[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Cu­dow­ny wi­dok — rzekł Jim, sto­jąc obok mnie.— War­to coś ta­kie­go zo­ba­czyć, praw­da?W tym za­py­ta­niu dźwię­cza­ła nu­ta oso­bi­stej du­my, któ­ra wy­wo­ła­ła uśmiech na mo­ich ustach; zda­wać by się mo­gło, że sam przy­ło­żył rę­kę do urzą­dze­nia te­go nie­zwy­kłe­go wi­do­wi­ska! Wszak­że urzą­dził w Pa­tu­sa­nie ty­le rze­czy, na któ­re, zda­wa­ło­by się, rów­nie nie mógł mieć wpły­wu jak na ruch księ­ży­ca i gwiazd.By­ło to trud­ne do po­ję­cia, a jed­nak sta­no­wi­ło ce­chę cha­rak­te­ry­stycz­ną ro­li, w któ­rą we­pchnę­li­śmy go ze Ste­inem bez żad­ne­go okre­ślo­ne­go za­my­słu, chcąc go tyl­ko usu­nąć z dro­gi, z je­go wła­snej dro­gi, ro­zu­mie się.To by­ło na­szym głów­nym za­mia­rem, cho­ciaż przy­zna­ję, że mia­łem jesz­cze in­ny mo­tyw.Wy­bie­ra­łem się na ja­kiś czas do do­mu i dla­te­go pra­gną­łem, ra­czej nie uświa­da­mia­jąc so­bie te­go w peł­ni, za­dys­po­no­wać nim — ro­zu­mie­cie, umie­ścić go w ja­kimś pew­nym miej­scu — za­nim go opusz­czę.Je­cha­łem do kra­ju, a on przy­był do mnie ze swy­mi tro­ska­mi i nie­ja­sny­mi rosz­cze­nia­mi; by­ło to tak, jak­bym sły­szał czło­wie­ka dy­szą­ce­go pod cię­ża­rem we mgle.Nie mo­gę po­wie­dzieć, abym go wi­dział wy­raź­nie — na­wet pod­czas ostat­nie­go spo­tka­nia z nim; ale zda­wa­ło mi się, że im mniej go ro­zu­miem, tym wię­cej je­stem z nim zwią­za­ny w imię tej wąt­pli­wo­ści, bę­dą­cej nie­od­łącz­ną cząst­ką na­szej wie­dzy.Nie­wie­le wię­cej wie­dzia­łem o so­bie.Otóż po­wta­rzam, je­cha­łem do do­mu — do wła­sne­go do­mu, przy któ­re­go ogni­sku każ­dy z nas ma pra­wo za­siąść.Ty­sią­ce nas błą­ka się po po­wierzch­ni zie­mi, zna­nych lub nie, zdo­by­wa­ją­cych za mo­rza­mi sła­wę, pie­nią­dze lub tyl­ko okru­chy chle­ba; ale zda­je mi się, że dla każ­de­go po­wrót do do­mu to jak­by zda­nie ra­chun­ku.Wra­ca­my, by sta­nąć przed ob­li­czem bli­skich, krew­nych, przy­ja­ciół — tych, któ­rym win­ni­śmy po­słu­szeń­stwo i któ­rych ko­cha­my; a na­wet ci, co nie ma­ją ni­ko­go zu­peł­nie, wol­ni, sa­mot­ni, nie­od­po­wie­dzial­ni, po­zba­wie­ni wszyst­kich związ­ków — lub ci, w któ­rych do­mu nie ma sro­gich twa­rzy i zna­nych gło­sów — mu­szą spo­tkać się z du­chem za­miesz­ku­ją­cym ich zie­mię, ob­ło­ki, po­wie­trze, po­la, la­sy — z nie­mym przy­ja­cie­lem, sę­dzią, na­tchnie­niem! Mów­cie so­bie, co chce­cie, ale chcąc od­czu­wać ra­dość, od­dy­chać spo­koj­nie, trze­ba po­wra­cać z czy­stym su­mie­niem.Mo­że to się wam wy­da­wać zwy­kłym sen­ty­men­ta­li­zmem; ale tak na­praw­dę nie­wie­lu z nas ma ocho­tę i po­sia­da zdol­ność su­mien­ne­go ba­da­nia swych wzru­szeń.Tam jest uko­cha­na dziew­czy­na, lu­dzie dro­dzy ser­cu, ser­decz­ność, przy­jaźń, ucie­cha du­szy! Ale po­zo­sta­je fak­tem, że na­gro­dy tej do­tknąć mo­że­cie tyl­ko czy­sty­mi rę­ka­mi, ina­czej prze­mie­ni się w wa­szym uści­sku w su­che li­ście i cier­nie.My­ślę, że ci sa­mot­ni, nie mo­gą­cy żad­ne­go ogni­ska lub uczu­cia na­zwać wła­snym, ci, co wra­ca­ją nie do do­mów, lecz do sa­mej zie­mi, by się ze­tknąć z jej bez­cie­le­snym, wiecz­nym, nie­zmien­nym du­chem — naj­le­piej ro­zu­mie­ją je­go su­ro­wość, po­tę­gę