[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy dotarliœmy do chybotliwego mostu spinaj¹cego brzegi Royal River,spodziewa³em siê, ¿e Cal ponownie zacznie nalegaæ, ¿ebyœmy zaniechali dalszejwêdrówki.Ale on nie odezwa³ siê s³owem.Przystan¹³ tylko, obrzuci³ spojrzeniemk³uj¹c¹ szyderczo niebo iglicê koœcio³a i popatrzy³ na mnie.Podjêliœmy marsz.Przepe³nieni lêkiem, ale zdecydowani kroczyliœmy do koœcio³a Jamesa Boone'a.Drzwi by³y ci¹g³e rozwarte, jak zostawiliœmy je ostatnim razem, a panuj¹cywewn¹trz mrok najwyraŸniej ³ypa³ na nas po¿¹dliwie.Kiedy wstêpowaliœmy naschodki, poczu³em, ¿e serce we mnie zamiera, a gdy k³ad³em d³oñ na klamce iotwiera³em drzwi, palce mi dr¿a³y.Smród w œrodku by³ chyba jeszcze gorszy ibardziej chorobliwy ni¿ poprzednio.Weszliœmy do pogr¹¿onego w pó³mroku przedsionka, a z niego bez chwili zw³oki dokoœcio³a.Panowa³ tam nieopisany ba³agan.Koœció³ zdemolowa³o coœ ogromnego.£awki by³y powywracane, po³amane i jakbierki ciœniête niedbale na stos.Odra¿aj¹cy krzy¿ le¿a³ pod wschodni¹ œcian¹,a dziura w murze œwiadczy³a, z jak¹ si³¹ nim rzucono.Lampy oliwne powyrywano zobudowy, tote¿ opary tranu miesza³y siê z okropnym smrodem, który przenika³ca³e miasteczko.A wzd³u¿ nawy g³Ã³wnej, jak upiorny œlubny kobierzec, ci¹gnê³asiê smuga czarnego b³ota wymieszanego z posok¹.Prowadzi³a do ambony - jedynejnie naruszonej rzeczy w koœciele.Na pulpicie, znad bluŸnierczej Ksiêgi,spogl¹da³o na nas nieruchomymi, szklistymi oczyma zar¿niête jagniê."Bo¿e" - szepn¹³ Calvin.Podeszliœmy w tamt¹ stronê, unikaj¹c jak ognia szlamu na posadzce.Nasze krokibudzi³y rozliczne echa, które zmienia³y odg³os st¹pania w czyjœ grzmi¹cyœmiech.Na podwy¿szenie weszliœmy jednoczeœnie.Jagniê nie zosta³o zar¿niête czyzagryzione.Coœ lub ktoœ tak mocarnie je œcisn¹³, ¿e stworzeniu popêka³ynaczynia krwionoœne.Krew rozlewa³a siê odra¿aj¹c¹, gêst¹ ka³u¿¹ na o³tarzu isp³ywa³a do jego podstawy.ale na samej ksiêdze zalega³a tylko cienk¹,przezroczyst¹ warstw¹ i zawi³e runy widoczne by³y niczym przez kolorowe szk³o!"Czy musimy jej dotykaæ?" - spyta³ niewzruszony Cal."Tak.Muszê j¹ zabraæ".„Po co?""¯eby zrobiæ to, co nale¿a³o uczyniæ szeœædziesi¹t lat temu.Zamierzam j¹zniszczyæ".Odci¹gnêliœmy martwe jagniê; zw³oki upad³y na posadzkê ze wstrêtnym,mlaszcz¹cym dŸwiêkiem.Zbrukane krwi¹ stronice zdawa³y siê wydzielaæ w³asny,szkar³atny blask.W uszach zaczê³o mi dzwoniæ i szumieæ; ze œcian œwi¹tyni p³yn¹³ niski,monotonny œpiew.Widz¹c skrzywion¹ twarz Cala, poj¹³em, ¿e on równie¿ tos³yszy.Ziemia pod stopami zadr¿a³a, jakby przybywa³ mieszkaniec tegonawiedzonego koœcio³a, ¿eby broniæ swej w³asnoœci.Struktura normalnejprzestrzeni i czasu zdawa³a siê pêkaæ i ³amaæ.Koœció³ wype³ni³ siê widmami,lœni¹c piekielnym blaskiem odwiecznego, zimnego ognia.Wydawa³o mi siê, ¿edostrzegam przera¿aj¹c¹ i zniekszta³con¹ postaæ Jamesa Boone'a, tañcz¹cegowokó³ spoczywaj¹cego na wznak cia³a kobiety, a tu¿ za nim ujrza³em megociotecznego dziadka Phillipa, nowicjusza, odzianego w czarn¹ sutannê zkapturem.W d³oniach trzyma³ nó¿ i puchar.Deum vobiscum magna vermis.Widniej¹ce na stronicy ksiêgi s³owa zadr¿a³y i wykrzywi³y siê, p³awi³y siê wofiarnej krwi, nagrodzie dla stwora, który przyby³ spoza gwiazd.