[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzynastu ostatnich żołnierzy świata śpi pod jedną brzózką.Pod wieczór budzą się, spoglądają na siebie nieufnie i sięgają po broń.l nagle jeden z nich — historia nigdy się nie dowie, jak się zwał — zawoła:— Dosyć będzie, psia wasza mać!— Wcale niegłupio gadasz — odezwie się drugi, odkładając broń.— No to dawaj, drabie, kawałek słoniny — ozwie się trzeci z dziwną tkliwością w głosie.Czwarty na to:— Kurzyć się chce, jak sto diabłów! Nie macie tam który dymka?— Teraz, chłopcy, wiejemy — powiada piąty.— Ja się już nie bawię.— Dam ci egipskiego — ozwie się szósty — ale ty mi dasz kawałek chleba.— Do domu się idzie, uważajcie, do domu — mówi siódmy.— Twoja stara czeka na ciebie? — pyta ósmy.— Ach Boże, przecie ja już sześć lat nie leżałem w łóżku jak się patrzy — wspomina dziewiąty.— Hej, byłoż to cymbalstwo! — woła dziesiąty spluwając.— Było to było — przyświadcza jedenasty — ale teraz faje— rant.— Fajerant — powtarza dwunasty.— Nie ma głupich, chłopcy, do domu!— Chwała Bogu, że już koniec — dodaje trzynasty i przewraca się na drugi bok.W taki mniej więcej sposób można sobie wyobrazić zakończenie Największej Wojny.30Zakończenie wszystkiegoUpłynęło wiele lat.W gospodzie Damohorskich siedzi maszynista Brych, obecnie właściciel zakładu ślusarskiego i czyta „Lidové noviny”.— Zaraz będą kiełbaski — melduje gospodarz przychodzący z kuchni.I patrzajcież, przecież to jest pan Binder, niegdysiejszy właściciel karuzeli! Przytył i już nie nosi pasiastej koszuli, ale to on!— Mamy czas — powiada powolutku pan Brych.— Przecie i pater Joszt też jeszcze nie przyszedł.I pan redaktor Rejzek…— No a tego… Jak się miewa pan Kuzenda? — pyta pan Binder.— Jak zawsze.Pokwękuje, postękuje.Wie pan, panie Binder, to jest bardzo porządny człowiek.— Bardzo porządny — przyświadczył gospodarz.— Wie pan co, panie Brych? Żeby pan mu zaniósł ode mnie… no, parę takich kiełbasek… Udały nam się dzisiaj, a gdyby pan chciał być taki dobry…— Ależ bardzo chętnie, panie Binder.To go, wie pan bardzo ucieszy, że pan o nim pamięta.Ależ tak, bardzo chętnie posłużę.— Niech będzie pochwalony… — ozwał się głos we drzwiach i pan kanonik Joszt, czerstwy, zarumieniony od mrozu, wieszał na kołku kapelusz i futerko.— Dobry wieczór, wasza wielebność — odpowiedział pan Brych.— Ale już też czekamy, czekamy!Pater Joszt radośnie szczerzył zęby i zacierał zziębnięte ręce.— A co w gazetach, panie majster.O czym nam tam piszą?— Et, czytam właśnie, że prezydent republiki mianował młodego uczonego, prywatnego docenta drą Blahouša, profesorem nadzwyczajnym.Wie ksiądz kanonik, to ten sam Blahouš, co pisał wtedy o panu Kuzendzie.— Aha, aha — rzekł pater Joszt, wycierając okulary.— Naturalnie, niedowiarek.Na uniwersytecie sami ateusze.A pan ma też za uszami, panie Brych.— No, ksiądz kanonik już się tam za nas pomodli — wtrącił się pan Binder, — Będzie nas w niebie potrzebował do kart.Więc dwie kiełbaski i jedna kiszka, jak zawsze?— Ma się rozumieć: dwie i jedna.Pan Binder uchylił drzwi wiodące do kuchni i krzyknął:— Dwie kiełbaski i jedna kiszka.— Dobry wieczór — rzekł warkliwie redaktor Rejzek, wchodząc do gospody.— Zimno, ludkowie!— Dobry wieczór panu — przymilał się pan Binder.— Gość w dom, Bóg w dom.— No, co nowego? — pytał się wesoły pater Joszt.— Jak tam w redakcji? Ach tak, za młodu też pisywałem do gazet.— I mnie także opisał wtedy w gazecie ten Blahouš — rzekł pan Brych.— Mam jeszcze gdzieś wycinek z tej gazety.Nazwał mnie apostołem Kuzendowej sekty, czy tak jakoś.Hej, gdzież te czasy!— Kolację — odezwał się pan Rejzek.Pan Binder i jego córka nieśli właśnie w tej chwili i stawiali na stole półmisek z kiełbaskami.Jeszcze syczały, z tłustą pianką na wierzchu, leżąc na pulchnej kapuście niby tureckie odaliski na poduszkach.Pater Joszt głośno mlasnął i przeciął pierwszą krasawicę.— Udała nam się — rzekł po chwili pan Brych.— Hm — przemówił po dłuższym milczeniu pan Rejzek.— Panie Binder, szacunek, udały się panu — prawił z uznaniem ksiądz kanonik.Panowała wdzięczna i skupiona cisza.— Angielskie ziele — wtrącił pan Brych — lubię czuć w nosie.— Ale żeby go nie było za dużo.— Nie, tak w sam raz.— A skórka musi w zębach wprost chrzęścić.— Hm…I znowu dłuższa pauza.— A kapusta musi być bielutka.— Na Morawach — ozwał się Brych — przyrządzają kapustę na rzadko.Byłem tam jako czeladnik.Po prostu się leje.— Idź pan z taką kapustą! — dziwił się pater Joszt.— Kapustę trzeba przecie przecedzić.Nie gadaj pan, kto by taką rzecz jadł?!— No, jedzą tam taką kapustę.Łyżkami.— Strach po prostu — drętwiał kanonik.— Jakiś dziwny naród, czy nie? Przecież kapustę trzeba tylko omaścić.Dobrze mówię, panie Binder? Nie rozumiem, jak można kapustę przyrządzać inaczej!— Wie ksiądz — rzekł pan Brych w zamyśleniu — to jest akurat tak, zdaje się, jak z tą wiarą wtedy i w ogóle.Ludzie nie chcą zrozumieć, że inny może wierzyć w co innego.— Daj pan spokój — bronił się pater Joszt.— Prędzej bym uwierzył w Mahometa, niżbym jadł taką dziwaczną kapustę.Przecie sam rozum wskazuje, że kapustę trzeba tylko omaścić, nie?— A wiary sam rozum nie wskazuje?—Naszą wiarę, owszem — rzekł kanonik z wielką stanowczością — ale inne wiary nie są w zgodzie z rozumem.— Więc znowu jesteśmy akurat tam, gdzie byliśmy przed wojną — westchnął pan Brych.— Ludzie są zawsze tam, gdzie byli przedtem — odezwał się pan Binder.— I pan Kuzenda mawia zawsze to samo: Bracie, powiada, żadnej prawdy nie wywojujesz, nie wymusisz na nikim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]