[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Upadło - przepadło, i tyle.Można było zająć się rannymi.Na szczęście obaj ucierpieli niezbyt poważnie.Na głowie Kostii wyskoczył wielki guz, a Douglasowi nóż nie naruszył kości.Obrażenia bolesne, nieprzyjemne, ale nie zagrażające życiu.Andriusza poszedł do statku.Müller za nim.Ktoś powinien zakomunikować przybyszowi nowinę.Wyrok śmierci.* * *Astronauta przywitał ich na stojąco.Znalazł w sobie dość sił.- Wiem wszystko - powiedział.- Obserwowałem to na ekranie.- Chcielibyśmy wszyscy wyrazić szczery żal - powiedział Müller.- Wierzę, ale jutro będziecie dziękować losowi za to, że wszystko zakończyło się właśnie tak.- Myli się pan - powiedział Andriusza.- Niestety, nie mylę się.Jestem już martwy, więc nie mam powodu kłamać.- Kozak powiedział, że duplikatora nie da się znaleźć.- Znaleźć można - powiedział bez emocji przybysz.- Ale nie ma sensu się starać.Myślę, że sprowadzicie tu robotników, osuszycie lej i zabierzecie duplikator.Prawda?- Ja go nie potrzebowałem - powiedział Andriusza.- Myli się pan - sprzeciwił się astronauta.- Jako że między nami występuje szczególna więź, mogę bez trud zajrzeć do pana myśli.Przykro mi, Andriuszo.- Do moich myśli.- Właśnie to pozwoliło mi pogodzić się z losem.Dziś w nocy widziałem pana sen.To nie był sen, lecz wizja wywołana przez podświadome pragnienia.- Nie chciałem.- To znaczy, że pamięta pan tę mieszaninę snu i marzeń?- Tak - powiedział Andriusza.- Śniło mi się, że mam duplikator.Że ja i Peggy.- Proszę ominąć ten fragment.- Że za pomocą duplikatora zrobiłem sobie nowy paszport - skopiowałem paszport Kostii.I że mamy dużo pieniędzy i wyjechaliśmy z Rosji.Uczę dzieci w szkole.- Nie ma potrzeby opowiadać dalej.Najważniejsze, że pan sobie przypomniał.Pan jako pierwszy szczerze uwierzył, że Ziemia potrzebuje ratunku.I że trzeba zrobić tak, abym mógł odlecieć i sprowadzić pomoc.- Teraz też tak myślę.- Ale bez przekonania, pan był ostatnim.- Nigdy nie nalegałem na to, żeby wejść w posiadanie duplikatora - powiedział Müller.Ron nie odpowiedział.- Być może odnajdą pana - powiedział Andriusza.- Może już szukają.- Nie wyobraża pan sobie rozmiarów wszechświata - powiedział przybysz.- I jego nieokreśloności.Jestem jeszcze jednym ziarenkiem piasku, które zaginęło w nim bez śladu.- Pański przylot nie przeszedł niezauważony na Ziemi - powiedział Andriusza.- W naszych sercach zostanie zrozumienie Galaktyki.Będziemy czekać na spotkanie z istotami takimi jak pan, Ronie.Teraz gwiazdy, które widzimy na niebie nie są dla nas martwe ani abstrakcyjne - wiemy, że są tam nasi przyjaciele.- A jeśli za dziesięć lat albo za pół wieku dotrze do nas kolejny statek kosmiczny, spotka go inna, lepsza Ziemia.Pełna pokoju, humanitarna.Chcę w to wierzyć - powiedział Müller.Zapanowała cisza.Przybysz oddychał ciężko, nierówno.Andriusza pomyślał, że trzeba zawołać Peggy, może ona napoi go herbatą.- Powinniśmy wszyscy się pożegnać - powiedział Müller z obawą, że się rozpłacze z żalu.- I wyrazić naszą głęboką wdzięczność za wszystko.- Za co? Idźcie już… Pokornie wyszli.Było prawie ciemno.Znowu spadł śnieg.Był miękki, cichy, śnieżynki upadając na powierzchnię wody, zanim się roztopiły przez kilka chwil bielały na powierzchni.Śnieg zasypał ślady Japończyka, niedawno jeszcze widoczne obok miejsca, gdzie zanurkował i tylko długa, wetknięta przez niego w śnieg, gałąź wskazywała mogiłę tak potrzebnego wszystkim przyrządu.Rój śnieżynek otaczał go jak różowa łuna.Przez ściankę angielskiego namiotu prześwitywało światło przenośnej lampy.Przy ognisku siedzieli tylko Kuźmicz i Tunguz Iliusza.Rozmawiali spokojnie, jak myśliwi podczas odpoczynku.Widząc, że nadchodzą uczeni unieśli głowy, ale Andriusza zauważył, że ręka kozaka powędrowała na zamek karabinu.Kuźmicz nie zapomniał, że gdzieś w pobliżu krąży oszalały markiz.- Nie zmarzliście? - zapytał Müller dawnym, rześkim głosem.- Zuchy!Może czekał, że kozak odpowie: „Staramy się jak możemy”, ale dla kozaka Müller nie był prawdziwym przełożonym.W ogóle nikogo ważnego nie było, nawet młody Kołokołow się nie liczył.Andriusza obejrzał się - za śnieżną zasłoną skrywał się milczący statek kosmiczny z umierającym astronautą.- A ty nie zmarzłeś, Andriuszo? - spytała Paggy, gdy wszedł do swojego namiotu.Oprócz nich w namiocie nie było nikogo.- A gdzie reszta? - zapytał Andriusza.- U panny Smith.Czytają pamiętnik kapitana Smitha.- Znalazła go?- Paczka była w ubraniu, które zostawił chiński Japończyk.A ty jedz - Peggy podała Andriuszy kolejną kanapkę.Była ciepła od jej rąk.- Nie mam ochoty.- Musisz, koniecznie musisz, dla zdrowia - powiedziała Peggy.W namiocie było ciasno, karkiem można było dotknąć dachu.Peggy oddychała szybko, w półmroku widać było tylko białka oczu i równe zęby.- Dziękuję - powiedział Andriusza i włożył kanapkę w rękę Peggy.Peggy nachyliła się i przytuliła policzkiem do jego policzka.- Ron umiera - powiedział Andriusza.- Chcesz, pójdę do niego? Zrobię mu masaż.Albo odczynię urok.- Obawiam się, że on już tego nie chce - Andriusza ze wszystkich sił starał się usłyszeć w sobie głos lub chociażby ślad obecności przybysza.Ale obcy nie odzywał się.Nie był martwy - Andriusza wiedział, że poczułby to.Do namiotu sapiąc i kaszląc wszedł Müller, długo przyglądał się im, potem zapytał:- Nie przeszkadzam?- Oczywiście, że nie, Fiodorze Francewiczu.- Nie interesuje was dziennik kapitana Smitha? - zapytał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]