDam przygl¹da³ mi siê badawczo, a wyraz jego twarzy zmienia³ siê niesamowicie,kiedy s³ucha³ paplaniny Thai Deia.W pierwszej chwili wydawa³o mi siê, ¿e starzec jest sam, ale kiedy jego wnukgada³, a stary robi³ siê coraz bardziej napiêty, z mroku wychynêli inni NyuengBao i zaczêli mi siê przygl¹daæ.Pierwsze pojawi³y siê Hong Tray i Ky Gota.Stara kobieta siedzia³a obok mê¿a.— Mam nadziejê, ¿e nie masz nic przeciwko.Czasami potrafi ona podnieœæ zas³onêczasu.Gota nie odezwa³a siê.Podejrzewa³em, ¿e nie by³o to zwyk³e zjawisko.Potem pojawi³a siê piêkna kobieta i natychmiast skierowa³a siê w stronê stolikado herbaty.Herbata jest niezwykle wa¿na dla Nyueng Bao.Ciekawe, czy takobieta wype³nia³a w rodzinie jeszcze inne pos³ugi.Goœæ w mroku tym razem nie jêcza³.Czy¿by nas opuœci³?— Jeszcze nie — odezwa³ siê Mówca, odczytuj¹c moje spojrzenie.— Ale wkrótceto nast¹pi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]