[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Zaraz to naprawimy.Otóż jesteśmy ludźmi, którzy wierzą iż poza życiem ziemskim istnieje inne życie, doskonalsze, potężniejsze, piękniejsze.Szukamy na to dowodów i w starożytnych księgach, i w tym, co odkrył dotąd ludzki rozum… Kiedyś, jeszcze w ubiegłym stuleciu, prawdy o tym życiu szukała również nauka oficjalna, akademie, instytuty… Ale niebo milczało, więc sceptycyzm począł brać górę nad rozsądkiem.Owi uczeni, lecz ludzie małej wiary, powiedzieli sobie: jeśli nie ma dowodów, jeśli nie ma sygnałów ani wyraźnych śladów bytności istot pozaziemskich, to albo są to istoty tak potężne, tak dalece doskonalsze od ludzi, że ich działalność jest niedostępna naszemu rozumowi, albo po prostu nie istnieją.A nawet jeśli istnieją i potrafilibyśmy ich pojąć, to są tak daleko, że nigdy z nimi nie będziemy się mogli porozumieć.Tak czy owak na jedno wychodzi: zachowują się jakby ich nie było.Nie ma więc sensu zajmować się czymś, co może być tylko przedmiotem wiary.Na szczęście, nie wszyscy tak myśleli.Nieprawda, że nie było dowodów, trzeba ich jednak umieć szukać.Próbować różnych sposobów, nawet takich, które odrzuca i wyśmiewa dzisiejsza nauka.Na przykład widzenia transowe albo interpretacja mitów… Prawda, że i w naszych szeregach metody te budzą czasem wątpliwości.Możemy się zresztą zgodzić, że są to dowody kruche, niejednoznaczne, ale ich suma, ich różnorodność, nawet jeśli wśród nich są i fałszywe, umacnia nas w przekonaniu, że warto walczyć o prawdę.Dlatego założyliśmy przed laty nasze stowarzyszenie.A teraz ty przybyłeś i wiemy, że nie sceptycy lecz my mieliśmy rację.Teraz rozumiesz, ojcze czcigodny, dlaczego tak ogromną wagę ma twoja obecność wśród nas?!— Rozumiem… Chyba rozumiem — poprawił się natychmiast.— Ale powiedzcie mi… dlaczego nie mówicie wprost o Bogu?Starzec patrzył z uwagą w oczy Müncha.— Nie brak wśród nas ludzi wierzących w Boga — powiedział nie spuszczając wzroku z zakonnika.A po chwili dodał: — Choć może nie wszyscy jednakowo Go pojmują…— I chcecie abym ja… wam pomógł… odnaleźć prawdę? — zapytał Modest z przejęciem.Starzec na moment jakby się zmieszał, ale zaraz pośpiesznie potwierdził:— Tak, ojcze.Czy przyjmujesz godność honorowego członka naszego stowarzyszenia?!— Przyjmuję!Znów burza oklasków ogarnęła salę.Owacja trwała kilka minut, w końcu prezes podniósł rękę.— Pozwólcie, że wręczę naszemu wielce czcigodnemu gościowi i nowemu członkowi honorową odznakę „Caelestii”.Jest to odznaka nowa, z nowym emblematem naszego stowarzyszenia, po raz pierwszy wręczana.Nie ma z pewnością nikogo godniejszego…Dalsze słowa zagłuszyły oklaski.Prezes wziął ze stołu rulon z dyplomem i błyszczącą metalową płytkę.— Jesteśmy tradycjonalistami — powiedział z uśmiechem, wręczając Münchowi dyplom.Do płaszcza na piersiach przycisnął mu błyszczący krążek, który wczepił się silnie w materiał.— Na tym kończymy nasze uroczyste zebranie — zwrócił się do sali, lecz natychmiast z wszystkich stron odezwały się głosy protestu:— Jeszcze nie!… Pytania!… Pytania!… Miała być dyskusja!— Nie wiem, czy ojciec Modest nie jest już zmęczony — próbował perswadować prezes.— czy w ogóle dziś ma czas.Może kiedy indziej…— Nie! Nie! Miały być pytania!Münch przerwał oglądanie dyplomu i rozejrzał się po sali.Czuł, jak wzbiera w nim siła i pragnienie porwania tych ludzi mocą swego słowa.Podniósł dłoń dając znak, aby się uciszono.— O co chcielibyście mnie zapytać?Prezes już mu podsunął krzesło.— Niech ojciec spocznie! A więc otwieram dyskusję! Proszę zgłaszać pytania!Uniosło się kilka rąk.— Koleżanka była pierwsza! Proszę!Wysoka, chuda dziewczyna podniosła się z miejsca.