zbaw­czą, ła­skę, je­go od­wiecz­ne pra­wo do na­szej wier­no­ści i po­słu­szeń­stwa.Tak! Nie­wie­lu z nas ro­zu­mie, ale wszy­scy to czu­je­my, mó­wię wszy­scy, bez wy­jąt­ku, bo ci, co nie czu­ją, nie li­czą się.Każ­de źdźbło tra­wy ma swe miej­sce na zie­mi, skąd czer­pie swe ży­cie i si­łę; tak i czło­wiek ma swe ko­rze­nie w kra­ju, z któ­re­go cią­gnie wraz z ży­ciem swo­ją wia­rę!Nie wiem, jak da­le­ce ro­zu­miał to Jim; ale wiem, że czuł, czuł po­tęż­nie, lecz nie­ja­sno, wy­ma­ga­nie ta­kiej praw­dy, czy ta­kiej ilu­zji — nie dbam o to, jak to się na­zy­wa, gdyż tak ma­ła jest mię­dzy ni­mi róż­ni­ca i tak nie­wie­le zna­czy.Dość, że po­sia­dał on cno­tę tych od­czuć.Te­raz miał ni­g­dy nie wró­cić do do­mu.Ni­g­dy.Gdy­by był zdol­ny do ma­low­ni­czych ma­ni­fe­sta­cji — za­drżał­by na sa­mą myśl i was by wpra­wił w drże­nie.Ale on nie był z te­go ga­tun­ku, cho­ciaż umiał na swój spo­sób wy­ra­żać swe uczu­cia.Na myśl o po­wro­cie do do­mu sta­wał się roz­pacz­li­wie sztyw­ny i nie­po­ru­szo­ny, bro­da mu się wy­dłu­ża­ła, a te nie­win­ne, sza­fi­ro­we oczy bły­ska­ły po­nu­rym ogniem spod ścią­gnię­tych brwi, jak wo­bec cze­goś nie­zno­śne­go, wy­wo­łu­ją­ce­go bunt du­szy.Peł­no by­ło ima­gi­na­cji w tej twar­dej czasz­ce, nad któ­rą gę­ste, wi­ją­ce się wło­sy two­rzy­ły jak­by czap­kę.Co się mnie ty­czy, nie mia­łem ima­gi­na­cji (dziś wię­cej bym wie­dział o nim, gdy­bym ją miał) i nie mam za­mia­ru wma­wiać w was, że so­bie wy­obra­ża­łem, iż duch me­go kra­ju uka­że mi się nad bia­ły­mi ska­ła­mi Do­ver, (.) by się mnie spy­tać — co uczy­ni­łem z mo­im młod­szym bra­tem? Ta­kiej omył­ki po­peł­nić bym nie mógł.Wie­dzia­łem do­sko­na­le, że na­le­żał do ro­dza­ju tych, o któ­rych nikt nie py­ta; wi­dzia­łem lep­szych — gi­ną­cych, zni­ka­ją­cych bez wie­ści, nie wy­wo­łu­ją­cych żad­nej ozna­ki cie­ka­wo­ści lub ża­lu.Duch zie­mi nie trosz­czy się o nie­zli­czo­ne ży­cia ludz­kie.Bia­da cho­dzą­cym sa­mo­pas! Ist­nieć mo­że­my o ty­le, o ile trzy­ma­my się ra­zem.On w pe­wien spo­sób za­błą­kał się, nie trzy­mał się ra­zem z in­ny­mi; ale od­czu­wał to z ta­kim na­tę­że­niem, że sta­wał się wzru­sza­ją­cy, tak jak bar­dziej na­tę­żo­ne ży­cie czło­wie­ka czy­ni śmierć je­go bar­dziej wzru­sza­ją­cą niż śmierć drze­wa.In­te­re­so­wał mnie nie­zmier­nie spo­sób, w ja­ki się z te­go po­ło­że­nia wy­do­bę­dzie.Za­bo­la­ło­by mnie, gdy­by na przy­kład za­czął pić.Zie­mia tak jest ma­ła, iż lę­ka­łem się, aże­by kie­dyś nie na­tknąć się na włó­czę­gę o błęd­nych oczach, obrzę­kłej twa­rzy, w trze­wi­kach bez po­de­szew i z wi­szą­cy­mi łach­ma­na­mi na łok­ciach, któ­ry na mo­cy sta­rej przy­jaź­ni po­pro­si mnie o po­życz­kę pię­ciu do­la­rów.(.) Po­dob­ne spo­tka­nia przy­krzej­sze są dla czło­wie­ka wie­rzą­ce­go w so­li­dar­ność na­szych ist­nień niż wi­dok zmar­łe­go bez sa­kra­men­tów — dla księ­dza.Przy­znać mu­szę, że to by­ło je­dy­ne nie­bez­pie­czeń­stwo, ja­kie prze­wi­dy­wa­łem dla nie­go i dla sie­bie; ale za­po­mnia­łem o mo­im bra­ku ima­gi­na­cji.Prze­cież mo­gła się zda­rzyć rzecz o wie­le gor­sza, ale to prze­cho­dzi­ło mo­ją zdol­ność prze­wi­dy­wa­nia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl