[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Premiera odbyła się w Białym Domu przed panią Roosevelt i jej kilkoma przyjaciółkami.Tam właśnie Wang Jung rozpoczęła swą prezentację wspaniałych postaci chłopskich.Ta młoda aktorka była jeszcze przed wojną gwiazdą szanghajskich kin, a po zajęciu miasta przez Japończyków zorganizowała wraz z przyjaciółmi wędrowny teatr, który miał budzić zobojętniały naród do walki z najeźdźcą.Grupa podzieliła się na kilka mniejszych, by dotrzeć do jak najliczniejszych wiosek.Śpiewali, odgrywali zaimprowizowane scenki propagandowe, wystawiali historyczne sztuki.Wang Jung i jej trupa przemierzyli - pieszo! - wiele prowincji.W Hong Kongu uratowała się przed uwięzieniem przez Japończyków przebierając za starą żebraczkę, a przygotowała się do tej roli bardzo gruntownie, brudząc się na całym ciele jak prawdziwa żebraczka, choć sama była piękna i młoda.Wydostawszy się z Chin trupa grała na Malajach i w Birmie, a po jej rozwiązaniu Wang Jung wysłano w nagrodę do Ameryki.Tu spotkałyśmy się i tu udało mi się wciągnąć ją do prac Stowarzyszenia.Była nietypową przedstawicielką młodego pokolenia Chińczyków, gdyż pochodząc z bardzo dobrej rodziny, czuła się silnie przywiązana do chińskiej tradycji.Nie wiem, czy nawet pani Roosevelt zdawała sobie sprawę, jak dokładnie, jak wiarygodnie Wang Jung grała tego wieczoru rolę chińskiej kobiety z ludu w okazałej sali Białego Domu.Patrząc na to odczuwałam wielką radość.Wreszcie w samym sercu mego kraju Chinka przedstawia swój kraj takim, jakim jest naprawdę.Tę samą radość przeżyłam jeszcze raz kilka miesięcy później w Nowym Orleanie, gdzie zetknęłam się z podróżującą po kraju trupą Wang Jung.W tym pięknym, wspaniałym mieście, w którym życie dawnej Europy miesza się z nowoczesnym światem Ameryki, znów widziałam występ naszych młodych Chińczyków, który zgromadził ogromną publiczność, a opowiadał o bardzo podobnym mieszaniu się nowego ze starym w Chinach.Amerykańscy widzowie nie mogli oczywiście uchwycić wszystkich niuansów chińskiej sztuki i nie tego się po nich spodziewałam.Udało im się za to dostrzec prawdziwe życie i prawdziwą miłość w uniwersalnym konflikcie nowego i starego.Żałowałam, że trupa musiała wkrótce przerwać swe tournee, gdyż zabrakło pieniędzy na dalsze występy.Takie rzeczy kosztują, i nawet hojne datki chińskiej emigracji, zwykle o prokuomintangowskich sympatiach, nie mogły pokryć wszystkich wydatków.Takimi to prostymi środkami przedstawialiśmy dobrych ludzi Azji wielu środowiskom amerykańskim.Z satysfakcją obserwowałam, że goście ci, wracając do siebie, wieźli swym rodakom inną, korzystniejszą opinię o Amerykanach.Gościliśmy zresztą nie tylko Azjatów, pojawiali się też biali szczególnie dobrze znający Azję i inne części świata.Zajmowaliśmy się jednak przede wszystkim Azją, bo tu właśnie najwięcej było do zrobienia.Dlaczego więc to ciekawe i pożyteczne przedsięwzięcie nie jest kontynuowane? Po dziesięciu latach zawiesiłam działalność Stowarzyszenia, choć i ja przecież dużo się dzięki niemu nauczyłam, poznając wiele środowisk i osób, z którymi inaczej nigdy bym się nie zetknęła.Powody były dwa.Po pierwsze finanse, bo choć wspólnoty lokalne pokrywały koszty pobytu, zwiększające się wciąż zapotrzebowanie na gości z Azji, mówców i artystów, wymagałoby zaangażowania znacznie większej ilości personelu w biurze, a na to nigdy nie udało mi się zdobyć pieniędzy.Fundacje przyznają środki albo na badania naukowe, albo na działalność dobroczynną, a Stowarzyszenie Wschód-Zachód nie zajmowało się ani jednym, ani drugim.Był to eksperyment edukacyjny, mający prowadzić do wzajemnego zrozumienia między narodami, szczególnie narodami Azji i Stanów Zjednoczonych.Pomysł ten nie był ani nowy, ani bardzo śmiały, ale praktyczna realizacja idei, choćby nie wiem jak starej, może niepokoić tych, którzy do tego nie przywykli.I drugi powód: było już za późno.W roku 1946 szef delegacji amerykańskiej na konferencji w San Francisco oznajmił w obecności wielu wybitnych przedstawicieli narodów Azji, że w przyszłości amerykańska polityka zagraniczna nie będzie interesować się sprawą niepodległości narodów Azji.Był to śmiertelny cios dla tych ludów azjatyckich, które znały naszą historię znacznie lepiej, niż my ich, które czciły Jerzego Waszyngtona za to, że walczył o wyzwolenie naszego kraju spod imperialistycznej dominacji, które czciły Abrahama Lincolna za to, że doprowadził do zniesienia niewolnictwa Murzynów! Przecież nadzieje tych narodów i ich najszczersze ideały streszczały się w Konstytucji Stanów Zjednoczonych i Karcie Praw Obywatelskich! Teraz zaś usłyszeli, że prawa te nie dotyczą wszystkich narodów, lecz tylko Amerykanów.Wiedziałam, gdy tylko słowa te zabrzmiały na sali obrad, że nic już nie odwróci tego, co musiało nadejść.Spod wpływu Ameryki wypadną na pewno Chiny, a być może cała Azja.Nie chciałam wierzyć, że słowa te mogą w ogóle zostać wypowiedziane, że ktoś może być do tego stopnia naiwny, do tego stopnia pozbawiony wiedzy o świecie, by wypowiedzieć je w tym miejscu i o tym czasie.Przez wiele miesięcy czułam się, jakbym straciła kogoś bardzo bliskiego.Nie nosiłam żałoby, ale mrok w umyśle i rozpacz w sercu.W tym samym roku 1946 przestaliśmy wydawać Asia Magazine, a cztery lata później zawiesiliśmy działalność Stowarzyszenia, przekonawszy się, że nic już nie da się zrobić.Stowarzyszenie istnieje jednak nadal.Tu i tam zbierają się grupki ludzi zdeterminowanych, by zrozumieć świat przez poznawanie Azji.Może kiedyś będzie można je reaktywować.Na razie jednak ludzie ci pracują zupełnie samodzielnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]