— Jestem studentką medycyny.Chciałabym dowiedzieć się czegoś bliższego, bo nie znalazłam tego w opublikowanych dotąd materiałach, jak w czasie pobytu pana w obcym statku kosmicznym przebiegały niektóre procesy fizjologiczne.Czytałam, że pokarmów żadnych pan nie pobierał.I nie odczuwał głodu.A wydalanie? Czy też zanikło? Chyba nerki jednak pracowały? Czy może pan, w przybliżeniu, określić ilość wydalanego moczu?Modest dopiero po chwili uświadomił sobie treść pytania.Twarz mu spąsowiała.— To nieprzystojne pytanie… — odrzekł, patrząc gniewnie na dziewczynę.— Jak możesz, dziecko, pytać o to publicznie?Prezes z wprawą przeciął dyskusję.— Uchylam pytanie.Następne proszę.Podniósł się starszy, barczysty mężczyzna.— Chodzi mi o to, czy w czasie pobytu w tym zamkniętym pomieszczeniu, gdy księdza porwano, czy ksiądz nie odczuwał, że próbują wpływać telepatycznie na tok jego myśli?— Kto?— No… ci przybysze.Przecież gdyby ksiądz czuł, że mu narzucają swoje myśli, byłby to dowód nie tylko ich potęgi, lecz i podobieństwa do nas, ludzi.Münch zamyślił się.— Tak chyba w rzeczy samej było… — odpowiedział po chwili.— Ale Bóg czuwał nade mną i wysłannicy Szatana dostępu do mej duszy nie mieli.Prezesowi wyraźnie było spieszno kończyć zebranie.— Następne pytanie.Kto?— Interesuje mnie sprawa stosunku gości z kosmosu do ludzi — odezwał się siedzący w pierwszym rzędzie brodacz.— Czy pańskim zdaniem odnosili się do pana jak do przedstawiciela obcej cywilizacji, czy jak do zwierzęcia doświadczalnego?— Nie rozumiem.— Po prostu: czy nie traktowali pana jak zwierzę?Münch spojrzał podejrzliwie na mężczyznę.— Nie! Z pewnością nie! To były złe siły, ale ich władza była ograniczona.— Dlaczego pan twierdzi, że to były złe siły?— A czyż dobre moce mogą tak ohydny kształt przybrać?W głębi sali ktoś zachichotał.— Czy ktoś jeszcze chce zadać pytanie? — prezes nie dopuścił do dalszej indagacji.— Koleżanka inżynier? Proszę!— Z tego co nam wiadomo, ojciec nie miał okazji zetknąć się oko w oko z przedstawicielami pozaziemskiego Rozumu, można powiedzieć, we własnej osobie, a tylko z jakimiś ich tworami technicznymi.Nie jest jasna dla mnie sprawa napędu tych urządzeń.Czy może pan coś zaobserwował, co pozwala porównać te twory z jakimś znanym panu obecnie urządzeniem latającym?— O czym mówisz, pani?— Przede wszystkim mam na myśli owe „latające pająki”.Niech zresztą pan weźmie swoją honorową odznakę… Czy słusznie zaznaczono na tym rysunku strumień materii odrzutowej? Bo ja mam wątpliwości.Münch sięgnął do piersi i odchylił blaszkę, tak aby mógł się przyjrzeć umieszczonemu na niej rysunkowi.Raptownie zerwał się z fotela.Twarz jego pokryła się bladością, a dłoń, przytrzymująca metalowy krążek, poczęła drzeć.Gwałtownym ruchem oderwał odznakę od płaszcza i rzucił ze wstrętem na podłogę.Nie wyrzekł ani słowa i wśród ciszy, jaka ogarnęła skonsternowane audytorium, począł wolno cofać się ku ścianie, która rozstąpiła się przed nim samoczynnie, otwierając przejście do hallu.Münch obejrzał się za siebie i dostrzegłszy przejście pognał w głąb hallu ku wyjściu.Za nim biegł jasnowłosy młody człowiek, próbując go zatrzymać.— Co się stało? Dlaczego?Modest szarpnął się.— Precz!Młody człowiek nie mógł pojąć reakcji Müncha.Był przerażony i zrozpaczony.— Ale dlaczego?Münch nie odpowiedział.Pozostawiając chłopca w niemym osłupieniu poszedł korytarzem ku windom.Ale zanim drzwi windy zdążyły się zasunąć, do wnętrza dźwigu wskoczył za Modestem jakiś mężczyzna ubrany w ciemny kombinezon, podobny do tego, jaki nosił Miksza.— Na dół… — powiedział mężczyzna tonem raczej twierdzącym niż pytającym.Münch skinął potakująco głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]