Œlepi, wymieszani ze sob¹ wierni ko³ysali siê w zapamiêta³ym, demonicznymmodlitewnym ruchu; ich zdeformowane twarze wy- pe³nione by³y ¿arliwym,odra¿aj¹cym oczekiwaniem.Teraz ³acinê zast¹pi³ starszy jêzyk, pochodz¹cy z czasów, kiedy nie by³ojeszcze Egiptu i piramid, pochodz¹cy z czasów, kiedy Ziemia stanowi³a jeszczekulê kipi¹cego w pustej przestrzeni gazu.Gyyagin vardar Yogsoggoth! iierminis! Gyyagin! Gyyagin! Gy- yagin!Pulpit zacz¹³ dr¿eæ i pêkaæ, unosiæ siê w powietrze.Calvin wrzasn¹³ i uniós³ ramiê, ¿eby zas³oniæ twarz.Ca³y o³tarz i absydakoœcio³a trzês³y siê potê¿nym, mrocznym ruchem, jak okrêt ciskany przez burzê.Porwa³em ksiêgê i trzyma³em j¹ w wy- ci¹gniêtych rêkach; odnosi³em wra¿enie, ¿espali mnie ¿arem s³oñ- ca, spopieli, oœlepi."Niech pan ucieka!" - wrzasn¹³ Calvin.- "Niech pan ucieka!"Ale sta³em jak s³up soli i obca istota wype³ni³a mnie niczym staro¿ytnenaczynie, które czeka³o przez lata.przez ca³e pokolenia!"Gyyagin vardar!" - wrzasn¹³em.- "S³uga Yogsoggotha, Bezimiennego! Glistyspoza Przestrzeni! Po¿eracz Gwiazd! Niszczyciel Czasu! Verminis! Oto nadchodziGodzina Spe³nienia! Czas Zap³aty! Verminis! Alyah! Alyah! Gyyagin!"Calvin pchn¹³ mnie.Zachwia³em siê, koœció³ zawirowa³ mi przed oczyma i upad³emna posadzkê.Uderzy³em g³ow¹ w krawêdŸ przewróconej ³awki i czaszkê obj¹³ miogieñ.ale umys³ jakby mi przejaœnia³.Po omacku siêgn¹³em po zapa³ki, które ze sob¹ zabra³em.Koœció³ wype³ni³ dobiegaj¹cy z trzewi ziemi grzmot.Ze œcian i z sufitu zacz¹³p³atami odpadaæ gips.Zardzewia³y dzwon na wie¿y koœcielnej odezwa³ siêzd³awionym, diabelskim kurantem, wspó³czuj¹c¹ wibracj¹.Zap³onê³a zapa³ka.Dotkn¹³em ni¹ ksiêgi w tej samej chwili, kiedy eksplodowa³pulpit i roztrzaska³ siê na drzazgi.Na jego miejscu rozwar³a siê otch³añ.Calzachwia³ siê na jej krawêdzi, wyci¹gn¹³ ramiona, otworzy³ usta w przeraŸliwymkrzyku, który zapamiêtam do koñca swoich dni.I wtedy nap³ynê³o olbrzymie, szare, drgaj¹ce cielsko.Smród przechodzi³wszelkie wyobra¿enie.By³a to olbrzymia, wylewaj¹- ca siê, zawiesista, pokrytapêcherzami galareta, monstrualny, odra¿aj¹cy kszta³t, który bi³ w niebo prostoz najg³êbszych otch³ani ziemi.I wtedy te¿, w nag³ym, straszliwym przeb³ysku,poj¹³em to, o czym nie wiedzia³ ¿aden cz³owiek.Spostrzeg³em, ¿e by³ tozaledwie jeden pierœcieñ, jeden tylko segment potwornej glisty, którapozbawiona oczu przez lata trwa³a w sklepionej pieczarze mroku pod tymodra¿aj¹cym koœcio³em!Ksiêga w moim rêku p³onê³a jasnym p³omieniem, a Stwór krzycza³ nade mn¹bezg³oœnym wrzaskiem.Trafiony koszmarnym ciosem Calvin z przetr¹conym karkiemprzelecia³ przez ca³y koœció³ jak szmaciana lalka.To coœ zapada³o siê.Stwór zapada³ siê., zostawiaj¹c jedynie olbrzymi¹ dziurêotoczon¹ zwa³ami czarnej piany, a powietrze rozdar³ potê¿ny krzyk i okropnemlaskanie, które ginê³y w jakiejœ ogromnej dali.W koñcu zapad³a cisza.Popatrzy³em pod nogi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]