[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— To sprowadŸ go.Jeden z mê¿czyzn wyszed³.Szopa targowa³ siê z tym, który zosta³.Lizaobserwowa³a ich z drugiej strony sali zmru¿onymi oczyma o twardym wyrazie.Szopa uzna³, ¿e zbyt szybko zaczyna ona odgrywaæ zbyt wielk¹ rolê w jegointeresie.Trzeci mê¿czyzna okaza³ siê typkiem o ¿abiej gêbie, licz¹cym najwy¿ej piêæ stópwzrostu.Szopa zmarszczy³ brwi na jego widok.— Jest twardy, pamiêtasz? — przypomnia³ ten, który go przyprowadzi³.— Tak? No dobra.ChodŸmy.Czu³ siê o sto procent lepiej, gdy towarzyszy³o mu trzech mê¿czyzn, choæ niemia³ ¿adnej gwarancji, ¿e mu pomog¹, jeœli Gilbert coœ zacznie.Gdy Szopa wszed³, we frontowym pokoju sta³a para zbirów.— Chcê zobaczyæ siê z Gilbertem — oznajmi³.— A co, jeœli on nie chce widzieæ siê z tob¹?To by³a typowa od¿ywka faceta pragn¹cego pokazaæ, jaki jest twardy.Szopa niewiedzia³, jak zareagowaæ.Jeden z jego towarzyszy wybawi³ go z k³opotu.— Nie ma wielkiego wyboru, prawda? Chyba ¿e ten t³uszcz to wszystko miêœnie wprzebraniu.Wyci¹gn¹³ nó¿ i zacz¹³ czyœciæ nim paznokcie.Tak bardzo przypomina³o to gestKruka, ¿e Szopa by³ zdumiony.— Jest w gabinecie.— T³usty zbir wymieni³ spojrzenie ze swym kompanem.Szopa doszed³ do wniosku, ¿e jeden z nich popêdzi po pomoc.Ruszy³ naprzód.— Ja tu sobie zaczekam — powiedzia³ jego towarzysz o ¿abiej twarzy.Szopa wtargn¹³ do gabinetu Gilberta.Lichwiarz mia³ na biurku worek pe³en lewa.Wa¿y³ monety jedna po drugiej na czu³ej wadze, odk³adaj¹c na bok te, którychbrzegi obciêto.Podniós³ gniewnie wzrok.— Co to, u diab³a, znaczy?— Paru przyjació³ chcia³o wejœæ tu ze mn¹ i przyjrzeæ siê, jak za³atwiaszinteresy.— Nie podoba mi siê to, co to oznacza dla naszego uk³adu, Szopa.To znaczy, ¿emi nie ufasz.Szopa wzruszy³ ramionami.— Kr¹¿¹ ró¿ne paskudne plotki.O tym, ¿e ty i Zuzia zmówiliœcie siê przeciwkomnie, ¿eby zabraæ mi Lilie.— Zuzia, co? Gdzie siê ona podzia³a, Szopa?— A wiêc jest miêdzy wami zwi¹zek, hê? Szopa pozwoli³, by jego twarz siêwyd³u¿y³a.— Niech ciê szlag trafi! To dlatego da³a mi kosza.Ty ³ajdaku.Teraz nie chcesiê nawet ze mn¹ widzieæ.Ta ma³pa u drzwi wci¹¿ mi powtarza, ¿e jej nie ma.Totwoja sprawka, panie Gilbert? Wiesz co? Nie lubiê ciê zbytnio.Gilbert zmierzy³ ich wszystkich z³owrogim, jednookim spojrzeniem.Przez chwilêsprawia³ wra¿enie, jakby rozwa¿a³ swe szansê.Nagle do œrodka wszed³ wolnymkrokiem niski mê¿czyzna.Opar³ siê o œcianê, a jego szerokie usta zmarszczy³ysiê w uœmieszku.— Przyszed³eœ pogadaæ, czy za³atwiæ interes? — zapyta³ Gilbert.— Jeœli todrugie, przejdŸ do rzeczy.Chcê, ¿eby te typki st¹d wysz³y.Mog¹ przynieœæokolicy z³¹ opiniê.Szopa wydoby³ skórzan¹ sakwê.— To ty masz z³¹ opiniê, Gilbert.S³ysza³em, jak ludzie mówili, ¿e nie bêd¹ ju¿z tob¹ robiæ interesów.Uwa¿aj¹, ¿e nie jest w porz¹dku, ¿e próbujesz wycyckaæludzi z ich w³asnoœci.— Zamknij siê i daj mi jakieœ pieni¹dze, Szopa.Jak chcesz sobie poskomleæ, tozje¿d¿aj st¹d.— Coœ mocno siê stawia, jak na jednego przeciw czterem — zauwa¿y³ któryœ zmê¿czyzn.Jego kompan zwróci³ mu uwagê w obcym jêzyku.Gilbert spojrza³ na nichw sposób sugeruj¹cy, ¿e stara siê zapamiêtaæ twarze.Mikrus uœmiechn¹³ siê ipogrozi³ mu jednym palcem.Lichwiarz doszed³ do wniosku, ¿e nie ma siê z czymœpieszyæ.Szopa odliczy³ monety.W miarê, jak stos rós³, Gilbert coraz szerzej otwiera³oczy.