[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W półtora roku później prezydent „nadzieja uczciwych obywateli” miał powrócić tu nieoficjalnie, przedzierając się górskimi szlakami na kulawym mule, by o mało nie zginąć haniebną śmiercią z rąk tłuszczy — śmiercią, od której ocalił go Nostromo.O tym tak bardzo odmiennym wydarzeniu kapitan Mitchell mawiał później:— Przełom w historii, panie, przełom w historii! A ten mój człowiek, Nostromo, wie pan, brał w tym udział.Tworzył historię, nie inaczej!Ale epizod, przynoszący zaszczyt Nostromowi, pociągał za sobą natychmiast drugi, którego kapitan Mitchell nie mógł zaliczyć do „historii” ani nazwać „pomyłką”.Musiał znaleźć na to inny termin.— Panie — mawiał później — to nie był błąd.To było fatalne zrządzenie losu.Nieszczęście, po prostu nieszczęście! A ten mój biedak został w to wszystko wciągnięty, wpadł po samą szyję.Powtarzam, fatalne zrządzenie losu.Według mnie on od tej pory nie był już nigdy tym samym człowiekiem.Część drugaWyspy IzabeleRozdział pierwszyW złych i dobrych warunkach, wytwarzanych przez zmienne koleje walk (które don José scharakteryzował jako „ważenie się losu prawości narodu”) koncesja Goulda, to imperium in imperio, pracowała dalej bez przerwy.Góra kwadratowego kształtu wyrzucała z siebie nadal skarby, spływające po drewnianych rynnach do miażdżących je niestrudzenie baterii stęporów; światełka z San Tomé jarzyły się co noc nad bezkresnym cieniem równiny, a co trzy miesiące eskorta wioząca srebro opuszczała się z góry w stronę morza, jak gdyby ani wojna, ani jej następstwa nie miały nigdy zagrozić Zachodniej Prowincji, osłoniętej wysokim szańcem Kordylierów.Walki toczyły się po tamtej stronie potężnego muru, najeżonego zębatymi szczytami i ukoronowanego białą kopułą Higueroty.Nie przebiła go do tej pory kolej żelazna, którą przeprowadzono, jak dotąd, tylko na łatwiejszym terenie, na Campo, od Sulaco do Doliny Ivia leżącej u stóp wąwozu.Również linia telegraficzna nie przekroczyła jeszcze gór; wysmukłe słupy, wytyczone jak znaki żeglarskie na równinie, zagłębiały się w leśne ostępy na zboczach wzgórz przeciętych tunelem nowej drogi, druty telegraficzne zaś urywały się znienacka w obozie konstruktorów, przy białym sosnowym stole, dźwigającym na sobie aparat Morse’a, a ustawionym w podłużnym budynku o pofałdowanym, blaszanym dachu, który ocieniały olbrzymie cedry.Budynek ten, zbudowany z bali, stanowił kwaterę inżynierów pełniących służbą na najbardziej wysuniętym posterunku.W porcie również pracowano.Wzmógł się przewóz materiałów przeznaczonych dla kolei żelaznej, a także ruch oddziałów wojskowych wzdłuż wybrzeża.Kompania O.S.N.miała dużo zapotrzebowań na swoje okręty.Costaguana nie posiadała własnej floty i poza kilku statkami strzegącymi wybrzeży nie miała państwowych okrętów z wyjątkiem paru starych parowców handlowych używanych do przewożenia towarów.Kapitan Mitchell, który w swym pojęciu coraz głębiej wkraczał w historię, znalazł jednak pewnego popołudnia czas, by wstąpić na godzinkę do salonu Casa Gould.Dziwnie nieświadom owych prawdziwych sił, które działały wokół niego, wyraził zadowolenie, że może choć na parę godzin oderwać się od wyczerpujących zajęć.Nie wiedziałby doprawdy, jak sobie poradzić, gdyby nie jego nieoceniony Nostromo! Ci przeklęci politycy z Costaguany — zwierzał się pani Gould — stwarzali mu więcej roboty, niż przewidywał.Don José Avellanos rozwinął w obronie zagrożonego rządu Ribiery działalność organizacyjną i propagandową, której echa dotarły nawet do Europy.Ta ostatnia bowiem, po nowej pożyczce udzielonej rządowi Ribiery, poczęła interesować się Costaguana.Sala Zgromadzenia Prowincjonalnego (w municypalnych budynkach w Sulaco), z portretami swych oswobodzicieli na ścianach i starą banderą Korteza umieszczoną za szkłem nad fotelem prezydenta, słyszała wszystkie przemówienia Avellanosa, od pierwszego — z namiętnym oświadczeniem, że „militaryzm jest naszym wrogiem” — do słynnej oracji, w której mówił o „ważeniu się losu prawości narodu”, oracji wygłoszonej w związku z głosowaniem, które miało rozstrzygnąć o wystawieniu w Sulaco drugiego pułku dla obrony rządu reform; a gdy inne prowincje wywiesiły znowu dawne sztandary (zakazane w czasie rządów Guzmana Bento), don José wygłosił jeszcze jedną przemową, w której wyraził cześć dla tych starych symboli walki o niepodległość, wyciągniętych na światło dzienne w imię nowych ideałów.Dawne hasło federacji umilkło.Mówca nie zamierzał wskrzeszać przeżytych doktryn politycznych.Były przejściowe i przestały żyć.Jedna tylko pozostawała nieśmiertelna: zasada prawości politycznej.Ten drugi pułk, utworzony w Sulaco, któremu teraz powierzał sztandar, miał wykazać swą wartość walcząc w obronie ładu, pokoju i postępu, miał ugruntować w narodzie szacunek dla samego siebie, bez którego — oświadczył z ogniem — „pozostaniemy przysłowiowym wyrzutkiem społeczeństw w oczach mocarstw świata”.Don José Avellanos kochał swoją ojczyznę.Służył jej hojnie fortuną przez cały okres swej kariery dyplomatycznej, a późniejsze dzieje jego niewoli i barbarzyńskich prześladowań, jakich doznał pod rządami Guzmana Bento, były dobrze znane jego słuchaczom.Cudem tylko nie stał się ofiarą dzikich, doraźnych egzekucji, których dokonywano w tych czasach tyranii, gdyż Guzman rządził krajem z całą ponurą głupotą politycznego fanatyzmu.Potęga najwyższej władzy stała się w jego tępym umyśle przedmiotem szczególnego kultu, na kształt jakiegoś okrutnego bóstwa.Sam uważał się za wcielenie tej potęgi, wskutek czego swoich przeciwników, federalistów, traktował jako największych grzeszników, istoty wzbudzające nienawiść, obrzydzenie i strach.Podobnym wzrokiem musiał spoglądać na heretyków niewzruszony w swych zasadach inkwizytor.Przez długie lata wlókł po całym kraju na tyłach armii przeznaczonej do pacyfikacji zgrają tych okropnych zbrodniarzy, którzy poczytywali sobie za największe nieszczęście, iż nie zostali na miejscu straceni.Była to topniejąca z dnia na dzień gromada półnagich szkieletów, obciążonych kajdanami, pokrytych brudem, otwartymi ranami i robactwem, ludzi piastujących ongiś wysokie stanowiska, wykształconych i zamożnych, którzy teraz nauczyli się walczyć ze sobą o każdy ochłap wołowiny, rzucony im przez żołnierzy, lub skamląc żałośnie, błagać kucharza–Murzyna o łyk błotnistej wody
[ Pobierz całość w formacie PDF ]