— Powiedzia³em ci, ¿e mam na oku interes — stwierdzi³ Szopa.Dorzuci³ do stosubi¿uteriê Zuzi.Jeden z jego towarzyszy wzi¹³ w rêkê bransoletê i przyjrza³ siê jej, po czymzapyta³ Szopy:— Ile jesteœ winien temu typkowi?Gilbert rzuci³ cyfrê, która — jak podejrzewa³ Szopa — uleg³a inflacji.— Przep³acasz, Szopa — zauwa¿y³ marynarz.— Chcê tylko, ¿eby ten szakal odda³ mi kwit zastawny na mój lokal.Gilbert wbi³ wzrok w bi¿uteriê, poblad³y i zesztywnia³y.Obliza³ wargi isiêgn¹³ po pierœcionek.Rêka mu dr¿a³a.Szopa by³ jednoczeœnie przestraszony i pe³en z³oœliwej uciechy.Gilbert zna³ten pierœcionek.Teraz mo¿e stanie siê odrobinê niespokojny na myœl ozadzieraniu z Maronem Szop¹.Albo postanowi poder¿n¹æ kilka garde³.Gilbertcierpia³ na niektóre z tych samych problemów z ego, które przeœladowa³yKragego.— To powinno byæ warte wiêcej ni¿ ca³a suma, panie Gilbert.£¹cznie zoprocentowaniem.Nawet tym extra.Proszê mi oddaæ kwit.Otêpia³y Gilbert wydoby³ go z pude³ka stoj¹cego na pobliskiej pó³ce.Ani nachwilê nie spuszcza³ oka z pierœcionka.Szopa natychmiast zniszczy³ dokument.— Czy jednak wci¹¿ nie jestem ci czegoœ winien, panie Gilbert? Tak.Myœlê, ¿etak.No wiêc, zrobiê, co bêdê móg³, byœ otrzyma³ wszystko, na co zas³u¿y³eœ.Gilbert zerkn¹³ gniewnie na niego.Szopie wyda³o siê, ¿e dostrzeg³ te¿ w tymspojrzeniu cieñ strachu.To go ucieszy³o.Nikt nigdy nie ba³ siê Marona Szopy,oprócz mo¿e Asy, który siê nie liczy³.Lepiej wyjœæ, zanim szczêœcie go opuœci.— Dziêkujê, panie Gilbert.Na razie do widzenia.Przechodz¹c przez frontowy pokój, ujrza³ ze zdumieniem, i¿ ludzie Gilbertachrapi¹.Mê¿czyzna o ¿abiej twarzy uœmiechn¹³ siê.Na zewn¹trz Szopa op³aci³swych stra¿ników.— Nie stawia³ siê tak mocno, jak siê spodziewa³em.— Byliœmy z tob¹ — stwierdzi³ cz³owieczek.— ChodŸmy do twojego lokalu na piwo.— Wygl¹da³, jakby prze¿y³ szok — zauwa¿y³ jeden z pozosta³ych.— W jaki sposób popad³eœ w takie d³ugi u lichwiarza? — zapyta³ konus.— Przez spódniczkê.Myœla³em, ¿e siê z ni¹ o¿eniê, a ona tylko chcia³awyci¹gn¹æ ze mnie forsê.W koñcu siê obudzi³em.Jego towarzysze potrz¹snêlig³owami.— Baby — powiedzia³ jeden z nich.— Trzeba na nie uwa¿aæ, koleœ.Oskubi¹ ciê dokoœci.— Dosta³em ju¿ nauczkê.Hej.Postawiê wam kolejkê.Mam trochê wina, któretrzyma³em dla specjalnego klienta.Wyjecha³ z miasta i teraz nie ma co z nimzrobiæ.— Takie paskudne, co?— Nie.Takie dobre.Nikt nie mo¿e sobie na nie pozwoliæ.Szopa spêdzi³ ca³y wieczór popijaj¹c wino, nawet gdy marynarze doszli ju¿ downiosku, ¿e maj¹ coœ do za³atwienia gdzie indziej.Na jego twarzy wykwita³uœmiech za ka¿dym razem, gdy przypomina³ sobie, jak Gilbert zareagowa³ na widokpierœcionka.— Muszê byæ teraz ostro¿ny — mrukn¹³.— On jest równie zwariowany jak Krage.Z czasem dobre samopoczucie opuœci³o go.Jego miejsce zaj¹³ strach.Bêdziemusia³ sam stawiæ czo³o temu, co zrobi Gilbert, a pod patyn¹ pozostawion¹ przezKruka oraz kilka interesów, które ubi³ od tego czasu, by³ w znacznym stopniunadal tym samym starym Szop¹.— Trzeba zaci¹gn¹æ sukinsyna na wzgórze — mrukn¹³ do wnêtrza kubka.— Cholera!Jestem równie z³y jak Kruk.Gorszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]